POLSKA  STYGMATYCZKA  KATARZYNA  SZYMON

 

  flower08.jpg

AKTUALNOŚCI

POBIERZ BEZPŁATNIE FILM

OBEJRZYJ FILM

Powrót do strony głównej   

ARCHIWUM  ZDJĘĆ   

MODLITEWNIK

 Kontakt -  katarzynaszymon@wp.pl 

Orędzia dla całego świata 

STENOGRAM FILMU   

KIM BYŁA KATARZYNA?  

DZIECIŃSTWO 

NIEZWYKŁE SPOTKANIE  

BŁOGOSŁAWIONA ŚMIERĆ 

Listy i podziękowania    

STYGMATY   

DAR OTRZYMYWANIA KOMUNII ŚWIĘTEJ Z NIEBA 

Książka o Katarzynie Szymon   

Wybrane ekstazy 

Świadectwa i diagnozy lekarzy 

Świadectwa innych osób 

Świadectwa lekarskie o cudownym uleczeniu 

Świadectwa kapłanów 

Świadectwa opiekunów 

  Podsumowanie – refleksje końcowe  

Świadectwa kapłanów 

 

 

Pielgrzymka z księdzem Czekaj i z księdzem Kubasiak

 

   

Msza Święta odprawiana przez  ks. Kubasika i ks. Czekaja

img1.gif

Rzeczą zrozumiałą, że do Katarzyny Szymon przyjeżdżało wielu kapłanów.

Mówi Ojciec Aleksy Płatek. 

 

Na drugim roku studiów filozoficzno – teologicznych, kiedy to po raz pierwszy odwiedziłem Katarzynę Szymon, powiedziała mi: „Ty będziesz kapłanem”. To pomogło mi i w nauce, nie łatwej trudnej nauce, oraz w modlitwie i w codziennym życiu. Dziś Bogu dziękuję, że już przeszło sześć lat jestem kapłanem.

 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

 

img3.gif

Mówi Ojciec Marian Więckowski:

Panią Katarzynę Szymon poznałem w 1979 roku w Kostuchnie. Przyprowadził mnie do niej Pan Płonka i od tego czasu przez pięć lat przyjeżdżałem tam. Miałem możność rozmawiania, ale i również byłem świadkiem ekstaz, które miała pani Katarzyna. 

 

Przyjeżdżałem tam również parę razy z Komunią Świętą, a także odprawiłem dwa lub trzy razy Mszę Świętą - na prośbę Pani Katarzyny. 

 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

 

img4.gif

Jednym z ostatnich księży, który poznał Katarzynkę na kilka miesięcy przed jej śmiercią był ksiądz Jan Czekaj. 

Katarzyna Szymon, kiedy spotkałem się z nią, była w bardzo ciężkim stanie. Ogromnie chorowała, ale nic się nie skarżyła. Wspominała już, że: „czas mi odejść, muszę się przygotować na ostatnią drogę”.

 Ale nie bała się, była pewna, że kiedy skończy ziemską pielgrzymkę otrzyma to, w co wierzyła i komu ufała. 

 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

 

1. KSIĄDZ CZEKAJ JAN - Broniszów 29

Na wielokrotną prośbę autora chyba pierwszego opracowania, zbierania okruszyn prawdy, faktów o Katarzynie Szymon, stygmatyczce polskiej, pragnę z największą pokorą i uznaniem a równocze­śnie z najgłębszą czcią i szacunkiem dołożyć szczyptę faktów - prze­żyć ze spotkań z wyżej wymienioną.

Czynię to również dlatego, aby Ta, która za życia tak bardzo mało była ludziom znana, a równocześnie wybrana przez Boga spośród tylu milionów Polaków, jako Jego narzędzie dla ratowania dusz ludzkich i świata przed karą za jego liczne grzechy i zbrodnie, była coraz więcej znana, czczona i kochana, zanim jeszcze zostanie wyniesiona na ołta­rze. Ponadto pragnę, aby niektóre fakty, zdarzenia, przeżycia związa­ne ze spotkania z siostrą Katarzyną Szymon zostały utrwalone na pa­pierze zanim jeszcze czas zatrze ich ślad.

