POLSKA  STYGMATYCZKA  KATARZYNA  SZYMON

 

  flower08.jpg

AKTUALNOŚCI

POBIERZ BEZPŁATNIE FILM

OBEJRZYJ FILM

Powrót do strony głównej   

ARCHIWUM  ZDJĘĆ   

MODLITEWNIK

 Kontakt -  katarzynaszymon@wp.pl 

Orędzia dla całego świata 

STENOGRAM FILMU   

KIM BYŁA KATARZYNA?  

DZIECIŃSTWO 

NIEZWYKŁE SPOTKANIE  

BŁOGOSŁAWIONA ŚMIERĆ 

Listy i podziękowania    

STYGMATY   

DAR OTRZYMYWANIA KOMUNII ŚWIĘTEJ Z NIEBA 

Książka o Katarzynie Szymon   

Wybrane ekstazy 

Świadectwa i diagnozy lekarzy 

Świadectwa innych osób 

Świadectwa lekarskie o cudownym uleczeniu 

Świadectwa kapłanów 

Świadectwa opiekunów 

  Podsumowanie – refleksje końcowe  

Świadectwa opiekunów 

 

 

Pokój, w którym cierpiała, modliła się i przyjmowała pielgrzymów od 13.11.81r. do 24.08.86r. u Pani Marty Godziek 

 

MARTA  GODZIEK:

 

To jest pokój w którym Katarzyna mieszkała do śmierci, przedmioty  zostały wszystkie tak jak były za jej życia, łóżko też stoi jeszcze na swoim miejscu 

Katarzyna mieszkała tutaj, w tym domu, od roku 1981 na stałe. Tutaj przychodziło bardzo dużo ludzi: lekarzy, księży, nauczycieli, różnych kleryków, zakonnic. Do tego domu przychodzili. Udzielała im wszelkiej pomocy,  porad, jak mają żyć, jak mają cierpieć 

 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

 

img1.gif

Po Katarzynie Szymon zostało niewiele zdjęć - najwięcej z nich wykonał Edward Ożóg z Bielska-Białej 

 

Ja zrobiłem dość dużo zdjęć amatorskich. Oczywiście, prosiłem ją zawsze - czy pozwoli zrobić zdjęcia, bo nie lubiła się fotografować, nie lubiła być reklamowana. Mówiła, że jest zawsze skromną, nie dla reklamy - że po śmierci możemy dopiero te zdjęcia pokazać -  jeśli będziemy chcieli, ale nie pragnie tego. Zawsze podkreślała, że jest skromna, że jest taka sama jak my wszyscy, że bierze wielkie  cierpienia za nas wszystkich, oraz za te wszystkie bezeceństwa (obrzydliwości, nieczystości) , które na świecie istnieją. Bardzo cierpiała. Wolałem do niej przychodzić raczej w te dni kiedy pielgrzymów nie było - zazwyczaj w piątki - i zazwyczaj kiedy te cierpienia były wielkie. Wtedy było naprawdę przykro patrzeć na te wszystkie rany - jak krwawiła korona cierniowa na jej głowie. Można było zauważyć jak te kropelki krwi ze skóry wychodziły, a jeszcze co gorsze - to te krwawe łzy. Całe oczy jakby się krwią spociły. Po całych policzkach spływały aż do brody. Ta krew była bardzo widoczna.

Kiedy raz zrobiłem zdjęcia, jeden z kapłanów - nie będę wymieniał który - nazwisko nieważne - jechał do Rzymu - chciał je zabrać i dać Papieżowi.

Gdy robiłem te zdjęcia - rano to był piątek -   było to wcześniej uzgodnione z nią.  I zrobiłem te zdjęcia .

Był taki moment gdy  Katarzynka powiedziała: "Nie będę się taka pokazywać  Papieżowi" -  poszła do łazienki umyć się, ściągnąć to wszystko. Zanim wróciła z powrotem  przez korytarz -   jakieś trzy metry - to znowu  ta krew wyszła na jej twarz ponownie 

 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

img2.gif

Katarzyna Szymon miała pod koniec życia swego kierowcę był nim Stanisław Płonka z Katowic 

 

Tym właśnie wozem woziłem Katarzynę Szymon.

Katarzynę Szymon zapoznałem w 1978 roku. W tym czasie chorowałem - za jej wstawiennictwem zostałem uzdrowiony - postanowiłem za to wozić ją do wszystkich cudownych miejsc 

 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

img3.gif

Katarzyna Szymon znosiła nie tylko fizyczne cierpienia, bez słowa skargi, ale zawsze z przebaczeniem w sercu przyjmowała wiele nieprawdziwych krzywdzących ją sądów, a nawet oszczerstw. 

MARTA  GODZIEK:

Co było najboleśniejsze, że ludzie Katarzynę prześladowali. Mówili, że ona sama sobie drapała rany. Ja byłam naocznym świadkiem przez sześć lat, wszystko obserwowałam i widziałam, że nie drapała. W piątki i w środy krwawiła samoistnie -  krew wytryskiwała z ran: boku, głowy, oczu, z ran nóg. 

 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

ŚWIADECTWA OSÓB, U KTÓRYCH MIESZKAŁA KATARZYNA SZYMON

 

1. BŁATOŃ WILHELM - Łaziska Rybnickie ul. Skotnicka 40

Katarzynkę poznałem w 1975 roku będąc w Mysłowicach, gdzie przebywałem z grupą osób na spotkaniu z nią. Bardzo głęboko je prze­żyłem. Pierwszy raz usłyszałem jak przemawiali przez Nią święci z Nieba. Byłem tak przejęty tym spotkaniem, że nie mogłem przez całą noc zasnąć. Kto tego nie widział, nie może sobie tego nawet wyobra­zić. Ja też zmieniłem się po tym spotkaniu. Tego nie da się opowie­dzieć. Po pewnym czasie znowu pojechaliśmy odwiedzić Katarzynkę. Byliśmy świadkami ekstazy. Przez nią z Nieba przemawiali Matka Boża i Ojciec Pio. Po tym zdarzeniu rozmawialiśmy z Katarzynką, która zakomunikowała nam, że się wyprowadza, tylko nie ma gdzie. Zaproponowałem jej, aby zamieszkała u mnie. Wybudowałem nowy dom i mam wolny pokój. Zgodziła się na to, ale pod warunkiem, że musi zobaczyć ten pokój. Pomyślałem wtedy, że chyba żartuje, choć byłem przygotowany, aby ją przyjąć do swego mieszkania.

Kiedy wracaliśmy z nocnej adoracji z Częstochowy, po drodze wstąpiliśmy do Mysłowic, aby odwiedzić Katarzynkę. Jednak nie za­staliśmy jej w domu. Od tego czasu byliśmy jeszcze kilkakrotnie u niej i nigdy nie mieliśmy tego szczęścia, aby ją zastać. Pomyślałem sobie wtedy, że ma z pewności jakieś inne mieszkanie i zaprzestałem tam jeździć. Będąc jednak z bratem w Chorzowie zostałem przez nie­go nakłoniony do odwiedzin Katarzynki. Tym razem zastaliśmy ją w domu. Od dawna na was czekam - powiedziała na przywitanie - prze­cież mam u ciebie mieszkać. Ucieszyłem się bardzo i ustaliliśmy za­raz dzień, w którym mogłaby obejrzeć pokój w moim domu. Spodobał jej się i uzgodniliśmy termin wprowadzenia się. Było to 15 maja 1979 roku.

