|
|||||||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||||||
Świadectwa kapłanów | |||||||||||||||||||||||||
| |||||||||||||||||||||||||
Rzeczą zrozumiałą, że do
Katarzyny Szymon przyjeżdżało wielu kapłanów. Mówi Ojciec Aleksy
Płatek.
Na drugim roku studiów filozoficzno – teologicznych, kiedy to po raz pierwszy odwiedziłem Katarzynę Szymon, powiedziała mi: „Ty będziesz kapłanem”. To pomogło mi i w nauce, nie łatwej trudnej nauce, oraz w modlitwie i w codziennym życiu. Dziś Bogu dziękuję, że już przeszło sześć lat jestem kapłanem.
Świadectwo to można obejrzeć na filmie - http://gloria.tv/?media=57810
| |||||||||||||||||||||||||
Mówi Ojciec Marian
Więckowski: Panią Katarzynę Szymon
poznałem w 1979 roku w Kostuchnie. Przyprowadził mnie do niej Pan Płonka i od
tego czasu przez pięć lat przyjeżdżałem tam. Miałem możność rozmawiania, ale i
również byłem świadkiem ekstaz, które miała pani Katarzyna.
Przyjeżdżałem tam
również parę razy z Komunią Świętą, a także odprawiłem dwa lub trzy razy Mszę
Świętą - na prośbę Pani Katarzyny.
Świadectwo to można obejrzeć na filmie - http://gloria.tv/?media=57810
| |||||||||||||||||||||||||
Jednym z ostatnich
księży, który poznał Katarzynkę na kilka miesięcy przed jej śmiercią był ksiądz
Jan Czekaj.
Katarzyna Szymon, kiedy
spotkałem się z nią, była w bardzo ciężkim stanie. Ogromnie chorowała, ale nic
się nie skarżyła. Wspominała już, że: „czas mi odejść, muszę się przygotować na
ostatnią drogę”. Ale nie bała się, była pewna, że kiedy skończy
ziemską pielgrzymkę otrzyma to, w co wierzyła i komu ufała.
Świadectwo to można obejrzeć na filmie - http://gloria.tv/?media=57810
| |||||||||||||||||||||||||
1. KSIĄDZ CZEKAJ
JAN - Broniszów 29 Na wielokrotną prośbę autora
chyba pierwszego opracowania, zbierania okruszyn prawdy, faktów o Katarzynie
Szymon, stygmatyczce polskiej, pragnę z największą pokorą i uznaniem a równocześnie
z najgłębszą czcią i szacunkiem dołożyć szczyptę faktów - przeżyć ze spotkań z
wyżej wymienioną. Czynię to
również dlatego, aby Ta, która za życia tak bardzo mało była ludziom znana, a
równocześnie wybrana przez Boga spośród tylu milionów Polaków, jako Jego
narzędzie dla ratowania dusz ludzkich i świata przed karą za jego liczne
grzechy i zbrodnie, była coraz więcej znana, czczona i kochana, zanim jeszcze
zostanie wyniesiona na ołtarze. Ponadto pragnę, aby niektóre fakty, zdarzenia,
przeżycia związane ze spotkania z siostrą Katarzyną Szymon zostały utrwalone
na papierze zanim jeszcze czas zatrze ich ślad. Chcę także, abyś
przez to drogi Czytelniku stał się bogatszy w prawdę, a może poznał i nawet sam
doświadczył co może Bóg i Niepokalana uczynić dla tych, którzy starają się
pozostać im wiernymi. Jeśli chcesz skorzystać z tego co przeczytasz dla siebie
i dobra twej duszy musisz być obiektywny, powinieneś przyjąć metodę św.
Maksymiliana M. Kolbe „Dalej zajdziesz na kolanach jak rozumem”. Zresztą
spróbuj sam oddać się całkowicie w opiekę Niepokalanej - na wzór św.
Maksymiliana, Prymasa Tysiąclecia Kardynała Stefana Wyszyńskiego, czy Papieża
Jana Pawła II - jeśli tego jeszcze nie uczyniłeś, bo już Ci niewiele czasu
pozostało, a zobaczysz ile w Tobie i przez Ciebie uczyni Niepokalana Dziewica
Maryja dla zbawienia dusz ludzkich i kościoła. Sporo już lat
minęło, gdy w korespondencji otrzymałem zdjęcie pewnej kobiety, na rękach
której widniały duże rany, a z oczu strugami spływała krew. Znacznie
wcześniej czytałem o stygmatykach: Ojcu Pio, Teresie Neuman, stąd łatwiej mi
było przypuścić, iż jest to zjawisko nadzwyczajne. Wiedziałem, że ona żyje w
Polsce, ale poza tym nic więcej, ani nawet nazwiska czy imienia. Z
radością, a równocześnie z wielką powagą i szacunkiem opowiadałem innym to co
za życia czynił taki Ojciec Pio, czy Teresa Neuman, a co zostało utrwalone na
piśmie. Zawarte tam fakty były tak fascynujące i głębokie w swojej treści, że
rozumowo je poznać i tym bardziej przyjąć jest trudno. Tu trzeba wielkiej
pokory i głębokiej wiary. Pragnąłem
zobaczyć Ojca Pio, choćby jego zdjęcie, ale i tego wtedy nie miałem. Mając
informację, że podobna osoba jest w Polsce, pragnienie spotkania i uczczenia
Boga w niej poprzez ucałowanie żywych Jego Ran było nie do pokonania, ale
niestety nigdzie, od nikogo niczego nie mogłem się dowiedzieć: ani w jakim
województwie czy regionie Polski mieszka. Różnie mówiono, ale nic pewnego, a
czas upływał. W roku 1986
otrzymałem (nie pamiętam od kogo) identyczne zdjęcie tej samej osoby z napisem
na odwrocie: Katarzyna Szymon Stygmatyczka - nic więcej. Nieco później miałem okazję poznać kierowcę stygmatyczki,
który obiecał mi do
niej zawieźć. Trudno opisać,
jaki wtedy przeżyłem wstrząs. Nigdy czegoś podobnego w życiu nie przeżyłem,
zabrakło mnie słów, wreszcie po chwili odpowiedziałem: owszem, od długiego
czasu pragnę ją spotkać, a dotąd bezskutecznie. W następnym tygodniu będę miał
wolny dzień kapłański, więc przyjadę do pana. Tak musiała zadziałać Boża Opatrzność,
gdyż nigdy w życiu tego człowieka nie widziałem ani też nigdy i nikogo o adres
Katarzyny Szymon nie pytałem. Pragnienie spotkania pozostało gdzieś tam głęboko
w sercu do czasu szczęśliwego spotkania ze wspomnianym panem. Wykorzystując znowu swój wolny
dzień kapłański udałem się do Katowic pod wskazany adres. Wszystko zastałem tak
jak podano w treści zaproszenia, następnie zgodnie z wcześniejszą propozycją
udaliśmy się wspólnie, tzn. on z żoną i ja do siostry Katarzyny Szymon i
pielęgnującej ją pani Marty. Obie przyjęły nas nadzwyczaj serdecznie z
największą pokorą i życzliwością. Siostra Katarzyna Szymon siedziała na
tapczanie, bardzo mało z niego schodziła, jedynie za swoją. potrzebą i to z pomocą innych. Widziałem na rękach i nogach
wielkie strupy, pod którymi można było dostrzec krew, również na głowie dały
się zauważyć misterne strużki krwi, choć ran nie było widać. Pomimo tych ran i
wielu innych poważnych chorób - jak się później dowiedziałem - była
zadowolona, uśmiechnięta i ogromnie życzliwa, tak ona jak i pani Marta. Oprócz
nas było tam jeszcze kilka innych osób. Po przywitaniu, krótkiej rozmowie i
modlitwie odprawiłem dziękczynną Mszę Św. za łaskę spotkania, a także w
intencji Katarzyny Szymon, pani Marty i szofera z żoną. Po Mszy św. podobnie
jak przed Mszą św. były modlitwy - Różaniec św., Koronka do Miłosierdzia
Bożego, trochę śpiewu. Następnie skromny poczęstunek dla wszystkich osób, w
którym uczestniczyła też Katarzyna Szymon, choć bardzo niewiele jadła. Przed
pożegnaniem była jeszcze chwila wspólnej rozmowy, najpierw ogólnej a następnie
indywidualnej z Katarzyną. Kiedy wyrażałem swoją ogromną radość i wdzięczność
Bogu za spotkanie i chciałem opowiedzieć jej jak się to stało, że jesteśmy
razem, Katarzyna głośnym uśmiechem i ruchem ręki powstrzymała mnie dając znak,
że to wszystko jest jej znane. Znowu moje kolejne zaskoczenie i zdziwienie jak
się to mogło stać. Doszedłem do wniosku, że jestem świadkiem rzeczy nadzwyczajnych,
niepojętych dla rozumu. Po pożegnaniu z Katarzyną Szymon i domownikami udaliśmy
się w drogę powrotną do Katowic do p. Pionków. Później zapytałem szofera:
panie, przecież ja pana nie znam, nigdy też nikogo o adres Katarzyny nie
pytałem, jak pan to uczynił. On z uśmiechem odparł: przekazałem co mi polecono.