Chcę także, abyś przez to drogi Czytelniku stał się bogatszy w prawdę, a może poznał i nawet sam doświadczył co może Bóg i Niepokalana uczynić dla tych, którzy starają się pozostać im wier­nymi. Jeśli chcesz skorzystać z tego co przeczytasz dla siebie i dobra twej duszy musisz być obiektywny, powinieneś przyjąć metodę św. Maksymiliana M. Kolbe „Dalej zajdziesz na kolanach jak rozumem”. Zresztą spróbuj sam oddać się całkowicie w opiekę Niepokalanej - na wzór św. Maksymiliana, Prymasa Tysiąclecia Kardynała Stefana Wyszyńskiego, czy Papieża Jana Pawła II - jeśli tego jeszcze nie uczy­niłeś, bo już Ci niewiele czasu pozostało, a zobaczysz ile w Tobie i przez Ciebie uczyni Niepokalana Dziewica Maryja dla zbawienia dusz ludzkich i kościoła.

Sporo już lat minęło, gdy w korespondencji otrzymałem zdjęcie pewnej kobiety, na rękach której widniały duże rany, a z oczu struga­mi spływała krew.

Znacznie wcześniej czytałem o stygmatykach: Ojcu Pio, Teresie Neuman, stąd łatwiej mi było przypuścić, iż jest to zjawisko nadzwy­czajne. Wiedziałem, że ona żyje w Polsce, ale poza tym nic więcej, ani nawet nazwiska czy imienia. Z radością, a równocześnie z wiel­ką powagą i szacunkiem opowiadałem innym to co za życia czynił taki Ojciec Pio, czy Teresa Neuman, a co zostało utrwalone na piśmie. Zawarte tam fakty były tak fascynujące i głębokie w swojej treści, że rozumowo je poznać i tym bardziej przyjąć jest trudno. Tu trzeba wiel­kiej pokory i głębokiej wiary.

Pragnąłem zobaczyć Ojca Pio, choćby jego zdjęcie, ale i tego wte­dy nie miałem. Mając informację, że podobna osoba jest w Polsce, pragnienie spotkania i uczczenia Boga w niej poprzez ucałowanie ży­wych Jego Ran było nie do pokonania, ale niestety nigdzie, od niko­go niczego nie mogłem się dowiedzieć: ani w jakim województwie czy regionie Polski mieszka. Różnie mówiono, ale nic pewnego, a czas upływał.

W roku 1986 otrzymałem (nie pamiętam od kogo) identyczne zdjęcie tej samej osoby z napisem na odwrocie: Katarzyna Szymon Stygmatyczka - nic więcej.

Nieco później miałem okazję poznać kierowcę stygmatyczki, który obiecał mi do niej zawieźć.

Trudno opisać, jaki wtedy przeżyłem wstrząs. Nigdy czegoś po­dobnego w życiu nie przeżyłem, zabrakło mnie słów, wreszcie po chwili odpowiedziałem: owszem, od długiego czasu pragnę ją spo­tkać, a dotąd bezskutecznie. W następnym tygodniu będę miał wolny dzień kapłański, więc przyjadę do pana. Tak musiała zadziałać Boża Opatrzność, gdyż nigdy w życiu tego człowieka nie widziałem ani też nigdy i nikogo o adres Katarzyny Szymon nie pytałem. Pragnienie spotkania pozostało gdzieś tam głęboko w sercu do czasu szczęśliwe­go spotkania ze wspomnianym panem.