Tutaj do Katarzynki także przychodziło dużo ludzi. Często byli świadkami jej ekstaz. Chwile te dla nas były bardzo ważne i to co słyszeliśmy bardzo przeżywaliśmy Nagle dostałem wezwanie z Urzędu Gminy, abym dostarczył dowód osobisty Katarzyny. Powiedziano mi tam, że Katarzyna nie może zamieszkać u mnie, gdyż musi mieć ze­zwolenie z województwa na pobyt zamieszkania przy strefie nadgra­nicznej. Wymeldowano więc Katarzynę, a kiedy zapytałem jak to jest możliwe, powtórzono mi jeszcze raz, że muszę pisać do władz woje­wódzkich o pozwolenie do zameldowania w strefie nadgranicznej. Tak też uczyniłem. W tym czasie, gdy czekałem na zezwolenie, zaczął się dramat. Przyszedł milicjant i wypytywał, czy nadal u mnie zamiesz­kuje Katarzyna Szymon. Przytaknąłem. Wszedł do mieszkania i za­rzucił, że za dużo ludzi tu przebywa. Czy nie wolno odwiedzać mnie przez moją rodzinę - odrzekłem? Milicjant wziął dowód Katarzyny i stwierdził, że Katarzyna tu nie może mieszkać, bo jest wymeldowana. Nie przyjął moich wyjaśnień, że czekamy na zezwolenie z wojewódz­twa i Naczelnik wyraził zgodę czasową, aż wszystko się wyjaśni. Na odchodne powiedział, że nie wolno tu ludzi wpuszczać. Ludzie nadal jednak przychodzili.

Pewnego razu do Katarzyny przyjechała pani Przyborowska z Trzcianie z województwa suwalskiego i jej przedstawiłem całą spra­wę. Wyraziła zgodę na zameldowanie Katarzyny w jej stronach. Tak też uczyniła. Na chwilę był spokój. Odwiedzili mnie żołnierze, któ­rzy także pytali o Katarzynę, a po paru dniach milicjant zakomuniko­wał mi, że mam się stawić na posterunek. Zostałem tam przesłuchany. Zarzucono, że przychodzi do mnie za dużo ludzi, a tu strefa nadgra­niczna. Gdybym mieszkał w innym rejonie, to ich by nie interesowała sprawa tak licznych u mnie odwiedzin. Mam liczną rodzinę, a takie­go prawa nie ma, aby ona nie mogła mnie odwiedzać - odpowiedzia­łem jak poprzednio. Komendant jednak nie przyjął mego wyjaśnienia za wiarygodne. Ludzie z Łazisk na was piszą skargi - odparł. Zapytał następnie: „co to za kobieta"? Odparłem, jest to kobieta, która ma rany Pana Jezusa. Jestem wierzący, ale muszę słuchać poleceń i muszę je wykonać. Na tym nasza rozmowa została zakończona. Po krótkim czasie dostaliśmy zezwolenie na zameldowanie Katarzynki. Udałem się więc do Urzędu Gminy, aby dokonać tego obowiązku. Udałem się do pani, która wówczas dokonała czynności urzędniczych.

 Teraz nie podjęła jednak żadnego działania i poleciła mi udać się do Naczelnika. Poszedłem więc, pokazałem zezwolenie na ponowne zameldowanie Katarzyny w Łaziskach Rybnickich u Wilhelma Błatonia. W czasie naszej rozmowy do gabinetu weszła pani Wóronowa, kierownicz­ka Biura Meldunkowego i zaczęła się dyskusja na temat Katarzynki. Twierdziła ona, że Katarzynka nie jest świętą. Na ten temat rozma­wiała już z księdzem. Wzięła ode mnie to zaświadczenie i po przeczy­taniu powiedziała, że go z powrotem nie dostanę. Musi jechać z tym zaświadczeniem do Katowic. Oburzyłem się - jak tak można - to za­świadczenie jest potrzebne do zameldowania Katarzyny, co pani jesz­cze chce? Naczelnik zarzucił mi, że do Katarzyny przychodzi dużo lu­dzi. Odpowiedziałem mu:

przecież twoja teściowa też chodzi i jak tak można postępować. Czy pan się Boga nie boi? Jak staniesz przed Bogiem, kiedy umrzesz? Jeszcze więcej mu powiedziałem, ale teraz już nie pamiętam. Popatrzył na mnie i nic nie powiedział. Pani Wóronowa z zaświadczeniem po­jechała do Katowic. Wróciłem do domu. Następnego dnia przyjecha­ła pani Przyborowska w odwiedziny do Katarzyny. Opowiedziałem jej tą całą historię. Zdecydowała, aby pojechać do Naczelnika. Nie za­staliśmy go jednak. Zapytaliśmy więc sekretarkę, dlaczego Katarzynę tak traktują, jeśli było już zaświadczenie do zameldowania. Jak tak można postępować ze starszą osobą? Gdzie ma teraz mieszkać? Odpowiedziała, że wie co z Nią robią. Odpowiedziałem, że do mo­jego mieszkania nikt nie ma prawa wstąpić. Gmina mi nie pomaga­ła jak budowałem to i teraz nikogo nie wpuszczę i siekierą roztrza­skam. Było jeszcze parę słów ostrych, których ja już nie pamiętam. Kiedy wróciliśmy do domu, Katarzyna była bardzo zasmucona. Nie chciała jeść obiadu. Zapadła w ekstazę. Ktoś ze świętych mówił, że Katarzynka musi natychmiast stąd wyjechać do innej miejscowości. Po ekstazie zaraz pojechałem do Kiermaszków i przedstawiłem całą sprawę. Wieczorem Kiermaszek przewiózł Katarzynę do Katowic do pani Laury Czerniewskiej. Została tam zameldowana i przebywała przez trzy miesiące. Kiedyś przyszła pewna pani i po zapoznaniu się ze sprawą po­stanowiła, że pojedzie do władz w Katowicach, żeby Katarzynę za­meldowano w Łaziskach. Dałem jej oświadczenie, że Katarzynie od­dałem swój pokój na wieczność. Jednak na próżno. Powiedziano, że Katarzyna nie może w Łaziskach zamieszkać. Mają dużo do­kumentów na Katarzynę. Pokazano jej te papiery. Musiała więc Katarzyna dalej zamieszkać w Katowicach. Będąc w Katowicach u Katarzyny, wyraziła życzenie, aby Święta Bożego Narodzenia spę­dzić w Łaziskach Rybnickich. Pragnie tydzień wcześniej być już tam na miejscu. Poszedłem do Kiermszaków, aby przedstawić życze­nia Katarzyny. Pojechaliśmy po nią jak sobie życzyła. Gdy byliśmy na miejscu okazało się, że Katarzyna jest chora. Nie może chodzić. Ubraliśmy ją i przenieśliśmy do samochodu. Na drugi dzień po przy­jeździe stan jej zdrowia uległ pogorszeniu. Udałem się do Gminy, aby ją czasowo zameldować. Nie mówiono już, że muszę mieć zezwolenie na zameldowanie w strefie nadgranicznej. Jednak kiedy upłynął okres czasowego zameldowania, pojechałem po dalsze przedłużenie, jednak nie otrzymałem. Informowałem, że Katarzyna jest bardzo chora, że stan jej zdrowia jest bardzo ciężki. Jeździłem między Katowicami a Łaziskami. Jedni odsyłali mnie do drugich. Jeździłem tam i z powro­tem. Bezskutecznie. Zameldowania nie przedłużono. Stan zdrowia po­gorszył się po świętach. Musieliśmy ją we dwoje wynosić na ustęp. Ciało było zbolałe, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Nikt jej nie mógł dotknąć, bo nie mogła wytrzymać z bólu. Wezwano pogotowie, dawa­no różne lekarstwa i zastrzyki. Nic jednak to nie pomogło.