Kilka następnych wolnych dni kapłańskich poświęciłem na spotkanie z siostrą
Katarzyną Szymon, przy okazji ze swoją rodziną załatwiając równocześnie po
drodze swoje sprawy duszpasterskie. Pewnego razu będąc u Katarzyny zobaczyłem
jak spod dużych ran pokrytych strupami sączyła się krew, również z oczu i
głowy, choć samych ran nie było widać (siedziałem obok niej). Razem ze mną była
mała grupa przyjaciół ze Wschowej. Po Mszy św. odmówiliśmy Różaniec św.,
następnie Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Po wspólnej modlitwie byliśmy
wszyscy świadkami ekstazy. Siostra Katarzyna jakby na jakiś czas cała zastygła,
oczy nieruchome, utkwione w jeden punkt, nie reagowała na żadne nasze mowy czy ruchy.
Zmienił się jej głos, zaczęła przez nią przemawiać Matka Boża, a potem św. Jan
Nepomucen. Ja siedziałem obok Katarzyny, podtrzymywałem ją za plecy przez
poduszkę, samej w takim stanie było trudno usiedzieć. Nigdy czegoś podobnego w
życiu nie widziałem, wyglądało tak jakby jej życie - duch były poza ciałem a
nią zawładnął ktoś inny. Ja na to patrzyłem i to widziałem, ponieważ tak sobie
przedtem życzyła mówiąc: „niech kapłan siądzie tu obok przy mnie".
Widocznie czuła, że będzie potrzebna pomoc. Tu znowu
przeżyłem wielką radość a równocześnie było dla mnie zaskoczeniem, gdy podczas
ekstazy otrzymałem odpowiedź na pytania, o których nikt prócz mnie nie
wiedział. Pytania były bardzo poważne, niepokoiły mnie, głównie te, które
dotyczyły kapłaństwa. Trudno byłoby mnie dziś w usłyszane słowa uwierzyć, a
nawet, że to zdarzenie kiedyś zaistniało, ale były wypowiedziane wobec świadków
i zostały utrwalone na taśmie, którą zatrzymałem. Po skończeniu
ekstazy siostra Katarzyna została znowu jakby przywrócona do życia, czy
zbudzona z głębokiego snu, zaczęła się rozglądać, uśmiechać, mówić swoim
zwykłym językiem. To zjawisko wywołało w nas dziwne wrażenie, niespotykane
dotychczas uczucie. Następnie była modlitwa dziękczynna, pieśni na cześć
Najświętszej Maryi Panny i Jej Syna. Potem nas pobłogosławiła w obcym języku
(chyba hebrajskim) i po pożegnaniu odjechaliśmy do domu. Chyba dwukrotnie
byłem ze swoimi parafianami u siostry Katarzyny Szymon, jadąc z pielgrzymką do
Pani z Jasnej Góry. Wiele razy jeździli sami parafianie, stąd między parafią a
Katarzyną nawiązała się ścisła więź. Kto tam pojechał, choćby raz, trudno się
było oprzeć wewnętrznemu natchnieniu, by nie jechać następny raz. Coś tam
ciągnęło, nie dawało spokoju. Spotkanie z
Katarzyną Szymon zawsze było przepełnione radością, zadowoleniem, pokojem.
Utrwalało wiarę, pokorę, pobożność, cześć dla Boga i Niepokalanej. Każdy od
niej wracał inny, ten sam - ale nie taki sam ,odmieniony, przemieniony, z nowym
zapasem energii, sił i środków tak fizycznych jak i duchowych. Tam się czuło
namacalnie działanie Łaski Bożej. Rady, pouczenia, ostrzeżenia a
nawet groźby dla ratowania dusz i świata były wielkim skarbem. Coraz silniejsze były więzy jakie
nas łączyły z Katarzyną Szymon, dominowała wdzięczność za tyle serca, dobroci
i życzliwości, wzbudzały pragnienie, by zaprosić siostrę Katarzynę do naszej
parafii, a szczególnie na odpust parafialny św. Anny w Broniszowie wraz z jej
opiekunką p. Martą i państwem Płonkami.
Katarzyna Szymon zaproszenie przyjęła z radością mówiąc, że bardzo pragnie do
nas przyjechać i uczyni jeśli tylko Bóg pozwoli, ale prosiła aby parafia dobrze
się przygotowała duchowo, bo inaczej dobry Jezus może nie zezwolić jechać. Nauczony
doświadczeniem starałem się jak najdoskonalej przygotować parafian na te
piękne uroczystości tak odpustowe jak i spotkanie z polską stygmatyczką
Katarzyną Szymon. O tym parafian informowałem i prosiłem, aby pomogli
wszystkiego dopilnować. O przygotowaniach do przyjazdu poinformowano mnie
telefonicznie, że wszystko jest na dobrej drodze. Nadszedł dzień odpustu,
dopisała piękna pogoda, ołtarz urządziliśmy na polu, ponieważ było bardzo dużo
ludzi. Przybyło wielu kapłanów i ludzi dużo jak nigdy dotąd. A jednak ona nie
przyjechała. Jak się okazało, wysoka gorączka zmusiła ją do pozostania w
łóżku. Mając wolny
dzień po odpuście pojechałem do niej i po przywitaniu wyraziłem swój i parafian
smutek z powodu choroby, która uniemożliwiła przyjazd Katarzyny i opiekunów do
nas na odpust. Tam się dowiedziałem reszty szczegółów odnośnie choroby, a
mianowicie poinformowano mnie, że temperatura wystąpiła tylko na czas wyjazdu,
kiedy on bezpowrotnie upłynął, to temperatura ustąpiła i Katarzyna znowu
poczuła się normalnie, ale na wyjazd już było za późno. To wskazywało na
działanie Boże. Na moje słowa wyrażające żal z powodu niemożności przyjazdu,
ona odpowiedziała bardzo stanowczo i przekonywująco, ale z uśmiechem: „co, nie
byłam? Nie byłam? Proszę pomyśleć, przypomnieć sobie”. Zaniemówiłem z wrażenia
na chwilę, potem pomyślałem co to wszystko znaczy. Wreszcie przyszło jakby
olśnienie, przypomniałem sobie wszystko dokładnie. Kiedy
mianowicie spowiadałem podczas uroczystości odpustowych, celebrans odprawiał
Mszę św. i gdy zbliżył się moment przeistoczenia, nagle poczułem jakby obok
konfesjonału trudny do określenia, przepiękny zapach, któremu towarzyszyło
bardzo intensywne jednak inne niż od promieni słonecznych ciepło. Trwało to
wszystko jakiś czas, potem wszystko ustąpiło. Sprawdziłem, ale nikt nie stał
przy konfesjonale, wokoło i to dość daleko było pusto. W piątek 22
sierpnia 1986 roku jadąc na spotkanie rodzinne wstąpiłem do Katarzyny Szymon,
bardzo się ucieszyła z odwiedzin, tym bardziej, że była bardzo poważnie chora.