Wykorzystując znowu swój wolny dzień kapłański udałem się do Katowic pod wskazany adres. Wszystko zastałem tak jak podano w treści zaproszenia, następnie zgodnie z wcześniejszą propozycją uda­liśmy się wspólnie, tzn. on z żoną i ja do siostry Katarzyny Szymon i pielęgnującej ją pani Marty. Obie przyjęły nas nadzwyczaj serdecznie z największą pokorą i życzliwością. Siostra Katarzyna Szymon sie­działa na tapczanie, bardzo mało z niego schodziła, jedynie za swoją. potrzebą i to z pomocą innych. Widziałem na rękach i nogach wielkie strupy, pod którymi można było dostrzec krew, również na głowie dały się zauważyć misterne strużki krwi, choć ran nie było widać. Pomimo tych ran i wielu innych poważnych chorób - jak się później dowiedzia­łem - była zadowolona, uśmiechnięta i ogromnie życzliwa, tak ona jak i pani Marta. Oprócz nas było tam jeszcze kilka innych osób. Po przywitaniu, krótkiej rozmowie i modlitwie odprawiłem dziękczynną Mszę Św. za łaskę spotkania, a także w intencji Katarzyny Szymon, pani Marty i szofera z żoną. Po Mszy św. podobnie jak przed Mszą św. były modlitwy - Różaniec św., Koronka do Miłosierdzia Bożego, tro­chę śpiewu. Następnie skromny poczęstunek dla wszystkich osób, w którym uczestniczyła też Katarzyna Szymon, choć bardzo niewiele ja­dła. Przed pożegnaniem była jeszcze chwila wspólnej rozmowy, naj­pierw ogólnej a następnie indywidualnej z Katarzyną. Kiedy wyraża­łem swoją ogromną radość i wdzięczność Bogu za spotkanie i chcia­łem opowiedzieć jej jak się to stało, że jesteśmy razem, Katarzyna gło­śnym uśmiechem i ruchem ręki powstrzymała mnie dając znak, że to wszystko jest jej znane. Znowu moje kolejne zaskoczenie i zdziwie­nie jak się to mogło stać. Doszedłem do wniosku, że jestem świad­kiem rzeczy nadzwyczajnych, niepojętych dla rozumu. Po pożegnaniu z Katarzyną Szymon i domownikami udaliśmy się w drogę powrotną do Katowic do p. Pionków. Później zapytałem szofera: panie, przecież ja pana nie znam, nigdy też nikogo o adres Katarzyny nie pytałem, jak pan to uczynił. On z uśmiechem odparł: przekazałem co mi polecono. Kilka następnych wolnych dni kapłańskich poświęciłem na spotkanie z siostrą Katarzyną Szymon, przy okazji ze swoją rodziną załatwiając równocześnie po drodze swoje sprawy duszpasterskie. Pewnego razu będąc u Katarzyny zobaczyłem jak spod dużych ran pokrytych strupa­mi sączyła się krew, również z oczu i głowy, choć samych ran nie było widać (siedziałem obok niej). Razem ze mną była mała grupa przyja­ciół ze Wschowej. Po Mszy św. odmówiliśmy Różaniec św., następ­nie Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Po wspólnej modlitwie byliśmy wszyscy świadkami ekstazy. Siostra Katarzyna jakby na jakiś czas cała zastygła, oczy nieruchome, utkwione w jeden punkt, nie reagowała na żadne nasze mowy czy ruchy. Zmienił się jej głos, zaczęła przez nią przemawiać Matka Boża, a potem św. Jan Nepomucen. Ja siedzia­łem obok Katarzyny, podtrzymywałem ją za plecy przez poduszkę, sa­mej w takim stanie było trudno usiedzieć. Nigdy czegoś podobnego w życiu nie widziałem, wyglądało tak jakby jej życie - duch były poza ciałem a nią zawładnął ktoś inny. Ja na to patrzyłem i to widziałem, ponieważ tak sobie przedtem życzyła mówiąc: „niech kapłan siądzie tu obok przy mnie". Widocznie czuła, że będzie potrzebna pomoc.

Tu znowu przeżyłem wielką radość a równocześnie było dla mnie zaskoczeniem, gdy podczas ekstazy otrzymałem odpowiedź na pyta­nia, o których nikt prócz mnie nie wiedział. Pytania były bardzo po­ważne, niepokoiły mnie, głównie te, które dotyczyły kapłaństwa. Trudno byłoby mnie dziś w usłyszane słowa uwierzyć, a nawet, że to zdarzenie kiedyś zaistniało, ale były wypowiedziane wobec świadków i zostały utrwalone na taśmie, którą zatrzymałem.

Po skończeniu ekstazy siostra Katarzyna została znowu jakby przy­wrócona do życia, czy zbudzona z głębokiego snu, zaczęła się rozglą­dać, uśmiechać, mówić swoim zwykłym językiem. To zjawisko wy­wołało w nas dziwne wrażenie, niespotykane dotychczas uczucie. Następnie była modlitwa dziękczynna, pieśni na cześć Najświętszej Maryi Panny i Jej Syna. Potem nas pobłogosławiła w obcym języku (chyba hebrajskim) i po pożegnaniu odjechaliśmy do domu.

Chyba dwukrotnie byłem ze swoimi parafianami u siostry Katarzyny Szymon, jadąc z pielgrzymką do Pani z Jasnej Góry. Wiele razy jeździli sami parafianie, stąd między parafią a Katarzyną nawią­zała się ścisła więź. Kto tam pojechał, choćby raz, trudno się było oprzeć wewnętrznemu natchnieniu, by nie jechać następny raz. Coś tam ciągnęło, nie dawało spokoju.