W pewien dzień przyszła grupa ludzi, aby ją odwiedzić i była też p. Parmowa z Turzy. Modlono się o jej zdrowie i zauważono, że Katarzyna jest konająca i woła tylko Anielkę. Nie było jej tego dnia a kiedy przybyła, Katarzyna już jej nie poznawała. Nawet modlitwa jej przeszkadzała. Idźcie się modlić do gospodarza - mówiła. Przeszliśmy więc do innego pokoju, gdzie zmówiliśmy cały Różaniec. Po modli­twie poszliśmy zobaczyć jak czuje się Katarzyna. Z obserwacji moż­na było wnioskować, że nie było żadnej nadziei na przeżycie. Każdy z nas mówił, że już umrze. Na noc została Pani Parmowa i zdecydowana była pośmiertnie ubrać Katarzynę. Stało się jednak inaczej. Została przez Pana Jezusa uzdrowiona. Odzyskała przytomność i zaczęła tro­chę rozmawiać. Ciało dalej było zbolałe, a nogi pozostały sztywne, jakby sparaliżowane. Nic nie jadła, trochę tylko piła. Była tak wyczer­pana, że w dalszym ciągu nikt jej nie dawał nadziei dłuższego życia.

Znowu nie mieliśmy racji. Powoli dostawała apetytu i zdrowie jej się polepszyło. Co dzień czuła się lepiej, ale chodzić dalej nie mo­gła. Okładaliśmy jej nogi parafiną. Po tych kilkunastodniowych ku­racjach zaczęliśmy na nowo uczyć ją chodzić. Z początku nogi były jak z ołowiu. Wydawać by się mogło, że nigdy przedtem nie chodzi­ła. Po tych - dzień w dzień prowadzonych treningach - szło nam coraz lepiej. Zaczęła powłóczyć nogami, które po opuszczeniu ich sztywno­ści, teraz były miękkie i rozjeżdżały się - jak ona to powiedziała - jak młodemu cielęciu. Po paru dniach poruszała się już sama, tylko trochę nieudolnie jak małe dziecko. Kiedy przyszli ją odwiedzić pielgrzymi i zobaczyli jak się czuje, zgodnie uznali to za cud, że ma takie zdrowie i tak się porusza. U Boga wszystko jest możliwe. To nie my przywró­ciliśmy ją do zdrowia. To dzięki Panu Jezusowi i Matce Najświętszej, którzy zdrowie Katarzynie przywrócili. Pan Jezus chciał ją zabrać, ale dużo modlitwy było za nią. Pan Jezus przemówił, że ją uzdrowił, że tutaj na ziemi jest jeszcze potrzebna. Ile razy słyszałem jak Katarzyna w tej ciężkiej chorobie rozmawiała z Panem Jezusem i przepraszała Go, że ona nie cierpi, tylko Pan Jezus cierpiał. Pan Jezus jej odpowie­dział, ale te słowa były inne, może po hebrajsku? Nie zrozumiałem ich. Przepraszała całe Niebo. Po wyleczeniu codziennie przepraszała Pana Jezusa i całe Niebo.

Codziennie chodziłem do kościoła. Poszedłem także w ten dzień, kiedy Katarzyna zaczęła chodzić. Było to krótko przed Świętami Wielkanocnymi. Gdy wróciłem z kościoła, przygotowywałem Katarzynie śniadanie i poszedłem jej zanieść. Kiedy wszedłem do pokoju, patrzę na łóżko, a Katarzyna leży nieprzytomna, cała zala­na krwią. Krew leciała z oczu i z głowy. Miała jak Pan Jezus ciernio­wą koronę i nie dawała znaku życia. Przestraszyłem się. Co mam ro­bić? Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - jak jestem stary. Co mam robić? Czy dzwonić na pogotowie, czy gdzie? Pomyślałem jednak so­bie.

Najpierw sobie śniadanie przygotuję i będę wiedział, co dalej bę­dzie. Po śniadaniu wszedłem do pokoju Katarzyny zobaczyć co tam się dzieje. Zastałem Katarzynę przy swoich siłach. Zapytałem ją, co się stało, że jesteście tak pokrwawieni? Mam takie cierpienie - odpowiedziała. Było to pierwsze wydarzenie po przebytej chorobie i akurat był to piątek. Później powtarzało się to w każdą środę i w każdy piątek.

Za zezwoleniem Katarzyny udałem się na przełomie kwietnia i maja do sanatorium. Oczywiście Katarzyna wtedy była już zdrowa. Zastępowała mnie przy niej pani Marta Godziek i Aniela Sanecznik. Wróciłem z leczenia 15 maja 1980 roku. Opiekujące się panie prze­kazały mi informacje, że w tym czasie z Katarzyną było źle. Strasznie krwawiła. Krew leciała także z boku, widzieli to wszyscy, którzy w tym czasie przychodzili Katarzynę odwiedzać. Po moim powrocie Katarzyna znów była zdrowa i dobrze się czuła. Miała codzienne od­wiedziny. Pewnego dnia było bardzo dużo ludzi. Stali nawet w przed­pokoju. Po odmówieniu modlitw zaczęto śpiewać i nagle ktoś zawo­łał, żeby być cicho. Zobaczyliśmy jak Katarzyna jest zapatrzona w su­fit. Ci co stali bliżej niej przekazywali pozostałym, że Katarzynie ktoś z Nieba przyniósł Komunię Świętą. Widzieli jak miała Hostię na języ­ku. Po spożyciu Jej zapytano ją o to, kto przyniósł tę Komunie Świętą? Ojciec Pio - odpowiedziała. Od tego dnia byliśmy codziennie świad­kami komunikowania Katarzyny przez Świętych z Nieba. Odbywało się to przeważnie wieczorem, ale zdarzały się dni, kiedy i rano przyj­mowała z Nieba Komunie świętą. Zdarzenia te mogą potwierdzić wszyscy świadkowie, którzy w tym czasie odwiedzali Katarzynkę.

Pewnego razu w odwiedziny do niej przyjechał ksiądz z Czechosłowacji. Przebywał od popołudnia do samego wieczora wśród innych pielgrzymów. Po odmówieniu modlitw Katarzyna we­szła w ekstazę. Po niej ktoś z obecnych powiedział do tego księdza, że Katarzyna otrzymała Komunie świętą i ma ją na języku. Ksiądz wziął aparat fotograficzny i zrobił zdjęcie tego zdarzenia. Jest to niezbity do­wód i dokument na to, co twierdzę. Ksiądz ten był bardzo przejęty tym zdarzeniem. Czegoś takiego jeszcze w swoim życiu nie widział.Przy powtórnej jego wizycie u Katarzyny stał się świadkiem tego samego zdarzenia. Powiedział wtedy, że po powrocie do Czech poje­dzie do Kardynała i opowie mu co widział oraz potwierdzi swoje sło­wa zdjęciami, które tu zrobił. Będzie prosił tego Kardynała, aby prze­kazał to wszystko Ojcu Świętemu, gdyż miał w tych dniach udać się do Watykanu. Czy jednak tak się stało, trudno mi powiedzieć, bo od tamtego czasu tego księdza u nas już nie było. Nie mógł przyjechać ze względu na wprowadzenie stanu wojennego.