Uskarżała się na wielki ból w piersiach, z trudem oddychała i powoli wydobywała
słowa. Mówiła, że teraz to chyba wszystkie choroby zeszły się na raz, ogólnie
była bardzo osłabiona, pomimo tego była uśmiechnięta, ogromnie cierpliwa i
bardzo spokojna. Rzadko kiedy była w pełni zdrowa, zawsze coś dolegało jej, nie
uskarżała się jednak i służyła każdemu do końca, do granic wytrzymałości. Do
wszystkich odnosiła się z prawdziwą życzliwością i troską, zawsze zapewniała o
modlitwie przed Bogiem i Niepokalaną. Wyjątkowy
szacunek miała dla stanu duchownego, pomimo iż od wielu kapłanów doznawała
niemało goryczy, bólu a nawet łez, o czym parokrotnie wspominała. Zawsze
powtarzała, że to wszystko dla Jezusa i Maryi, dla nawrócenia grzeszników i za
dusze w czyśćcu cierpiące. Niech tego dobry Jezus nie pamięta i im przebaczy. Od dziecka nie
miałam spokoju na tej ziemi - mówiła Katarzyna Szymon. Tak to już jest, ale to
wszystko dla dobrego Jezusa i Maryi. Czas mojego odejścia już się zbliża,
wystarczy, chciałabym już odejść. Wspominała: „Byłam już na sądzie, przyszedł
Pan Jezus pięknie ubrany, w koronie na głowie a obok Niego stał św. Jan -
umiłowany Jego uczeń. Jezus pokazał mi jakby tablice, na których uwidocznione
było moje życie. Po czym przekazał pewną uwagę, ale św. Jan stanął w mojej
obronie i rzekł do Zbawiciela, że to tak było. Jezus z uśmiechem popatrzył i
rzekł – „to niech tak będzie”. Następnie po przygotowaniu
i modlitwie, w obecności kilku osób, m.in. pani Marty, państwa Płonków odprawiłem
Najświętszą Ofiarę w intencji Katarzyny, w której
jak zawsze uczestniczyła z pełnym zaangażowaniem. Po Mszy św., chwili
dziękczynienia i modlitwie pożegnałem się z siostrą Katarzyną Szymon i
pojechałem do rodziny na wesele chrześnicy. Nie wiedziałem, że to będzie nasze
ostatnie spotkanie. Niewiele zabawiłem u rodziny, zaraz po weselu na drugi
dzień, tj. w niedzielę po odprawieniu Mszy św. w intencji moich rodaków, udałem
się w drogę powrotną, razem z dwoma moimi siostrzenicami - Krystyną i Barbarą
Kubań, które bardzo pragnęły spotkać się z Katarzyną Szymon. Państwa Płonków
zobaczyłem w kościele na Mszy św. w Katowicach i z wyrazu twarzy poznałem co
się stało. Oni mnie w tym utwierdzili - Katarzyna Szymon nie żyje, odeszła do
Ojca w niedzielę, tj. 24 sierpnia o godzinie 1530. Wspólnie
pojechaliśmy tam. W domu spotkałem ją ubraną w szaty trzeciego zakonu,
spoczywającą na podłodze z uwagi na wysoką temperaturę powietrza. Po raz
ostatni z największą czcią i pobożnością ucałowałem miejsca dawnych ran. Ręce,
zresztą jak i całe ciało były zimne ale wiotkie jak u człowieka zemdlonego.
Dawne duże strupy na rękach, nogach zaczęły jakby w oczach goić się i znikać. Dowiedziałem się
od p. Marty, iż byłem ostatnim księdzem, który ją odwiedził przed śmiercią i
pierwszym po jej odejściu do Pana. Pomimo, że mnie uprzedziła o swojej śmierci,
ponieważ pragnęła już odejść, o czym mówiła parokrotnie, to jednak jej odejście
przeżyłem bardzo boleśnie. Wyznam szczerze, że nikogo poza moją matką nie
kochałem na ziemi bardziej od niej. Sam nie wiem dlaczego, chyba za jej
niepojętą pokorę, dobroć, cierpienie, życzliwość, prostotę, poniżenie jakiego
nie oszczędziło jej życie i to prawie od samego urodzenia i aż do śmierci, o
czym nie raz informowała. Przede wszystkim jednak za pośrednictwo u Boga.
Zresztą tego się nie da opisać, ale ona miała coś w sobie, co przyciągało jak
magnes i to każdego. To trzeba przeżyć, doświadczyć, aby zrozumieć. Tak się
czasem wydaje, że ona nic nie miała, gdyż sama była jakby gościem u dobrych,
życzliwych ludzi, a jednak nikt od niej nie wracał z pustymi rękoma, tak
dosłownie jak i w przenośni. Wszyscy byli czymś obdarowywani. Najważniejsze jednak
było to, co nie zawsze było uchwytne, a dawało niezwykłą radość i pokój,
umacniało na dalsze życie. Jej braku chyba nikt nie zastąpi, to była wyjątkowa
osobowość o anielskim sercu, niespożytej dobroci, heroicznej cierpliwości,
trudnej do osiągnięcia pobożności, świętości i spokoju. Podobnie i chyba w
takim gronie, jak podczas odwiedzin za jej życia, ale pełni bólu i żalu,
chociaż w pogodzeniu się z wolą Bożą, złożyliśmy przed Majestatem Najwyższego
Najświętszą Ofiarę za spokój duszy naszej ukochanej nad życie siostry Katarzyny
Szymon, duszy wybranej przez Boga jako narzędzie dla ratowania dusz ludzkich.
Po Mszy św. odmówiliśmy Anioł Pański za spoczywającą w Panu oraz Koronkę do
Miłosierdzia Bożego. Następnie dla ułatwienia spotkania wiernych z Katarzyną
Szymon postanowiono znieść ją z piętra na parter do ganku i tak też zrobiono. Państwo
Płonkowie, pani Marta i ja (nie pamiętam czy był ktoś więcej), znieśliśmy
siostrę Katarzynę w prześcieradle i kocu do ganku i ułożyliśmy w trumnie. A oto parę
szczegółów - ja trzymałem ją za plecy i głowę. Ciało było zimne, ale wiotkie
jak człowieka zemdlonego, paznokcie różowe, twarz bladoróżowa jak we śnie.
Ogólnie ciało pachniało jakby żywicą, żadnych oznak śmierci, ja to czułem,
widziałem, dotykałem, ponieważ ją niosłem i tak świadczę, bo one są prawdziwe. Wyznaję jako
kapłan, że trudno mi zliczyć, ile razy sprawowałem liturgię pogrzebu, bądź przy
ilu asystowałem, ale czegoś podobnego dotąd nie widziałem ani nie słyszałem. Pogrzeb odbył
się 28 sierpnia 1986 roku, tj. w piąty dzień po śmierci. Choć był to
nieprzyjemny, zimny i deszczowy dzień, przybyło wiele tysięcy ludzi z kraju i
zagranicy, aby pożegnać swoją umiłowaną i drogą sercu osobę. Samych kapłanów
było około 20 i sporo sióstr zakonnych. W dzień pogrzebu kilkakrotnie byłem
przy trumnie siostry Katarzyny, żegnając się po raz ostatni z nią dotykałem
rąk, były takie jak u nikogo z umarłych nie spotkałem, paznokcie nadal różowe,
ręce zimne ale nadal wiotkie, luźne i bez żadnych objawów śmierci biologicznej.
Żadnych nieprzyjemnych zapachów nie dało się odczuć, wręcz coś przeciwnego
(choć już był 5 dzień po śmierci i wysoka temperatura). Dawne wielkie strupy
zniknęły prawie zupełnie, pozostały tylko resztki, znaki po byłych ranach. 2. KSIĄDZ KUBASIAK RYSZARD - ul. Wężyka 6
- Kraków Niniejszym
oświadczam uroczyście, że w poczuciu zupełnego posłuszeństwa dla dekretów
papieskich w sprawie wypadków (osób) cudownych poddaję całą treść niniejszego
pisma wyrokom św. Kościoła Katolickiego, któremu zawsze i wszędzie chcę
okazywać uległość i posłuszeństwo. Oto moja opinia na temat
Katarzyny Szymon. Znajomość
powyższej osoby datuje się od 1981 roku, gdy pełniłem funkcję wikariusza w
parafii Chrystusa Króla w Leszczynach (dzielnica Bielska-Białej). Zanim
osobiście poznałem Katarzynę, słyszałem wiele pozytywnych wypowiedzi na jej
temat. Zapragnąłem więc osobiście - na początku trochę z ciekawości - poznać
tę osobę. Pierwszy raz
byłem ze znajomymi z grupy modlitewnej z parafii, w której pracowałem. Zostałem
przyjęty bardzo serdecznie, z dużą życzliwością. Byłem świadkiem ekstazy, w
czasie której były również słowa skierowane do mnie. Były to słowa pochwały i
pocieszenia (nie pamiętam przez kogo). Widok ran na dłoniach jak również
zaschłej krwi na policzkach (łzy krwawe z oczu) i głowie wywarł na mnie duże
wrażenie. Odebrałem to bardzo religijnie. Później
odwiedzałem Katarzynę mniej więcej co miesiąc, dwa -za każdym razem z jakąś
grupą z parafii (młodzież, dorośli). Bardzo często w czasie odwiedzin widziałem
krew w wyżej wymienionych miejscach. Jeden raz widziałem (bez możliwości
złudzeń) wypływające krwawe łzy z oczu. Wielokrotnie byłem świadkiem wypływającej
krwi z ran na dłoniach. Parę razy, gdy wraz z ludźmi modliłem się odmawiając
różaniec (część bolesną) odczuwałem mocną woń (miły zapach). Nie mogła to być
sugestia - jak sobie przypominam - wtedy, gdy sam chciałem odczuć ten zapach,
wywołując niejako tę woń, to nie czułem nic. Dopiero, gdy skupiłem się na
modlitwie, mogłem odczuć istnienie przepływającej woni. Podobne odczucia miały
towarzyszące osoby. W większości przypadków w czasie odwiedzin byłem
świadkiem ekstaz. Treść ich, jak mi się wydaje, nie koliduje z nauką Kościoła.
Główną myślą ekstaz przeważnie był apel o modlitwę i pokutę – jako środki ratowania świata.