Spotkanie z Katarzyną Szymon zawsze było przepełnione radością, zadowoleniem, pokojem. Utrwalało wiarę, pokorę, pobożność, cześć dla Boga i Niepokalanej. Każdy od niej wracał inny, ten sam - ale nie taki sam ,odmieniony, przemieniony, z nowym zapasem energii, sił i środków tak fizycznych jak i duchowych. Tam się czuło namacalnie działanie Łaski Bożej.

Rady, pouczenia, ostrzeżenia a nawet groźby dla ratowania dusz i świata były wielkim skarbem.

Coraz silniejsze były więzy jakie nas łączyły z Katarzyną Szymon, do­minowała wdzięczność za tyle serca, dobroci i życzliwości, wzbudzały pragnienie, by zaprosić siostrę Katarzynę do naszej parafii, a szczegól­nie na odpust parafialny św. Anny w Broniszowie wraz z jej opiekunką  p. Martą i państwem Płonkami. Katarzyna Szymon zaproszenie przy­jęła z radością mówiąc, że bardzo pragnie do nas przyjechać i uczyni jeśli tylko Bóg pozwoli, ale prosiła aby parafia dobrze się przygotowa­ła duchowo, bo inaczej dobry Jezus może nie zezwolić jechać.

Nauczony doświadczeniem starałem się jak najdoskonalej przy­gotować parafian na te piękne uroczystości tak odpustowe jak i spo­tkanie z polską stygmatyczką Katarzyną Szymon. O tym parafian in­formowałem i prosiłem, aby pomogli wszystkiego dopilnować. O przygotowaniach do przyjazdu poinformowano mnie telefonicznie, że wszystko jest na dobrej drodze. Nadszedł dzień odpustu, dopisa­ła piękna pogoda, ołtarz urządziliśmy na polu, ponieważ było bardzo dużo ludzi. Przybyło wielu kapłanów i ludzi dużo jak nigdy dotąd. A jednak ona nie przyjechała. Jak się okazało, wysoka gorączka zmusi­ła ją do pozostania w łóżku.

Mając wolny dzień po odpuście pojechałem do niej i po przywitaniu wyraziłem swój i parafian smutek z powodu choroby, która uniemożliwiła przyjazd Katarzyny i opiekunów do nas na odpust. Tam się dowiedziałem reszty szczegółów odnośnie choroby, a mianowicie poinformowano mnie, że temperatura wystąpiła tylko na czas wyjazdu, kiedy on bezpowrotnie upłynął, to temperatura ustąpiła i Katarzyna znowu poczuła się normalnie, ale na wyjazd już było za późno. To wskazywało na działanie Boże. Na moje słowa wyrażające żal z powodu niemożności przyjazdu, ona odpowiedziała bardzo stanowczo i przekonywująco, ale z uśmiechem: „co, nie byłam? Nie byłam? Proszę pomyśleć, przypomnieć sobie”. Zaniemówiłem z wrażenia na chwilę, potem pomyślałem co to wszystko znaczy. Wreszcie przyszło jakby olśnienie, przypomniałem sobie wszystko dokładnie. Kiedy mianowicie spowiadałem podczas uroczystości odpusto­wych, celebrans odprawiał Mszę św. i gdy zbliżył się moment prze­istoczenia, nagle poczułem jakby obok konfesjonału trudny do okre­ślenia, przepiękny zapach, któremu towarzyszyło bardzo intensywne jednak inne niż od promieni słonecznych ciepło. Trwało to wszyst­ko jakiś czas, potem wszystko ustąpiło. Sprawdziłem, ale nikt nie stał przy konfesjonale, wokoło i to dość daleko było pusto.

W piątek 22 sierpnia 1986 roku jadąc na spotkanie rodzinne wstą­piłem do Katarzyny Szymon, bardzo się ucieszyła z odwiedzin, tym bardziej, że była bardzo poważnie chora. Uskarżała się na wielki ból w piersiach, z trudem oddychała i powoli wydobywała słowa. Mówiła, że teraz to chyba wszystkie choroby zeszły się na raz, ogólnie była bardzo osłabiona, pomimo tego była uśmiechnięta, ogromnie cier­pliwa i bardzo spokojna. Rzadko kiedy była w pełni zdrowa, zawsze coś dolegało jej, nie uskarżała się jednak i służyła każdemu do koń­ca, do granic wytrzymałości. Do wszystkich odnosiła się z prawdziwą życzliwością i troską, zawsze zapewniała o modlitwie przed Bogiem i  Niepokalaną.