Przed stanem wojennym Katarzyna pojechała na parę dni do Kostuchny. Przyjechała na swoje i moje urodziny. W tym dniu przy­szło tyle ludzi, że wszyscy się nie zmieścili i myśleliśmy, że dom ten zdeptają. Tłumy przychodziły codziennie. Nawet Katarzyna prosi­ła mnie, aby ich nie wpuszczać, a ja prosiłem ją, żeby choć błogosła­wieństwa tym ludziom udzielić. Zgodziła się na to. Zmieniała się gru­pa za grupą i biedni byli ci, którzy tak długo na dworze musieli poku­tować.

Gdy zbliżały się kolejne Święta Bożego Narodzenia, Katarzyna za­prosiła na Wieczór Wigilijny Anielę Sanecznik z rodziną. Usiedliśmy do stołu, a Katarzyna wpatrzona była w sufit i zobaczyliśmy Komunie świętą na jej języku. Po spożyciu Hostii zapytaliśmy ją, kto tę Komunię świętą przyniósł? Sam Jezus Malusieńki - odpowiedziała. Tak jak i po­przednio opisywałem, tak i teraz to zdarzenie stale się powtarzało. Ci, którzy w tym czasie przebywali w towarzystwie Katarzyny, widzieli wszystko na własne oczy.

Przyszedł Wielki Post. Znowu zaczęły się cierpienia Katarzyny. Przestała jeść. Dlaczego to robisz - zapytałem. Cierpię za cały świat, za kapłanów, za złe matki, za te co dzieci nienarodzone zabijają- W Wielkim Tygodniu, a szczególnie od Wielkiego Czwartku prosiła mnie, żebym nikogo nie wpuszczał, a tu rano w Wielki Piątek dzwo­nek do drzwi. Patrzę, a tu Ksiądz Kotowski - Sekretarz Prymasa Wyszyńskiego przyjechał. Mówię mu, że nie mogę wpuścić, bo Katarzyna teraz przeżywa wielkie cierpienie. Cała jest skrwawiona. Krew leci z oczu, z głowy. Był jednak nieustępliwy. Ja tylko na pięć minut, idź powiedz Katarzynie, że przyjechałem. Poszedłem, przekazałem jak prosił.  Katarzyna zgodziła się na te indywidualne odwie­dziny tak wysokiej osoby duchownej. Gdy jednak przekroczył próg pokoju Katarzyny i zobaczył ją jak wygląda upadł na kolana i ucało­wał rany i głowę Katarzyny. Co się stało? zapytał. Tak cierpię - odpar­ła. Co mieli sobie do powiedzenia ponadto, to nie wiem, bo zaraz wy­szedłem z pokoju.

Pewnego wieczoru wróciłem z kościoła i słyszę jak Katarzyna z kimś rozmawia. Pomyślałem, kto tutaj mógł wejść, skoro drzwi były zamknięte. Kiedy się jednak przysłuchałem tej rozmowie stwierdzi­łem, że to rozmawia z Panem Jezusem. „Panie Jezu, ja nie cierpię, to Ty Panie Jezu cierpisz, może za Mnie. Ja Ciebie przepraszam". Jezus odpowiedział: „Nie córko Moja, za Ciebie nie, za cały świat, za Moje dzieci, które Mnie do Krzyża przybijają". Ta rozmowa trwała dość długo, ale potem już nie rozumiałem, gdyż była prowadzona w ob­cym języku.

Gdy Pan Jezus odszedł od Katarzyny, wszedłem do pokoju i zapy­tałem, kto to był - czy Pan Jezus? Odpowiedziała, że tak. Byli i inni święci z Nieba. Była Matka Najświętsza. Bywały takie dni, że słysza­łem te rozmowy Katarzyny z Panem Jezusem i Matką Najświętszą i z Wszystkimi Świętymi. Nawet duszyczki przychodziły do niej i prosi­ły Katarzynę o pomoc. Pomocy u niej też oczekiwali ludzie co ją od­wiedzali.

Wilhelm Błatoń

2. CZERNIEWSKA LAURA

Było to w dzień św. Mikołaja. W tym czasie w naszym domu prze­bywała Katarzyna. Syn mój poszedł na religię. Z okazji tego święta ksiądz rozdawał dzieciom paczki. Memu synowi dał dwie, aby jed­ną wręczył Katarzynie. Gdy syn wszedł do domu z tymi paczkami, to zrobił się taki silny zapach, jakby z pieca wyjęto świeże upieczone pierniki. Jest to moje porównanie, ale tego zapachu nie da się inaczej opisać. Wypełniał on nasz dom przez całe dwa dni.

Podarunkiem tym Katarzyna była wzruszona do łez - tym, że ktoś o niej pamiętał. Podeszła do obrazu i modliła się za tych kapłanów, którzy sprawiają tyle radości. Mówiła - ona taka prostaczka i taki spotkał ją zaszczyt. Dlaczego ją Pan Jezus tak wyróżnił, przecież ona nie zasłużyła na takie zaszczyty. Na szóstą chodziliśmy razem do ko­ścioła. Nieraz w nocy wstawałam zobaczyć jak się czuje. Była druga, trzecia w nocy. Ona siedziała ubrana gotowa do wyjścia do kościoła. Trzymała w ręku różaniec i modliła się. Dom wypełniał zapach, któ­rego nie umiem opisać. Zastanawiam się kiedy spała. Chyba bardzo mało. Nawet śpiąc rozmawiała z Panem Jezusem. Prosiła i błagała za cały świat dla wszystkich. Tego wszystkiego nie da się opisać.

W czasie jej bytności u nas było wiele przeżyć. Oto jedno z nich. Około godziny 10 30 w obecności kilku osób podczas ekstazy mówił Ojciec Pio. Katarzyna zaczęła czerwienieć. Myślałam, że od bluzki, którą miała zapiętą pod szyją. Gdy skończyła się ekstaza, Katarzynka powiedziała: „lekarza”. Całe ciało nie tylko było czerwone, ale wpa­dło w kolor bordowy i pokryło się wodnistymi pęcherzykami jak po oparzeniach. Nim przyjechało pogotowie, oparła się o drzwi i drapiąc ciało mówiła - strasznie swędzi i pali, rozbierajcie mnie, bo chyba tego nie wytrzymam. Przybyły lekarz poznał Katarzynę i powiedział - to cierpienie. Dał wzmacniający zastrzyk.

O godzinie 15 znów była ekstaza. Przemawiał Pan Jezus, potwier­dził, że to jest cierpienie, że Katarzynka ma 48° gorączki. Organizm jest prawie gotujący. A to cierpienie było pokazane na zewnątrz, bo to jest cierpienie czyśćcowe. To był czyściec. To cierpienie było za jedną osobę bardzo ważną..., która prześladowała Katarzynkę, a mia­ła ogromny wpływ na budowie kościoła Królowej Wszechświata, bo przecież nie o nią chodziło, ale o świątynię. Zresztą nigdy nie chcia­ła, aby ją uwielbiano, ale Jezusa i Maryję i aby jak najwięcej ludzi się nawróciło.