Ukazywane były błędy i zło tego świata, potrzeba nawracania. Godnym wspomnienia jest dzień w
1982 roku (dzień pożegnalny z grupą modlitewną), gdy po raz pierwszy odwiedziła
mnie Katarzyna. Była ekstaza, w większości dotycząca mojej osoby. Treść jej
nagrana jest na taśmie. Wiele mógłbym mówić na temat Katarzyny Szymon, która
zapisała się w mojej pamięci bardzo pozytywnie i stała się ważnym ogniwem w
mojej drodze kapłańskiej. Są to moje
bardzo skrótowe wspomnienia. Nie wyprzedzam ocen i opinii Kościoła Świętego
pozostawiając Mu całkowitą ocenę życia Katarzyny. 3. KSIĄDZ
zakonny - Katowice Siostrę
Katarzynę Szymon odwiedziłem w jej mieszkaniu w Kostuchnie 5-7 razy, już w
czasie trwania mojej nauki w Seminarium Duchownym. Dwa razy byłem świadkiem
ekstazy. Te spotkania były dla mnie ważne. Ceniłem je i nadal cenię, każde
bowiem z nich było dla mnie szczególnym umocnieniem i w wierze i na drodze
mojego powołania zakonnego. Słowa siostry
Katarzyny, m. in. „Będziesz dobrym kapłanem" -miały wyjątkową moc i
prawdziwie były oparciem zwłaszcza w chwilach trudnych. Odczuwam to w sposób
wyraźny. Chętnie
przychodziłem do siostry Katarzyny, ponieważ spotykałem w niej osobę wielkiej
wiary, tak głębokiej, jakiej nie spotyka się nawet w środowiskach powołanych
specjalnie do jej pielęgnowania, a przy tym osobę szczególnej prostoty, pokory,
świadomą swoich słabości i do końca heroicznie z nimi walczącą. Była głęboko
zrównoważona i pełna Bożego Pokoju. Taki Pokój, jak
mi się wydaje można osiągnąć tylko częstym przystępowaniem do Sakramentów i po
latach intensywnej, głębokiej modlitwy jednoczącej z Chrystusem. Była w moim
odczuciu nieskazitelnie uczciwa, tak jak jest uczciwy każdy bardzo cierpiący
człowiek. Była pełna oddania Kościołowi i pełna szacunku dla duchowieństwa, a
równocześnie z matczyną miłością ubolewała nad złem, które doń się wkradło. 4. KAPŁAN
zakonny o. Franciszek - Katowice Katarzynę Szymon
poznałem w grudniu 1979 roku w Katowicach, gdzie przebywałem przez pewien czas
u swych znajomych. Poznałem ją przez pośrednictwo Teresy Malinowskiej,
absolwentki KUL-u a obecnie siostry zakonnej Matki Bożej Miłosierdzia. Przez pół roku
do momentu spotkania z Katarzyną Szymon modliłem się do Pana Boga, abym mógł
się z nią zobaczyć. Wówczas miałem skończone 33 lata i rok ten dla mnie był
przełomowy. Otrzymałem Bożą Łaskę nawrócenia od grzesznego życia jakie
dotychczas prowadziłem. Jechałem do Katowic w poczuciu własnej niegodności.
Miałem bowiem spotkać się z niezwykłym człowiekiem, o którym tyle dobrego
słyszałem. Spotkanie to na mnie wywarło ogromne wrażenie. Oprócz nas w pokoju,
w którym była Katarzyna Szymon, było kilka osób przyjezdnych. Rozmawialiśmy na
różne tematy, ale głównie były to sprawy Boże. Obserwowałem Siostrę Katarzynę
- zdumiała mnie swym zachowaniem. Była niezwykle pogodna i uśmiechnięta,
czasami milcząca. To myśmy mówili, a ona słuchała, jedynie czasami wyrażała
swe spostrzeżenia. Dano mi do odczytania Orędzie Pana Jezusa i Matki Bożej - o
współczesnym zagrożeniu człowieka przez szatana oraz o masonerii żydowskiej.
Siostra Katarzyna potwierdziła jego autentyczność. Nastąpiła luźna rozmowa,
wszystko to było zwyczajne, ale w pokoju, w którym przebywaliśmy odczuwało się
niezwykły nastrój, który promieniował od siostry Katarzyny. Nie wiem jak długo
to mogło trwać, ale w pewnej chwili siostra Katarzyna weszła w ekstazę - mówił
Pan Jezus. Głos siostry Katarzyny zmienił swoją barwę, zmienił się także cały
styl mówienia, pamiętam te słowa: „ ...Ja Jestem tym, który będzie was
sądził.... Nogi mi się ugięły i padłem na kolana. Podobnie uczynili wszyscy w
pokoju. Pan Jezus mówił o trwających cierpieniach, iż nadal jest przybijany
gwoździami do krzyża - naszymi grzechami. Z wrażenia niewiele zapamiętałem
poruszanych problemów. Pamiętam jednak, jak Pan Jezus zwrócił się do
młodzieńca, który był z nami w pokoju „aby poszedł za Nim i służył Mu wiernie
...”. Jak się okazało, to spotkanie spowodowało, że młody człowiek o imieniu
Lucjan na drugi dzień zdecydował się wstąpić do klasztoru i obecnie
jest przed święceniami diakonatu. Po
Panu Jezusie w ekstazie przyszedł Ojciec Pio, który zwrócił się do nas
przyjezdnych z Lublina z krótką nauką - na wskroś ewangeliczną. Zakończył radą,
abyśmy naszą pielgrzymkę do Katowic ofiarowali w swoich intencjach, po czym nas
pobłogosławił przez ręce Katarzyny Szymon. Szczególny
moment pamiętam, gdy poprosiliśmy siostrę Katarzynę, aby nam pobłogosławiła
nasze różańce i medaliki. Otóż z ran Katarzyny Szymon wydobywały się zapachy
wspaniałych róż, które zapełniały cały pokój i każdy z nas wówczas doświadczył
tego zjawiska. Te kilka godzin, które wspólnie spędziliśmy z Katarzyną Szymon
dla mnie były jakby jedną chwilą. Rzeczą
znamienną, o której chciałbym wspomnieć, była moja rozmowa z siostrą
Katarzyną, która dotyczyła mojego dalszego życia. Co dalej począć, czy w tym
nawróceniu moim mam założyć rodzinę, czy też wybrać inną drogę? Przyznaję się,
że na tym etapie życia duchowego, skłaniałem się bardziej ku założeniu
rodziny, aniżeli za szukaniem innych rozwiązań. Katarzyna Szymon krótko
odpowiedziała - klasztor! Gdy to usłyszałem - pamiętam, że miotały mną różne
uczucia, tzn. niedowierzanie, a także i sprzeciw spowodowany przekonaniem, w
którym jakoby tracę coś z czego nie wolno mi zrezygnować. Poczucie to nikło
wraz z częstotliwością spotkań z Katarzyną Szymon, na rzecz tego, co pierwotnie
wypowiedziała. Siostra Katarzyna zapewniała mnie o pamięci w modlitwie. W dniu 16
października 1981 roku złożyłem podanie o rozwiązanie stosunku o pracę, a w
dniu 23 listopada 1981 roku miałem kolejne spotkanie z Katarzyną Szymon w
Katowicach a wraz ze mną była koleżanka. Oboje po spotkaniu z Katarzyną Szymon
decydujemy się służyć Panu Bogu w sposób doskonalszy - w zakonie. W dniu 24
listopada 1981 roku wstąpiłem do zakonu 0.0. Dominikanów w Poznaniu, gdzie
przez 10 miesięcy przebywałem w nowicjacie. Natomiast moja koleżanka wstąpiła
do Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie i do chwili obecnej jest w
zgromadzeniu. Jeśli chodzi o mnie, to nie powiodło mi się u Braci Kaznodziejów. Odczytałem to jako wolę
Bożą, abym opuścił mury dominikańskie. W dniu 7 listopada moje pierwsze kroki
skierowałem do Katarzyny Szymon, która w tym czasie przebywała w Łaziskach koło
Wodzisławia. Ona wszystko wiedziała o mojej sytuacji, a nie trzeba było wiele
mówić, umiała to bezbłędnie ocenić. Pamiętam, w tym dniu, oprócz mnie było
jeszcze kilka osób. Przez Katarzynę Szymon mówił Ojciec Pio, który poruszył