Wyjątkowy szacunek miała dla stanu duchownego, pomimo iż od wielu kapłanów doznawała niemało goryczy, bólu a nawet łez, o czym parokrotnie wspominała. Zawsze powtarzała, że to wszystko dla Jezusa i Maryi, dla nawrócenia grzeszników i za dusze w czyśćcu cier­piące. Niech tego dobry Jezus nie pamięta i im przebaczy.

Od dziecka nie miałam spokoju na tej ziemi - mówiła Katarzyna Szymon. Tak to już jest, ale to wszystko dla dobrego Jezusa i Maryi. Czas mojego odejścia już się zbliża, wystarczy, chciałabym już odejść. Wspominała: „Byłam już na sądzie, przyszedł Pan Jezus pięknie ubra­ny, w koronie na głowie a obok Niego stał św. Jan - umiłowany Jego uczeń. Jezus pokazał mi jakby tablice, na których uwidocznione było moje życie. Po czym przekazał pewną uwagę, ale św. Jan stanął w mo­jej obronie i rzekł do Zbawiciela, że to tak było. Jezus z uśmiechem popatrzył i rzekł – „to niech tak będzie”.

Następnie po przygotowaniu i modlitwie, w obecności kilku osób, m.in. pani Marty, państwa Płonków odprawiłem Najświętszą Ofiarę w intencji Katarzyny,  w której jak zawsze uczestniczyła z pełnym zaanga­żowaniem. Po Mszy św., chwili dziękczynienia i modlitwie pożegna­łem się z siostrą Katarzyną Szymon i pojechałem do rodziny na wese­le chrześnicy. Nie wiedziałem, że to będzie nasze ostatnie spotkanie. Niewiele zabawiłem u rodziny, zaraz po weselu na drugi dzień, tj. w niedzielę po odprawieniu Mszy św. w intencji moich rodaków, udałem się w drogę powrotną, razem z dwoma moimi siostrzenicami - Krystyną i Barbarą Kubań, które bardzo pragnęły spotkać się z Katarzyną Szymon. Państwa Płonków zobaczyłem w kościele na Mszy św. w Katowicach i z wyrazu twarzy poznałem co się stało. Oni mnie w tym utwierdzili - Katarzyna Szymon nie żyje, odeszła do Ojca w niedzielę, tj. 24 sierpnia o godzinie 1530. Wspólnie pojechaliśmy tam. W domu spotkałem ją ubraną w szaty trzeciego zakonu, spoczywającą na pod­łodze z uwagi na wysoką temperaturę powietrza. Po raz ostatni z naj­większą czcią i pobożnością ucałowałem miejsca dawnych ran. Ręce, zresztą jak i całe ciało były zimne ale wiotkie jak u człowieka zemdlo­nego. Dawne duże strupy na rękach, nogach zaczęły jakby w oczach goić się i znikać.