Było kilka osób bardzo wierzących i z przerażenia wyszły natych­miast. Nie wytrzymali tego widoku. I ja nigdy nie widziałam w takim stanie Katarzynki, a przecież bardzo często cierpiała. Najważniejsze, że ta osoba nawróciła się, za którą cierpiała i kościół został wybudo­wany.

  3. GODZIEK MARTA- Katowice - Kostuchna, ul. Stabika 50a m. 2

Katarzyna Szymon urodziła się 21 października 1907 roku w Studzienicach koło Pszczyny jako córka pracownika leśnego Jana i matki Anny. Kiedy Katarzyna miała 18 miesięcy jej matka zmarła. Z tego też powodu od najmłodszych lat bardzo cierpiała, gdyż przez wszystkich była torturowana. Ojciec jej był nałogowym alkoholikiem. Od maleńkości miała kontakt z Panem Jezusem. Mając 10 lat poszła pod przydrożny krzyż. Była zimowa mroźna noc. Poszła boso prosić Pana Jezusa, aby jej ojciec się nawrócił. Wtedy stał się cud. Pan Jezus z Krzyża przemówił tymi słowami: „Dziecko idź do domu, ojciec już nie będzie pił ”.

Trzykrotnie Zbawiciel z krzyża powtórzył te słowa. Uspokojona wróciła do domu. Płakała ze wzruszenia, a po powrocie musiała się wytłumaczyć gdzie była. Katarzynka potrafiła się modlić, choć nikt jej tego nie uczył. Po śmierci mamy ojciec ponownie ożenił się, ale macocha była dla niej okrutna. Musiała ciężko pracować w domu przy gospodarstwie. Sypiała w stajni na kamieniach. O trzeciej go­dzinie w nocy wychodziła już do lasu po trawę dla krów. Chodziła boso, a mokra trawa niesiona na plecach i spływająca woda była przy­czyną wielu chorób. Przebywając w lesie często spotykała się z żu­brami. Napotykając się na nie zawsze przygotowana była na śmierć. Żubry jednak zjadały tylko trawę i uchodziły głębiej w las. Od dzie­ciństwa już czyniła pokutę za nawrócenie grzeszników. Sypiała na ce­głach. Pod głowę kładła sobie duży kamień. Przez takie postępowanie w Pszczynie była bardzo prześladowana przez ludzi i kapłanów, któ­rzy nawet nie chcieli jej komunikować. Omijali ją, wyzywali na nią, w konfesjonale oznajmiali jej: „Po co przyszłaś grzesznico?” Z tego powodu bardzo cierpiała i wynagradzała za kapłanów. I oto historia / czasów Ewangelii powtarza się: Słudzy Boga, a nie rozumieli jej i nie chcieli uwierzyć, że jest niewinna.

Nocą chodziła na cmentarz wybawiać dusze modlitwą i ofiara. Zawsze do niej przychodziła jedna dusza. Gdy była na cmentarzu, wszystkie groby się otwierały. Po odmówieniu wszystkich modlitw, ta dusza z którą przyszła, strzegła ją, aby się jej nic nie stało i z powro­tem odprowadzała do domu.

W jedną stronę szło się dwie godziny. Kapłani za nią wysyłali chłop­ców, aby sprawdzili czy jest w domu, a jeżeli jej nie było, na cmentarz za nią mieli się udać. Oni nigdzie jej nie widzieli, a ona ich po drodze spotkała. Kiedyś spotkała dusze żołnierzy, którzy prosili ją aby kupi­ła całą wyprawkę dla dziecka. Kupiła dla dwóch dziewczynek bardzo ubogą, chociaż nie wiedziała dla kogo to ma być. Szła na wyczucie, aż trafiła na miejsce i wypełniła pokutę za poległych żołnierzy. W Pszczynie cierpiała głód i niedostatek. Nie miała kawałka drze­wa i węgla, by móc ogrzać mieszkanie. Wszystko co miała ofiaro­wywała Bogu za nawrócenie grzeszników. Pewnego razu zabrano ją na komisariat milicji. Bili ją tam strasznie, aż w pewnym momen­cie jednemu z nich ręka zdrętwiała, gdy miał podniesioną do kolejne­go uderzenia. Został sparaliżowany. Wtedy ją uwolniono. Drugi z bi­jących stwierdził, że był to cud. Gdyby to nie nastąpiło to by ją zabi­li. Mieli już wykopany dół, aby w nim po śmierci umieścić jej ciało. Prześladował ją także proboszcz z Pszczyny. Mówił, że miała dzieci i straciła je. Takie fałszywe świadectwo wydał o niej. Była zmuszona iść do lekarza i przedłożyć świadectwo, że była czystą. Po przedłoże­niu zaświadczenia proboszcz stwierdził, że przepłaciła go. Lekarzem tym był ordynator szpitala „Antes”. Przecierpiała tą fałszywą obelgę.

24 lipca 1954 roku objawiła się jej Matka Boża jako Królowa Wszechświata, na Zapaści koło góry Frydka i oznajmiła iż pragnie, aby tam powstał klasztor i duży kościół pod wezwaniem Królowej Wszechświata. Z powodu prześladowania przez kapłanów zmuszona została do opuszczenia Pszczyny. Było to w 1976r. Udała się do miej­scowości Wesołe Morgi do gospodyni Gertrudy Szyja, która miała 18-letnią córkę będąca kaleką. Córka ta nie ruszała się z łóżka i „robiła pod siebie". Dzięki wstawiennictwu Katarzynki dziewczynka za swo­ją potrzebą szła już samodzielnie. Dla jej matki było to wielkie szczę­ście. Okazało się jednak za małe, bo dziewczynka również nie mówiła. Matka Najświętsza powiedziała podczas jednej z ekstaz, że dopie­ro „w Niebie przemówi”. Widocznie taka była wola Boża.                                                                                      

Katarzynka nie przyjmowała pokarmu przez cały Adwent i Wielki Post. W roku 1977 w czasie Wielkiego Postu karmiła się tylko wodą święconą. Jednego dnia przez nieostrożność wypiła wodę z robakiem. Bardzo cierpiała. Wszystkie wnętrzności miała zniszczone. Robak wyszedł dopiero w Wielkim Tygodniu. Był bardzo duży i niewiele brakowało, aby spowodował jej śmierć, tak Matka Boża przekazała w pewnej ekstazie.

W roku 1980 mieszkając w Łaziskach Rybnickich u gospodarza Błatonia w Wielki Czwartek bardzo cierpiała przez cały dzień, krew płynęła z rąk, nóg, boku i z oczu. W nocy o godzinie 12-tej zerwa­ło ją z łóżka. Była tak rozciągnięta jak na Krzyżu. Głowa jej zwisa­ła. Trwało to do godziny drugiej. Straszna to była męka, ramię na któ­rym Pan Jezus nosił Krzyż też miała strasznie zapalone i zbolałe cia­ło, tak było biczowane do niepoznania, towarzyszyły boleści brzucha. Straszna była ta noc cierpień. Nie wiedziałam co mam robić ze stra­chu, byłam sama w domu.