wiele bolesnych spraw Kościoła. W tym dniu otrzymałem przez siostrę Katarzynę
wiele pocieszenia dla mej strapionej duszy. Ilekroć byłem u Katarzyny Szymon,
znajdowałem umocnienie, jakby nowy duch wstępował we mnie. Dawała mi wskazówki,
aby zgodzić się z wolą Bożą, modlić się gorąco do Ducha Świętego i prosić Pana
Jezusa i Matkę Najświętszą oraz dusze w czyśćcu, a wszystko się ułoży. Wkrótce
potem otrzymałem łaskę wstąpienia do Zakonu św. Franciszka z siedzibą główną w
Katowicach. Otrzymanie tej łaski Bożej zawdzięczam Katarzynie Szymon. W czasie studiów
w dniu 30 czerwca 1985 roku przełożeni wyrazili zgodę, abym odwiedził siostrę
Katarzynę wraz z bratem Wojciechem. W tym czasie Katarzyna Szymon bardzo
cierpiała, otrzymywała bolesne zastrzyki. Gdy weszliśmy do pokoju, w którym
przebywała, Siostra Katarzyna spała. Nie chcieliśmy jej budzić, postanowiliśmy
więc cicho się pomodlić. Byłem świadkiem nieoczekiwanego zjawiska. Otóż, gdy
mieliśmy już zamiar opuścić pokój, siostra Katarzyna znalazła się w ekstazie, w
której św. Dominik Guzman wygłosił nam naukę i wiele cennych rad - są one
następujące: 1. Powinniśmy przyjmować Komunie św. w postaci klęczącej, 2. Mamy
prowadzić codzienny rachunek sumienia, szczególnie zwracając uwagę na to, co dobrego uczyniliśmy w danym
dniu, 3. Mamy być posłuszni i kształcić się w gorliwości
zakonnej, 4. Powinniśmy
modlić się do Ducha Świętego, uciekać się do Matki Bożej jako Wielkiej Orędowniczki, 5. Mamy dochować
wierności w kapłaństwie, gdyż wielu kapłanów rezygnuje. Po udzieleniu
nam błogosławieństwa Katarzyna Szymon jakby dalej spała. Toteż chcieliśmy
wyjść nie zauważeni, gdy tymczasem siostra Katarzyna obudziła się pełna
radości, że nas zobaczyła - z zapytaniem: „Dlaczego mnie nie
obudziliście?" Wywiązała się serdeczna rozmowa, w której Katarzyna Szymon
zapewniała nas o wspieraniu nas modlitwą, a gdy Jezus Chrystus zabierze ją z
ziemi, to będzie nas wspierała z tamtej strony. Katarzyna Szymon
jest dla mnie niewątpliwym narzędziem Bożym, przez które Bóg do mnie przemówił,
dzięki niej odnalazłem swoją drogę życia. Choć nieuczona, ale jakże pokorna, do
niej odnoszą się słowa Chrystusa Pana, który mówi: „Wysławiam Cię Ojcze, Panie
Nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś
je prostaczkom” (Mt. 11.25). Katarzyna Szymon
zachęciła mnie do większej miłości Kościoła i kapłanów, modlitwy różańcowej,
sakramentów oraz do miłości Boga i bliźniego. 5.
OJCIEC WIĘCKOWSKI MARIAN Oblat - Katowice Pani Katarzyna
Szymon. Co ja o niej mogę powiedzieć? Niewiele. Poznałem ją za pośrednictwem
pana Stanisława Płonki zamieszkałego w Katowicach. W tym czasie byłem wikarym
w Katowicach na Koszutce. Nie wiem dokładnie, ale mniej więcej koniec roku 1978
lub 1979 - zawiózł mnie pan Płonka do Pani Katarzyny do Kostuchny. Jak to się stało? Przedtem jej nie
znałem, ani o niej nie słyszałem. Po prostu jakiś czas przedtem była
pielgrzymka z Katowic - Koszutka do Kodnia, zorganizowana przez Ojca Proboszcza
Kopa. Na pielgrzymce oprócz mnie i innych ludzi był też pan Płonka - pochodzący
z naszej parafii. W czasie pielgrzymki opowiadał dużo o Katarzynie i jeszcze o
jakimś Panu? (ze Śląska). Zaciekawiła mnie postać pani Katarzyny. Przy okazji
poznałem pana Płonkę, dowiedziałem się gdzie mieszka, ale i również pytałem o
panią Katarzynę. Pytać za dużo nie musiałem, gdyż pan Płonka mówił tyle i aż
tyle, że człowiek mógł tylko słuchać. Przypuszczałem również, że dla wielu
postać Katarzynki była znana - ja słyszałem po raz pierwszy. Rozmawiałem z nimi
osobiście w czasie pielgrzymki, a nawet zaproponowałem mu, by mnie z nią zapoznał Nigdy nie słyszałem, ani nie miałem
okazji widzieć człowieka, który ma stygmaty, stąd moja ciekawość poznania.
Obiecał, że przyjdzie do mnie któregoś dnia na probostwo i mnie zawiezie do
pani Katarzyny. Tak też się stało. Pan Płonka zaproponował mi wyjazd do pani Katarzyny.
W drodze cały czas pan Płonka mówił o pani Katarzynie a ja tylko słuchałem. Moje pierwsze wrażenie? Kostuchna. Domek
piętrowy - bliźniak. Na pierwszym piętrze w pokoiku przyozdobionym różnymi
obrazami i obrazkami oraz figurkami, na tapczanie czy wersalce siedzi starsza
pani po siedemdziesiątce. Ubrana po Śląsku - strój domowy. Ilu ludzi było w
tej chwili - nie wiem, ktoś był, ale nie dużo. Mieszkała u pani Marty (osoba mi
również przedtem nieznana). Pani Marta również wiele wiedziała o pani Katarzynie,
co mogłem zauważyć z czasem mej obecności. Pan Płonka przedstawił mnie, że
jestem księdzem z Katowic - Oblatem, itd. Pani Katarzyna
chętnie mnie przyjęła, chętnie rozmawiała, opowiadając o sobie i o swoich
przeżyciach. Początkowo musiałem się przyzwyczaić do mowy, (gwary) by zrozumieć
co mówiła. Mówiła też o stygmatach, które ma i kiedy je otrzymała (widzieć
widziałem tylko na rękach). W czasie rozmowy z nią często wtrącali swoje
zdanie pan Płonka i pani Marta. Pani Katarzyna w niczym się nie wyróżniająca,
skromna, prosta kobiecina śląska. Owszem, nieraz się żaliła, że jej wiele
krzywdy wyrządzono, ale bez żadnej złośliwości. Moje pierwsze
wrażenie pozytywne i takie pozostało do końca - jako osoby. Jeżeli chodzi o
stygmaty - zostawiam to lekarzom i tym, którzy się na tym znają. W jedno tylko
nie wierzę, by sama sobie to robiła, jak długo można by? Od tego momentu
przyjeżdżałem dosyć często, początkowo by być, później z Komunią Świętą -
poproszono mnie o to. Dlaczego? Dlatego, że proboszcz nie był najlepiej nastawiony
do pani Katarzyny, miał swoje ale. Jeździłem z Komunią św. z Katowic -
przywoził mnie pan Płonka, ale i nieraz pan Kramarczyk - taksówkarz, który ją później poznał,
częściowo za moim pośrednictwem. Przyjeżdżał też z Komunią św. Ojciec
Gazela, też z Katowic - Koszutki, gdy ja
nie mogłem lub nie chciałem. Uważałem, że trzeba dać okazję i innym. Nigdy też nikogo nie namawiałem, by
pojechał lub nie przekonywałem, by wierzył. Jak chcesz - jedź i zobacz i daj
swoją opinię. Nie dyskutowałem na ten temat -jeśli chcesz to sam się przekonaj
-jak i co. Któregoś dnia pojechał Ojciec Gazela - zapalił się, ale po roku
odszedł z Katowic i przypuszczam, że on potem nigdy nie był u pani Katarzyny. Pani Katarzyna
często bywała w ekstazie - przez nią przemawiali różni święci, ale i również
Pan Jezus i Matka Najświętsza. Przy pierwszym spotkaniu ekstazy nie było,
dopiero po następnych wizytach były ekstazy Jak to wyglądało? Pani Katarzyna rozmawiała lub modliła się
z innymi i nagle się wyłączała - zapatrzona w jakieś miejsce zaczęła przemawiać.