Dnia 10 lutego 1982 roku Pani Katarzyna zachorowała na zapa­lenie płuc. Bolało ją serce, wątroba, brzuch. Miała wymioty i bardzo wysoką temperaturę, która utrzymywała się przez trzy tygodnie od 39° do 40°C. Mimo podawanych różnych antybiotyków gorączka nie ustępowała. O godzinie 23-ciej straciła przytomność. Nie poznawała nikogo. O pierwszej w nocy stan się nieco polepszył.

W dniu 27 lutego 1982 roku, w sobotę o godzinie 10-tej przy­szedł ksiądz z Komunią św. i Olejami św. Otrzymała Namaszczenie Chorych. Po wizycie księdza stan jej nieco się polepszył, nawet zjadła posiłek i wyglądała na całkowicie zdrową. Stan ten trwał jednak bar­dzo krótko. Znów nastąpiło pogorszenie i o godzinie 11 30 sprowadzi­łam natychmiast lekarza, który był pod ręką. Otoczył on chorą opieką, przychodził kilka razy dziennie pytając o jej samopoczucie. Poprawa jednak nie następowała. Lekarz po dokładniejszym zbadaniu zalecił udać się z nią do szpitala. Chora nie wyraziła zgody, mimo, iż stan zdrowia był bardzo ciężki. Katarzynka powiedziała, że jak ma umrzeć to w domu. Po odejściu lekarza po trzech godzinach nastąpiła eksta­za. Przemówiła Matka Boża. Powiedziała, że gdyby Katarzynka pojechała do szpitala, to żyłaby tylko dwa dni, a na trzeci dzień by umar­ła, bo Pan Jezus by ją zabrał, żeby nie przyglądać się jak się znęcają nad nią. Nie mogłam tego uczynić, by ją zabrano do szpitala. Lekarz otoczył ją bardzo troskliwą opieką i stan zdrowia Katarzynki nieco się polepszył.

Dnia 6 marca o godzinie 11 30 Katarzynka była w ekstazie, prze­mawiał Pan Jezus i powiedział: „Córko Moja odbieram ci wszyst­kie choroby jakie tylko masz, za wyjątkiem Mego Krzyża i nóg, któ­re ci dałem”. Po ekstazie Katarzynka była całkowicie zdrowa, nic jej nie dokuczało. Gdy przyszedł wieczorem lekarz zbadał chorą. Wprost nie mógł uwierzyć, że nastąpiła taka gwałtowna poprawa (jak rów­nież pielęgniarka, która podawała codziennie zastrzyki) zdrowia Katarzynki. Stan zdrowia długi czas był bardzo dobry i pozwolił piel­grzymować na noce pokutne.

W dniu 11 listopada 1982 roku ponownie zachorowała bardzo cięż­ko. Miała gorączkę od 39° do 40°C. Dokuczał jej reumatyzm, zapale­nie stawów. Spuchł jej bardzo łokieć, nastąpiło zapalenie całej lewej ręki. Przemawiał przez nią św. Augustyn i mówił, że trzeba się dużo modlić, cierpieć i czynić pokutę aby się dostać do Nieba. Pan Jezus przemówił i powiedział: „Chodź matko do ogrodu oliwnego". Nie ro­zumiałam sensu tych słów. Dopiero w nocy uprzytomniłam sobie co to miało znaczyć. Byłam świadkiem, jak Pan Jezus ją komunikował i widziałam Hostię na języku kilka razy. Miałam to szczęście prze­żyć. Byłam świadkiem, kiedy Matka Boża powiedziała, że ten kapłan, który prześladował Katarzynkę, jak się zaraz nie nawróci i nie odwo­ła tego co uczynił, to w tym tygodniu umrze. Nie przypominam sobie daty - rok 1975 względnie 1976. Jeden kapłan stale pytał jak ma się Katarzynka. Gdy przekazałam to co powiedziała Katarzynka, był bar­dzo oburzony, że Katarzynka wie kiedy on umrze. Zamilkłam więc i nic więcej nie mówiłam. Po pewnym czasie przyszedł do biblioteki ksiądz wikary zapytał mnie czy drugi ksiądz przekazał mi wiadomość o śmierci kapłana. Odpowiedziałam, że już wiem. Skąd tak szybko - zapytał - na co odpowiedziałam, że był po śmierci u Katarzynki pro­sić o przebaczenie. Dopiero po śmierci uwierzył. Katarzynka  mieszkała wtedy w Pszczynie. Często Katarzyna odwiedzała swoich znajo­mych wtenczas duchowo, a mieszkała wtedy na Wesołej.

W roku 1978 była w Kostuchnie Msza św. z okazji urodzin, na którą przybyły wszystkie znajome, które ją odwiedzały. Msza św. odbyła się wieczorem. Był bardzo duży zapach kadzidła. Na drugi dzień miałam zajęcia w poradni życia rodzinnego. Przyszedł ks. proboszcz i śp. ks. Roman Szymik. Ks. Proboszcz oświadczył, że widział Katarzynę w pierwszej ławce i komunikował ją a śp. ks. Szymik widział ją w środku ławek, określił jak wyglądała, mimo że jeszcze jej nigdy nie widział. Wmawiali, że była prawdziwie obecna. Jednak nie było jej realnie. Pojechałam na drugi dzień i zapytałam się Katarzynki czy była w Kostuchnie. Potwierdziła i opisała jak była ubrana. Więc pokrywało się z prawdą. Przyszłam w czwartek do biblioteki, gdy pojawił się proboszcz i zapytał się jak się miewa Katarzynka. Na to odpowiedziałam, żeby ksiądz jej nie wspominał, gdyż się już duchowo ukazała. Wtedy ks. proboszcz odpowiedział, że on tak tylko żartował, żeby mnie sprawdzić. W odpowiedzi opisałam jak była ubrana. Wtedy sobie przypomniał, że tak rzeczywiście była ubrana. Takie wydarzenia często miały miejsce. Gdy pracowałam, to często w nocy szyłam, a zdarzyło się, iż na urodziny Katarzynki szyłam do rana, aby na rano było gotowe. Gdy szyłam słyszałam jak ktoś chodził, tak się odezwałam: Katarzynko! zaraz przestała chodzić. Przyjeżdżam rano, Katarzynka pierwsze słowa kieruje do mnie: „Czy to było potrzebne abyś całą noc szyła? Szanuj sobie zdrowie". Pewnego razu, gdy udawałam się na pielgrzymkę, autobus był opóźniony, do odjazdu pociągu zostało tylko 10 minut. Wtedy zwróciłam się w duchu o pomoc do Ojca Pio i Katarzynki. Zdążyłam w ostatniej chwili. Wsiadłam do pociągu, który w tym momencie ruszył, a nawet jedno miejsce było wolne. Zadziwiające, jak skuteczna bywa pomoc świętych. Po powrocie z pielgrzymki pojechałam do Katarzynki podzielić się wiadomościami. Katarzynka odpowiedziała: „Na ostatnią minutę wyjeżdżasz, a później to ratunku wołasz" - chcąc mi w ten sposób uświadomić, że często była z nami na sposób duchowy. Pisząc obecnie nie mogłam sobie przypomnieć nazwiska, proszę: „Katarzynko pomóż mi". Natychmiast otrzymuję pomoc. Zawdzięczam Katarzynce bardzo dużo, gdy miałam smutek, zmartwienie, zawsze znalazłam pokój, radość. Często odwiedzałam Katarzynkę, gdziekolwiek była.

Dnia 30 czerwca 1980 roku byłam chora na serce, tak że w ko­ściele straciłam przytomność. Gdy byłam w kościele przyszła Matka Najświętsza. Na czarno ubrana. Katarzynka prosiła Matkę Najświętszą, aby mi jeszcze życie przedłużyła. Później przyszła Matka Najświętsza ubrana na biało i powiedziała Katarzynce: „Masz o co prosiłaś". Wieczorem Matka Najświętsza [podczas ekstazy] prze­mówiła, że gdybym Katarzynki nie posłuchała to bym już nie żyła. W drodze bym dostała duży wylew do serca. Dzięki Katarzynce zostałam uratowana. Badania lekarskie wykazały, że miałam zawał serca. Trzy tygodnie byłam na zwolnieniu.

W czerwcu 1980 roku dzięki wstawiennictwu Katarzynki został nawrócony mężczyzna, który trzydzieści lat nie spowiadał się i nie przystępował do Komunii św. Nie chodził do kościoła. Przed śmiercią przyjął Pana Jezusa. Pewny młodzieniec przebywał w więzieniu. Był alkoholikiem. Za wstawiennictwem Katarzynki został zwolniony z za­kładu karnego, nawrócił się i zerwał z nałogiem.

Jesienią tegoż roku z Czechosłowacji przyjechał do Katarzynki ksiądz wraz ze swoim kościelnym. Po modlitwie na Anioł Pański Katarzynka otrzymała w sposób nadprzyrodzony Komunię św. i mia­ła w ustach Hostię większą od normalnej. Była na języku tak długo, że ksiądz zdążył wyjąć aparat fotograficzny i zrobić zdjęcie. W tym dniu też Katarzynka była bardzo zakrwawiona. Był to dzień wielkich cier­pień.

W styczniu 1981 r. była u mnie Katarzynka. Za jej wstawiennic­twem mój syn zapoznał dziewczynę, którą Katarzyna we śnie widzia­ła i wszystko o niej opowiedziała: jak wygląda i jak się nazywa dziew­czyna, którą Katarzynka wyprosiła dla mojego syna. Wiele zawdzię­czam Katarzynce, jak i to, że otrzymałam tyle łask przywracających zdrowie. Gdy było mi ciężko zwracałam się do Katarzynki w różnych sprawach. Pocieszała mnie i każdego kto o to prosił.  W dniu 20 czerwca 1983 roku Katarzynka miała spotkanie z Ojcem Świętym w Katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Katarzynka sie­działa na krześle turystycznym, ponieważ nie znalazło się dla niej miej­sce w ławce, chociaż były jeszcze wolne miejsca.

Dzieci miały miejsce w ławce siedzące, dla niej się nie znalazło, chociaż była schorowana. Dlaczego tak ją traktowano? Pewnie miała się upodobnić do Pana Jezusa, dla którego też nie było miejsca w go­spodzie. Siedziała więc na uboczu, niewidoczna. Gdy jednak Ojciec Święty odchodził od ołtarza, to szedł wprost w kierunku Katarzynki, chociaż nikt Mu nie wskazał gdzie ma iść, a siostry zakonne nawet zastawiały Mu drogę do niej wykrzykując: „Ojciec Święty" i wte­dy ktoś z ludzi zawołał Katarzynkę. Na to jeden z kapłanów odezwał się: „Dlaczego Ojcu Świętemu nie pozwalacie dojść?" Wtedy Ojciec Święty wrócił się, objął Katarzynkę, pobłogosławił ją i wręczył jej ró­żaniec św., z którego bardzo się ucieszyła, traktując go jako pamiątkę od Ojca Świętego.

W roku 1984 przez  cały okres Wielkiego Postu Katarzynkę za­brano na badania zainicjowane przez Kurię, powołując się przy tym na polecenie Ojca Świętego. Z tej przyczyny Katarzynka wyraziła zgodę, gdyż inaczej by się nie zgodziła. Pan Jezus stale jej mówił: „I tak ci córko nie uwierzą”. Ona jednak powiedziała, że nie chce Ojcu Świętemu robić przykrości. W tym badaniu towarzyszył dr Neuman, ks. Skworc - kanclerz Biskupa Bednorza. Były to okropne badania. Byłam często świadkiem i ja młoda nie pozwoliłabym na takie tortury. Pewnego dnia przyszła do domu dr dermatolog, bardzo brutalnie się odniosła. Jak wzięła pincetę, złapała za ranę, to zdarła bez uczucia, a jak ja się skrzywiłam, to odpowiedziała, że mnie wyprosi. Można by­łoby delikatniej, z uczuciem. Dodatkowo sprawiali jej ból, rany za­szywali, wstrzykiwali jej na nowym miejscu, aby się rana utworzy­ła, gdyż dr Neuman twierdził, że rany są pochodzenia nieludzkiego. W Wielki Czwartek przyjechała cała ekipa ludzi a wśród nich księ­ża, lekarze, pielęgniarka z laboratorium, fotograf z kamerami i mę­czyli ją przez całą noc, i cały Wielki Piątek. W dzień i w noc świeci­li reflektorami usiłując wszystko zobaczyć. Nie wiem, czy to tak religijnie wyglądało, skoro gościli się całą noc i cały piątek, naigrywa­li z niej, że serce bolało. Podczas ekstazy wbijali igły w różne miej­sca, że była pełna węglarka igieł. W Wielką Sobotę w Kurii puszcza­li film na temat Katarzyny, wyśmiewali się, mieli cyrk. Jeden z ka­płanów nie mógł tego wytrzymać i przyjechał powiedzieć, że tak w Kurii się wyśmiewają. Było to dla Katarzyny bardzo bolesne. W maju wzięli Katarzynkę ponownie na badania. Żadną miarą nie chciała się zgodzić, doświadczywszy tyle zła. Dr Neuman stwierdził, że wszyst­ko już mają i obiecywał, że jej nie uśpią, że wszystko potrwa tylko 10 minut. Okazało się jednak, że uśpili i męczyli przeszło trzy godzi­ny. Wskutek tego nastąpił duży upływ krwi i stan zdrowia gwałtow­nie się pogorszył. Nikt się tym nie zainteresował. Nie wiadomo było co robić, anemia, na rękach pełno siniaków, nogi od kolan do pachwin całe czarne. Robili badania nadnercza, tak że biedna bardzo cierpia­ła. Wszystko to ofiarowała Bogu, traktując to jako z polecenia Ojca Świętego. Będąc młodą sama prosiła, by jej te rany zbadano, ale na­zwano ją głupią. Skutek tych ostatnich badań mocno odbił się na ser­cu, które zostało uszkodzone.

Ostatni dzień życia Katarzynki wyglądał następująco: 24 sierpnia 1986r., w niedzielę, gdy poszłam do kościoła, Katarzyna stale się pytała, czy już wracam. Jak wróciłam, to już do mnie nie mó­wiła, tylko tak żałośnie spoglądała. O godzinie 10-tej pielęgniar­ka dała zastrzyk na lepsze oraz łatwiejsze oddychanie. Ja zapaliłam gromnicę, która wypaliła się o godzinie 13-tej. O godzinie 14-tej przy­szła pielęgniarka podać kroplówkę. Żyły już zanikały i nie można było jej podać. Powiedziałam: „wola Boska”, bo było mi żal tak ją kłuć. Roześmiała się. Poprawiliśmy ją w łóżku, jeszcze spojrzała na mnie przez głowę, tak jakby coś chciała powiedzieć.