Mówiła o kapłanach, upominała o przyjmowaniu Komunii świętej na klęcząco - nie
stojąco. Trzy godziny przedtem nie jeść, o poprawie życia ludzi, gdyż w
przeciwnym razie ludzie zostaną ukarani itd. Nie zauważyłem nic, co by było
podpadające i niezgodne z nauką Kościoła, tak mi się wydawało - nie studiowałem
wypowiedzi. Gdy chodzi o ekstazy, to nie byłem świadkiem wielu - ile ich było,
dziś nie wiem. Czy mówiła coś o mnie lub do mnie? Tak. Przede wszystkim, gdy
chodziło o budowę nowego kościoła we Frydku. Że ja mam budować. Mówiła więcej
razy - jeden raz gdy byłem z nimi tj. panią Katarzyną, z panią Martą i z panem
Płonką we Frydku (zimą). Nie wiedziałem jak to wykonać i do dziś nie wiem jak
mogłem to zrobić. Przeszkoda - miejsce - na terenie diecezji katowickiej - a
więc musiałaby być zgoda Księdza Biskupa Bednorza. Z nim rozmawiała pani
Katarzyna przy pani Marcie i panu Płonce - wspominali moją osobę, ale z jego
strony nie było reakcji. Mnie nie wypadało wspominać, mówić, bo powiedziałby -
a co ciebie to obchodzi lub jeszcze gorzej. Tym bardziej, że jego zdanie o pani
Katarzynie początkowo było nie najlepsze, a potem się zmienił, ale nigdy -
przypuszczam - nie był całkiem za, stał raczej z boku. Moja sprawa była tym
bardziej niemożliwa, gdy zostałem w 1982 roku przeniesiony do Wrocławia, a
potem w 1983 roku na Święty Krzyż. Przyjeżdżałem do pani Katarzyny mało - dwa,
trzy razy w roku. Daleko. Brak okazji. Także nie miałem okazji być przy niej
tuż przed śmiercią. Nie dowiedziałem się też zdania -
opinii jej na temat Frydku i mojej osoby z tym
związanej. Kościół zaczęto budować. Biskup posłał księdza jeszcze za
jej życia. A teraz kilka
słów związanych z jej śmiercią i pogrzebem. W tym roku z moimi wakacjami nie
było najlepiej. Przypuszczałem, że jak tylko będę miał wolny czas, to odwiedzę
panią Katarzynę. Później dowiedziałem się o wyjeździe pani Katarzyny do Łazisk.
W sierpniu wyjechałem na kilka dni do rodziców. Wróciłem 25 sierpnia, był już
list od pana Ożóga - mała wzmianka „proszę się pomodlić, pani Katarzyna jest
ciężko chora". Po południu otrzymałem telegram, że pani Katarzyna zmarła. Na pogrzeb
pojechałem. Zabrali mnie znajomi z Huty Szklanej. Pogoda brzydka, prawie cały
czas padał deszcz. Będąc w domu zauważyłem, że z rąk owe stygmaty jakby goiły
się. Po odpadnięciu strupa ciało było trochę inne, tak jak to zwykle bywa gdy
ktoś ma jakiś strup i zacznie się goić. Ludzi było bardzo dużo, mimo
złej pogody. Do Kościoła weszli wszyscy ludzie. Po pogrzebie i obiedzie wracałem
do swego miejsca zamieszkania. 6. OJCIEC TYMOTEUSZ
- Z.P. - Brdów Katarzynę Szymon
- stygmatyczkę i mistyczkę polską, która miała charyzmat cierpienia i czytania
ludzkich sumień, spotykałem w okresie od 18 września 1983 roku do 9 sierpnia
1986 roku. Budowałem się jej postawą i cnotami: pokorą, roztropnością,
miłością, miłosierdziem względem ludzi odwiedzających Katarzynę, a zwłaszcza
grzeszników i dusz w czyśćcu cierpiących, za których się zawsze modliła na
Różańcu św., Koronkach i rozważaniu Męki Pana Jezusa w Drodze Krzyżowej, (którą
miała nad łóżkiem). W mówieniu była bardzo powściągliwa, o sobie nic nie
mówiła, a gdy ją zapytał kapłan o sprawy jej życia odpowiadała roztropnie,
krótko i bardzo pokornie. Mówiła, że jest tylko służebnicą nieużyteczną Pana
Jezusa, cierpiącego bardzo, dobrego i miłosiernego i Matki Najświętszej. Pierwszy raz
odwiedziłem Katarzynę Szymon zamieszkałą w Kostuchnie koło Katowic w piątek
dnia 18 listopada 1983 roku o godzinie 15-tej. W tym czasie stygmaty krwawiły
i była ekstaza, w której przemawiał Pan Jezus. Gdy Katarzyna Szymon była zdrowa często pielgrzymowała do
Sanktuarium Matki Najświętszej. Dnia 8 lipca 1984 roku w
niedzielę przyjechała na odpust do Żarek ku czci Matki Bożej Patronki Rodzin.
Uczestniczyła w sumie odpustowej o 12-tej, a potem było spotkanie z ojcem,
braćmi i siostrami w Leśniowie. Katarzyna Szymon pierwszy raz
przyjechała do Sanktuarium Matki Bożej Zwycięskiej spod Grunwaldu w Brdowie w
piątek dnia 24 sierpnia 1984 roku o 11-tej. W kościele serdecznie się modliła,
a w sali miała ekstazę. W ekstazie przemówiła Matka Boża. Na dwa tygodnie przed swoją
śmiercią również Katarzyna przyjechała do Brdowa jako pielgrzym dnia 8
sierpnia 1986 roku, aby pokłonić się Matce Bożej z okazji jubileuszu 350-lecia
sprowadzenia tego cudownego obrazu Matki Bożej do Brdowa jako daru króla
Władysława Warneńczyka syna Władysława Jagiełły. Na drugi dzień 9 sierpnia 1986
roku w sobotę o 12 15 po odmówieniu Anioł Pański odjechała z Brdowa
do Lichenia Starego. W połowie lipca 1986 roku podczas
ekstazy Katarzyny Matka Boża powiedziała: dla poprawy zdrowia Katarzyny niech
kapłani odprawią u chorej Katarzyny Msze św. przynajmniej dwa razy w tygodniu,
a w pozostałe dni przynosili jej Komunię świętą”. Msze św. i Komunie św. bardzo
ją wzmocniły i dodawały siły w cierpieniach i zdrowie ciała. Gdy w lipcu 1985 roku Katarzyna
była bardzo ciężko chora to po odprawieniu u niej pięciu Mszy św. odzyskała
siły i zdrowie na ciele. Najwięcej cierpień duchowych i fizycznych zadawali
Katarzynie odwiedzający ją źli ludzie. Źli moralnie ludzie oddziaływali na
Katarzynę bardzo osłabiająco i wyczerpująco. W czasie badań lekarskich
specjaliści od oczu stwierdzili, że Katarzyna ma wewnątrz oczu krzyżyki.
Profesor medycyny, Pan Kokot powiedział: „Pani swoich oczu nie ma”. Katarzynka odpowiedziała: „To,
Panie doktorze, czyje mam oczy?” „Pani swoich oczu nie ma, bo w nich same
krzyżyki. Pani ich nie widzi, a my ich widzimy przy pomocy szkieł
powiększających" (wg wypowiedzi z taśmy magnetofonowej). Innym razem
Katarzyna Szymon opowiedziała, gdy pracowała za młodu w Pszczynie: „Szłam
pewnego dnia do kościoła na Mszę św. W drodze dołączył się pewien młodzieniec
do mnie i daje mi bardzo dużo pieniędzy. Mówi on do mnie, jesteś biedną
dziewczyną, to ci się przyda, ale czy byś chciała zostać moją żoną?
Odpowiedziałam jemu: Cała należę już od dawna do Pana Jezusa i Matki Bożej i
pieniędzy twoich nie potrzebuję i tak razem doszliśmy do kościoła. Pyta mnie, w
którym miejscu będziesz się modliła w kościele? Odpowiedziałam, że blisko
ołtarza. On powiedział: ja będę pod chórem, w przedsionku, gdzie wchodzi się do
kościoła. Przed samymi drzwiami kościoła ten młodzieniec silnie uderzył nogą o
posadzkę przed kościołem aż posypały się duże iskry i w tym momencie
młodzieniec raptownie zniknął (opis z taśmy magnetofonowej). Był to szatan”. Po okresie tej
znajomości mogę jednoznacznie stwierdzić, że jest rzeczą niemożliwą, aby
Katarzyna Szymon te stygmaty fałszowała, drapała, nakłuwała szpilkami, itp. 7. KSIĄDZ
POMIOTŁO ANDRZEJ - Nowe Miasteczko Wielokrotnie
słuchałem opowieści o polskiej stygmatyczce Katarzynie Szymon z ust mojej
sąsiadki Marii Kuszka, która w miarę regularnie gościła w jej domu. Te
opowieści wydawały mi się nieprawdopodobne. Zawarte w nich treści przekraczały
możliwości ludzkiego poznania i wychodziły poza ramy naukowej interpretacji.