Pielęgniarka poszła zadzwonić po pogotowie. Tymczasem ja zapa­liłam drugą gromnicę i podeszłam do Katarzynki, aby obok niej być. W tym momencie skłoniła głowę i nastąpił zgon. Było to o godzinie 15 30. Lekarz pogotowia przyjechał o godzinie 15 50.

                                                                                                                                     Marta Godziek

4. PŁONKA STANISŁAW - Katowice - ul. Armii Czerwonej 96 / 4

Katarzynę Szymon poznałem w 1978 roku. Już pierwsze spotka­nie z Katarzyną spowodowało u mnie bardzo głęboką przemianę du­chową. W czasie mojej obecności była ekstaza i pod moim adresem Matka Boża powiedziała kilka słów, które zmieniły moje dotych­czasowe życie. Na drugim spotkaniu z Katarzyną Szymon zostałem uzdrowiony z bardzo ciężkiej choroby, z powodu której byłem na ren­cie. Matka Boża powiedziała przez Katarzynę, że uzdrawia mnie, ale będę miał duży (wielki) znak na twarzy. Nosiłem te „ognie" na twarzy przez sześć lat. Po sześciu latach zdjęto mi te „ognie”.

Po tych dwóch spotkaniach postanowiłem odwiedzać Katarzynę bardzo często. Przy powtórnych odwiedzinach u Katarzyny była duża grupa pielgrzymów i w czasie ekstazy przemówił Pan Jezus. Mówił między innymi o czynieniu miłosierdzia i wtedy postanowiłem swój samochód i swój czas przeznaczyć dla Katarzyny Szymon. Od tego czasu do samej śmierci Katarzyny przebywałem u Niej na co dzień. W tym czasie byłem świadkiem (przeżywałem) licznych ważnych wyda­rzeń. Jeżeli tylko pozwalało zdrowie, nie opuszczała ani jednego dnia Mszy św. Gdy przyjeżdżała na pierwszą Mszę św., to była i na następ­nych. Bardzo często wyjeżdżaliśmy do różnych sanktuariów. Były m.in.: Częstochowa, Licheń, Brdów, Piekary, Niepokalanów, Kalisz, Kraków - u siostry Faustyny i Anieli Salawy, Skalmierzyce i inne. Wszystkie dni, kiedy były Noce Pokutne: 29 każdego miesiąca i dni za chorych: 13-go każdego miesiąca w Turzy Śl. - zawsze była obec­na. Bardzo często jeździła do Frydka, gdzie jest zbudowany kościół Królowej Wszechświata. W czasie jazdy były bardzo często krótkie ekstazy, przed którymi czuliśmy przepiękne zapachy.

W czasie moich usług dla Katarzyny nie zdarzyło się nigdy, aby­śmy

byli kiedykolwiek zatrzymani ani kontrolowani przez służby do tego

upoważnione. Nawet w „stanie wojennym", gdzie były co kawa­łek zapory, nie mieliśmy żadnych przeszkód, pomimo tego, że jeździ­liśmy po całej Polsce. W czasie przeróżnych cierpień, kiedy nie mogła uczestniczyć we Mszy św. w kościele dowoziłem kapłanów z różnych miejscowości. Poza tym przyjeżdżali kapłani z całej Polski w odwiedziny. W tym czasie były ekstazy i jeżeli któryś z kapłanów nie miał dopełnionych swoich obowiązków, to był upominany o swoim prze­winieniu oraz dacie niedopełnionych swoich obowiązków. Wielu ka­płanów po usłyszeniu swego przewinienia unosiło się pychą i wielce zagniewani oczerniali Katarzynę. Natomiast kapłani, którzy spełniali należycie swoje obowiązki mieli powiedziane, aby czynili zawsze jak dotychczas i aby trwali zawsze w dobrym.

Bardzo dużo księży przyjeżdżało do Katarzynki z posługą kapłań­ską, odprawiając u niej Msze św. Bardzo częstymi gośćmi byli między innymi ks. Zb. Jankowski z Dankowic koło Strzelina, Ojciec Marian Więckowski, Ojciec Tymoteusz, ks. Edward Wesołek, ks. Ryszard Kubasiak, ks. Nagadowski, ks.  Jan Czekaj  i inni. Przyjeżdżało dużo sióstr zakonnych z przeróżnych zakonów z całej Polski. Przez Katarzynkę zostało dużo zachęconych do powołań kapłańskich i za­konnych. Dużo dziewcząt poszło do klasztorów. Dzięki Katarzynie ty­siące ludzi zostało uzdrowionych na duszy. Niektórzy z nich byli cał­kowicie niewierzący (nie ochrzczeni), ale po zobaczeniu żywych Ran Pana Jezusa, które nosiła Katarzyna, nastąpił u nich wielki wstrząs wewnętrzny i zostali nawróceni, pomimo tego, że przychodzili często z ciekawości. Między innymi nawracali się świadkowie Jehowy. Do Katarzyny przyjeżdżali pielgrzymi z zagranicy z różnych państw. W czasie ekstazy do pielgrzymów z zagranicy było mówione w ich oj­czystym języku.

W czasie pobytu Papieża Jana Pawła II w Katowicach zawiozłem Katarzynę Szymon do Katedry, gdzie było zorganizowane spotkanie chorych z Ojcem Świętym. W czasie tego spotkania, pomimo tego, że Katarzyna była daleko w tyle i siedziała na krzesełku turystycznym przywiezionym ze sobą, Ojciec Święty przybył sam do niej i ofiaro­wał jej różaniec i obrazki oraz przytulił ją do siebie. Byłem świadkiem jej bardzo wielkich cierpień i jednocześnie wielu cudownych uzdro­wień dokonywanych przez Pana Jezusa. Na przykład 6 marca 1982 roku, będąc wspólnie z ks. Jankowskim i lekarzem Szymczykiem. Wielokrotnie byłem budzony przez Katarzynę w tych dniach, kiedy mieliśmy gdzieś wyjeżdżać wcześnie rano. Przychodziła mnie budzić, a ja czułem jej wyraźny dotyk. Po przyjeździe do niej do Kostuchny mówiła mi wtedy, że musiała mnie obudzić, żebym się nie spóźnił. Była duchowo. Katarzyna bardzo często przemieszczała się ducho­wo do różnych miejscowości i osób w Polsce i na świecie. Po zama­chu na Ojca Świętego informowała nas o jego stanie zdrowia i o in­nych szczegółach. Odwiedzała różne osoby, którym dawała znak swej obecności przez przyjemny zapach. W czasie Mszy św. miała widze­nia Pana Jezusa i Matki Bożej - w Turzy i innych kościołach.

Przed śmiercią, Katarzyna prosiła mnie o ostatnią pielgrzymkę do Lichenia, Brdowa i dodała, że już więcej kłopotów nam nie będzie robić. Byliśmy w Licheniu i Brdowie w dniach 9-10 sierpnia 1986 roku. To była rzeczywiście ostatnia pielgrzymka przed błogosławio­ną śmiercią.

 

Stanisław Płonka

 

 vcr_up_1.gif