Podchodząc trochę sceptycznie do problemu uważałem że jest to tylko „babskie
gadanie". Każdorazowa propozycja moich odwiedzin u p. Katarzyny spotykała
się z odmową ze strony mojej sąsiadki, która na różne sposoby próbowała opóźnić
te odwiedziny. Nie bardzo rozumiałem dlaczego tak się dzieje, byłem nawet
skłonny twierdzić, że wynika to z pewnej tajemniczości, czy wręcz nawet
zamkniętego grona, któremu było dane uczestniczyć w spotkaniach z Katarzyną
Szymon. Być może wtedy nie byłem jeszcze dojrzały, by zrozumieć to wszystko co
towarzyszyło tym dziwnym -jak mi się wydawało - spotkaniom. Pani Katarzyna
zmieniła miejsce zamieszkania z wiadomych względów i to zadecydowało, że mimo
moich chęci nie było mi dane odwiedzić tej, o której dużo już wiedziałem.
Te moje pragnienia jednak spełniły się. Był to któryś
piątek miesiąca września 1975 roku - dokładnej daty nie pamiętam. Dwa dni
przed wyjazdem zjawiła się w naszym domu pani Maria i zaproponowała wyjazd do
Katarzyny Szymon. Była to dla nas wspaniała wiadomość. To co dotychczas było
tylko w sferze opowieści mogło stać się realne. Pani Katarzyna mieszkała
wówczas w małym pokoiku na poddaszu w miejscowości Pszczyna w województwie
katowickim. Dom znajdował się obok dawnego dworca PKS. W godzinach porannych
wraz z moją mamą i p. Marią zjawiliśmy się przed drzwiami mieszkania
Katarzyny. Tam zastaliśmy dwie panie - jak się później okazało - przybyłe z
Poznania, które od kilku godzin czekały na spotkanie z Katarzyną. Zanim
zdążyliśmy zapukać drzwi te same się otworzyły i na progu ukazała się starsza
pani. Jak się później okazało była to ówczesna opiekunka Katarzyny Szymon. Owa
pani oznajmiła, że Katarzyna prosi tylko tę matkę z przyszłym kapłanem i Marię.
Chciały również wejść przybyłe przed nami kobiety, ale nie zostały wpuszczone
do mieszkania. Po wejściu do pokoiku wzrok mój utkwił na wspaniałym, domowym
ołtarzyku, ustawionym obok łóżka. W łóżku leżała starsza kobieta z krwawiącymi
ranami na obu dłoniach. Zanim mi ją przedstawiono wiedziałem, że jest to
Katarzyna Szymon. Była to kobieta niczym nie różniąca się od wielu kobiet w
tym wieku. To była moja powierzchowna opinia. Była wspólna herbata i ciasto,
lecz rozmowa z Katarzyną dała mi możliwość poznania jej wielkiej i nieprzeciętnej
osobowości. Była prostą w swym sposobie bycia, a jednocześnie ujmując była
ubogą, a jednocześnie ubogacającym źródłem bogactwa duchowego. W czasie
rozmowy była bardzo skromna i refleksyjna, daleka od pychy, czy
zarozumiałości, a jednocześnie serdeczna i otwarta na ludzi, którzy do niej
przychodzą. Po tej rozmowie poprosiła swoją opiekunkę, aby poprosiła stojące
za drzwiami osoby, które również poczęstowano herbatą i ciastem. Katarzyna
prowadziła rozmowę z przybyłymi kobietami w klimacie jakby od dawna je znała.
Jak się okazało jedna z kobiet, gdzieś okrężną drogą dowiedziała się o
istnieniu Katarzyny i przyjechała z Poznania, aby prosić o nawrócenie jej
syna. Wraz z nią przyjechała jej córka. Rozmawialiśmy przez dłuższy czas. W tym spotkaniu
wyczuwało się klimat rodzinnego ciepła mimo, że wszyscy zebrani przyjechali z
różnych części Polski. Katarzyna opowiadała nam o swoich przeżyciach i
doznaniach związanych z otrzymaniem ran. Niebawem nastąpił kulminacyjny punkt
naszego niecodziennego - jak mi się wydaje - spotkania. Katarzyna
znieruchomiała w dziwnym dla mnie - zachwycie. Na jej twarzy pojawił się
nieopisany spokój, pokrótce oblicze jej okryła radość. Zaczęła coś mówić, nie
bardzo rozumiałem co się dzieje. Wszyscy zgromadzeni upadli na kolana. Ktoś
powiedział „Katarzyna jest w ekstazie". Po chwili zrozumiałem, że
Katarzyna, a właśnie jej ciało stało się narzędziem. Mówiąca przez nią osoba
przedstawiła się, że jest Matką Bożą. Mówiła o potrzebie nieustannej modlitwy i
ciągłego nawracania się świata. Prosiła, aby zatrzymać falę grzechów
obrażającą Jej Syna. Zwróciła również uwagę na szczególne posłannictwo i
wybraństwo Katarzyny Szymon. Przedziwna i jakże intensywna woń fiołków
wypełniała pokoik w czasie kiedy przemawiała Matka Boża. W swej wypowiedzi
skierowała również słowo do mnie stwierdzając: „ty młody człowieku, który
podejmujesz trudy kapłańskiej posługi musisz się wiele modlić, odmawiając
Różaniec, bo twoja droga nie będzie wcale taka prosta". Być może te słowa
inaczej brzmiały, lecz sens pozostał ten sam, trudno dzisiaj po dwunastu latach
dokładnie przekazać te słowa. Po Matce Bożej przez usta Katarzyny przemawiał
Jezus Chrystus, ukazujący ogrom Swego miłosierdzia, którym chce obdarzyć ludzkość,
a następnie wszystkim zebranym udzielił błogosławieństwa. Ten stan uniesienia
Katarzyny trwał około 2,5 godziny. Co każdy
przeżywał zostanie jego tajemnicą, chociaż cząstkę tych doznań można było
zaobserwować na obliczach świadków tego wydarzenia w czasie wspólnie
odmawianej modlitwy różańcowej. W godzinach
popołudniowych wraz z uczestniczącymi w odwiedzinach Katarzyny osobami
pojechałem do odległej o parę kilometrów od Pszczyny, wioski Frydek, gdzie w
dzieciństwie u jednego z gospodarzy pracowała Katarzyna. Tamże któregoś dnia,
kiedy była w polu, objawiła się jej Matka Boża. Ten fakt chciano uwiecznić
fundując wspaniałą figurę przedstawiającą Matkę Bożą z Dzieciątkiem na ręku. Z wiadomych powodów figura ta jednak nigdy nie stanęła na
pierwotnie planowanym miejscu. Umieszczono ją w jednym z pokoi „owych
gospodarzy" urządzając tam kaplicę. W tejże kaplicy odmówiliśmy wspólnie
trzy części Różańca św. Katarzyna z powodu wielkich cierpień nie mogła wraz z
nami uczestniczyć w tym nawiedzeniu Kaplicy we Frydku, lecz obiecała nam, że
duchowo będzie obecna z nami. Dlaczego podaję ten szczegół? Otóż w czasie
naszej modlitwy poczuliśmy ten znajomy zapach fiołków - równie intensywny - jak wówczas, gdy przemawiała Matka
Boża. Obecna z nami opiekunka Katarzyny stwierdziła: „Katarzynka jest z
nami". Po powrocie do Pszczyny, Katarzyna zapytała o to czy faktycznie
była z nami - uśmiechnęła się i pokiwała
głową twierdząco. Tak minęło pierwsze, jakże
obfitujące w przeżycia spotkanie z Katarzyną Szymon. Wracając do Katowic
dzieliliśmy się wrażeniami i trudno nam było znaleźć odpowiedzi na wiele
pytań, które nas nurtowały po tym spotkaniu. Na kolejne spotkanie z Katarzyną
Szymon musiałem dosyć długo czekać. Mijały lata a ja nie mogłem znaleźć
czasu, by znów przeżyć takie spotkanie. Mimo zaproszenia na spotkanie w
Wielki Piątek 1976 roku, nie pojechałem z racji pełnienia funkcji liturgicznych w czasie
obrzędów paschalnych w mojej
rodzinnej parafii. Zaznaczyć muszę, że byłem już wówczas alumnem I roku
Wyższego Seminarium Duchownego. Zawsze coś stało na przeszkodzie, gdy chciałem
odwiedzić Katarzynę. Z biegiem czasu trochę zapomniałem o niej. Czasem
docierały do mnie różne wieści o Katarzynie, którymi zajmę się trochę później.
Nie mogłem odwiedzić Katarzyny, więc ona odwiedziła mnie. Stało się to na dzień
przed moją prymicyjną Mszą św. Była to sobota 5 czerwca 1982 roku, kiedy
dowiedziałem się rano, że po południu tegoż dnia będę miał miłego gościa. Tym
miłym gościem była Katarzyna Szymon, która wraz ze swoją opiekunką zjawiła się
w naszym domu. Wówczas zapanowała wielka
radość ... Wspominaliśmy nasze
pierwsze spotkanie, mówiliśmy o
wielu sprawach i mówiąc szczerze spodziewałem się, że Katarzyna będzie robiła
mi wyrzuty, że przez tyle lat jej nie odwiedzałem, lecz nic takiego nie
nastąpiło. Wręcz odwrotnie. Katarzyna dawała mi dowody szeroko
pojętej wyrozumiałości. Sprawiała wrażenie jakby czynnie uczestniczyła w moim
życiu, jakby na bieżąco śledziła moje poczynania przez cały okres jaki upłynął
od naszego pierwszego spotkania. W tym spotkaniu - nazwijmy go przedprymicyjnym
- uczestniczyli moi rodzice, rodzeństwo, p. Maria i jeszcze dwie sąsiadki,
które niegdyś słyszały o Katarzynie i szukały taniej sensacji. Przybyły, by ze
zwykłej ciekawości szukać potwierdzenia tego wszystkiego o czym wcześniej się
dowiedziały. Czekały kiedy Katarzyna wpadnie w zachwyt - tak jakby to miało się
stać na zawołanie. Kiedy jednak ich oczekiwania nie spełniły się, oburzone
opuściły nasze mieszkanie, nie ukrywając ironicznych uśmiechów. Niebawem
Katarzyna znieruchomiała i trwała tak jak przy pierwszym spotkaniu. Przez jej
usta płynęły słowa Matki Bożej, która mówiła tym razem o wielkiej
odpowiedzialności kapłanów Jej Syna. Dodała później, że wcześniej chciała się
do nas odezwać, ale obecność osób niegodnych sprawiła, że dopiero teraz do nas
mówi. Słowom Matki Bożej towarzyszyła ta cudowna woń fiołków. Później
przemawiał Chrystus zwracając uwagę na potrzebę nieustannej modlitwy za
kapłanów, a zwłaszcza za tych, którzy zagubili istotę swojego kapłaństwa.
Przemawiał również Ojciec Pio. Zaznaczam, że
nie cytuję dosłownie słów Matki Bożej i Chrystusa. Ich wypowiedzi po prostu w
dosłownym brzmieniu nie pamiętam. Kiedy Katarzyna ocknęła się, nie wiedziała co
się stało. Nasze spotkanie zbliżało się do końca, wówczas Katarzyna poprosiła
mnie abym udzielił jej Prymicyjnego błogosławieństwa, co uczyniłem wręczając
jej pamiątkowy obrazek. Bardzo gorąco pragnąłem, aby uczestniczyła w mojej
radości i pozostała na uroczystościach prymicyjnych, ale ważny wyjazd
przeszkodził jej w tym uczestnictwie. Nasze trzecie spotkanie miało
miejsce w sierpniu 1986 roku w Kostuchnie, ale Katarzyna Szymon już nie żyła.
Było to spotkanie z jej doczesnymi szczątkami, ale jednocześnie spotkanie utwierdzające
naszą nadzieję, że Katarzyna pozostawiła nam zadanie, które musimy doprowadzić
do końca, bez oglądania się wstecz i na drugich, mimo, że nie przyjdzie to nam
łatwo. REFLEKSJE MOICH
BLISKICH PO SPOTKANIU Z KATARZYNĄ SZYMON Jak wcześniej
wspomniałem mój kontakt z Katarzyną Szymon urwał się na siedem lat. Jednak nie
zerwała kontaktu z Katarzyną moja siostra, mama, siostrzeniec. Ilekroć wracali
od Katarzyny zasypywali mnie różnymi wiadomościami i dzielili się swoimi
przeżyciami. Trudno mi operować konkretami, dokładnymi datami, więc ograniczę
się do umieszczenia wydarzeń w przedziale czasowym od 1975 -l 982 roku. Ich spotkania z
Katarzyną odbywały się w podobnym klimacie jaki opisałem trochę wcześniej.
Różniły się tylko tym, że nie było tam mnie, a ponadto rozmowy z Katarzyną
dotyczyły wyłącznie osób, które tam przebywały. Po jednej z takich wizyt mama
opowiadała mi jak chciała otrzeć krew z ran Katarzyny, by mieć ją na pamiątkę.
Kiedy jeszcze wyjeżdżała mama z domu przygotowała sobie tamponik, który
zamierzała ze sobą zabrać. Niestety tamponik pozostał w domu, o czym moja mama
nie wiedziała. Po dotarciu na miejsce chciała zrealizować swoje postanowienie,
lecz ubiegła ją Katarzyna stwierdzając, że moja mama chciała zabrać na pamiątkę
jej krew, lecz niestety zapomniała tamponiku, który pozostał na stole obok
wazonu. Te słowa sprawdziły się, kiedy mama wróciła do domu. Rzeczywiście
tampon leżał na stole obok wazonu. Katarzyna ofiarowała mamie tampon ze swoją
krwią, który przez wiele lat był pieczołowicie przechowywany i wydawał
przedziwną woń, która przypominała zapach, o którym pisałem wcześniej dzieląc
się wrażeniami ze spotkań z Katarzyną. Było to po
kolejnym spotkaniu mojej mamy u Katarzyny Szymon. Mama wyjeżdżając do Pszczyny
na spotkanie przeżywała swoisty niepokój. W naszym domu na szczególnym miejscu
stał zabytkowy, bo liczący już ponad sto lat krzyż pod szklanym kloszem. Każdy
z nas, to znaczy rodzeństwo i ja pragnęliśmy być jego właścicielami, lecz krzyż
był jeden, a nas była czwórka. Moja mama jest kobietą delikatną, a zarazem sprawiedliwą.
Nie chciała urazić żadnego z nas, tym bardziej, że traktowała nas jednakowo,
kochając nas tą samą miłością. Jej wątpliwości rozwiała wizyta u Katarzyny. Z
jej ust usłyszała słowa : „Matko, ten krzyż,
który jest w twoim domu przekaż temu, który jest najbliżej ołtarza".
Zaznaczyć muszę, że jeszcze nie byłem kapłanem. Dzisiaj patrząc na to
wydarzenie, a raczej na te słowa z perspektywy minionego czasu rodzi się
pytanie: czy Katarzyna już wówczas wiedziała, że z tego jeszcze alumna bez
sutanny wyrośnie kapłan? Na to pytanie nigdy nie znalazłem odpowiedzi, chociaż
to pytanie postawiłem wprost Katarzynie w przeddzień mojej prymicyjnej Mszy
św. Katarzyna w odpowiedzi na moje pytanie uśmiechnęła się dobrodusznie i już
nie czekałem na słowną odpowiedź. ... Wielokrotnie
naszym rozmowom na temat wspaniałych spotkań z Katarzyną Szymon przysłuchiwała
się moja siostra wraz ze swoim kilkunastoletnim wówczas synem. Te opowieści
przyjmowała z pewnym sceptycyzmem. Większe zainteresowanie tymi wydarzeniami
wykazywał jej syn, który w dzieciństwie, w czasie zabawy stracił jedno oko.
Ten fakt pozostawił w jego psychice uraz. Stronił od swoich rówieśników, a
wybierał sobie towarzystwo ludzi dorosłych. Ten stan napawał jego rodziców
niepokojem. Zawsze pragnął pojechać do Katarzyny znając jej osobowość i
szczególne jej walory z naszych opowiadań. Któregoś dnia wraz z moją mamą,
siostrą i p. Marią udali się z wizytą do Katarzyny. To spotkanie nie pozostało
bez echa. Chłopiec przyjechał jakby odmieniony. Wyzbył się kompleksów co napawało
radością jego rodziców i nas. Zwierzając mi się mówił z wielkim entuzjazmem o
tym co przeżył u Katarzyny, jak mu ukazała potęgę modlitwy i wartość
wewnętrznej przemiany. Chłopiec odtąd zaczął się regularnie modlić i coraz
częściej zaczął uczęszczać do kościoła. Podobną przemianę zauważyłem u mojej
siostry... ... Wydarzenie
to miało miejsce w czasie letnich wakacji. Moja siostra wraz z swoim synem - o
którym pisałem wyżej - udała się na zasłużony urlop do odległej o Osoba Katarzyny Szymon zawsze fascynowała, była i zawsze
pozostanie dla mnie niecodzienną tajemnicą. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta
moja relacja o niej jest nieudolną rekonstrukcją tego co sam przeżyłem i czego
doświadczyli moi bliscy. Nie mogłem
milczeć na temat tej, której tak wiele zawdzięczam. Utwierdził mnie w tym
przekonaniu mój przyjaciel ks. Jan Czekaj, z jego to inspiracji podjąłem się
napisać te wspomnienia. Nie szukałem w nich taniej
sensacji, czy nadmiernej gloryfikacji Katarzyny Szymon, ale przedstawiłem
tego czego sam doświadczyłem w spotkaniach z nią i czego
doświadczyli moi bliscy. Niech te wspomnienia będą swoistym świadectwem dawanym
o tej, której powierzono tak wielką i wspaniałą misję. | |||||||||||||||||||||||||