Dowiedziałem się od p. Marty, iż byłem ostatnim księdzem, któ­ry ją odwiedził przed śmiercią i pierwszym po jej odejściu do Pana. Pomimo, że mnie uprzedziła o swojej śmierci, ponieważ pragnęła już odejść, o czym mówiła parokrotnie, to jednak jej odejście przeżyłem bardzo boleśnie. Wyznam szczerze, że nikogo poza moją matką nie kochałem na ziemi bardziej od niej. Sam nie wiem dlaczego, chyba za jej niepojętą pokorę, dobroć, cierpienie, życzliwość, prostotę, poniże­nie jakiego nie oszczędziło jej życie i to prawie od samego urodzenia i aż do śmierci, o czym nie raz informowała. Przede wszystkim jednak za pośrednictwo u Boga. Zresztą tego się nie da opisać, ale ona miała coś w sobie, co przyciągało jak magnes i to każdego. To trzeba prze­żyć, doświadczyć, aby zrozumieć. Tak się czasem wydaje, że ona nic nie miała, gdyż sama była jakby gościem u dobrych, życzliwych ludzi, a jednak nikt od niej nie wracał z pustymi rękoma, tak dosłownie jak i w przenośni. Wszyscy byli czymś obdarowywani. Najważniejsze jed­nak było to, co nie zawsze było uchwytne, a dawało niezwykłą radość i pokój, umacniało na dalsze życie. Jej braku chyba nikt nie zastąpi, to była wyjątkowa osobowość o anielskim sercu, niespożytej dobroci, heroicznej cierpliwości, trudnej do osiągnięcia pobożności, świętości i spokoju. Podobnie i chyba w takim gronie, jak podczas odwiedzin za jej życia, ale pełni bólu i żalu, chociaż w pogodzeniu się z wolą Bożą, złożyliśmy przed Majestatem Najwyższego Najświętszą Ofiarę za spokój duszy naszej ukochanej nad życie siostry Katarzyny Szymon, duszy wybranej przez Boga jako narzędzie dla ratowania dusz ludzkich. Po Mszy św. odmówiliśmy Anioł Pański za spoczywającą w Panu oraz Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Następnie dla ułatwienia spotkania wiernych z Katarzyną Szymon postanowiono znieść ją z piętra na parter do ganku i tak też zrobiono. Państwo Płonkowie, pani Marta i ja (nie pamiętam czy był ktoś wię­cej), znieśliśmy siostrę Katarzynę w prześcieradle i kocu do ganku i ułożyliśmy w trumnie.

A oto parę szczegółów - ja trzymałem ją za plecy i głowę. Ciało było zimne, ale wiotkie jak człowieka zemdlonego, paznokcie różo­we, twarz bladoróżowa jak we śnie. Ogólnie ciało pachniało jakby ży­wicą, żadnych oznak śmierci, ja to czułem, widziałem, dotykałem, po­nieważ ją niosłem i tak świadczę, bo one są prawdziwe.

Wyznaję jako kapłan, że trudno mi zliczyć, ile razy sprawowałem liturgię pogrzebu, bądź przy ilu asystowałem, ale czegoś podobnego dotąd nie widziałem ani nie słyszałem.

Pogrzeb odbył się 28 sierpnia 1986 roku, tj. w piąty dzień po śmier­ci. Choć był to nieprzyjemny, zimny i deszczowy dzień, przybyło wie­le tysięcy ludzi z kraju i zagranicy, aby pożegnać swoją umiłowaną i drogą sercu osobę. Samych kapłanów było około 20 i sporo sióstr za­konnych. W dzień pogrzebu kilkakrotnie byłem przy trumnie siostry Katarzyny, żegnając się po raz ostatni z nią dotykałem rąk, były takie jak u nikogo z umarłych nie spotkałem, paznokcie nadal różowe, ręce zimne ale nadal wiotkie, luźne i bez żadnych objawów śmierci bio­logicznej. Żadnych nieprzyjemnych zapachów nie dało się odczuć, wręcz coś przeciwnego (choć już był 5 dzień po śmierci i wysoka tem­peratura). Dawne wielkie strupy zniknęły prawie zupełnie, pozostały tylko resztki, znaki po byłych ranach.

2. KSIĄDZ KUBASIAK RYSZARD - ul. Wężyka 6 - Kraków

Niniejszym oświadczam uroczyście, że w poczuciu zupełnego po­słuszeństwa dla dekretów papieskich w sprawie wypadków (osób) cu­downych poddaję całą treść niniejszego pisma wyrokom św. Kościoła Katolickiego, któremu zawsze i wszędzie chcę okazywać uległość i posłuszeństwo.

Oto moja opinia na temat Katarzyny Szymon.

Znajomość powyższej osoby datuje się od 1981 roku, gdy pełniłem funkcję wikariusza w parafii Chrystusa Króla w Leszczynach (dziel­nica Bielska-Białej). Zanim osobiście poznałem Katarzynę, słyszałem wiele pozytywnych wypowiedzi na jej temat. Zapragnąłem więc oso­biście - na początku trochę z ciekawości - poznać tę osobę.

Pierwszy raz byłem ze znajomymi z grupy modlitewnej z parafii, w której pracowałem. Zostałem przyjęty bardzo serdecznie, z dużą życz­liwością. Byłem świadkiem ekstazy, w czasie której były również sło­wa skierowane do mnie. Były to słowa pochwały i pocieszenia (nie pamiętam przez kogo). Widok ran na dłoniach jak również zaschłej krwi na policzkach (łzy krwawe z oczu) i głowie wywarł na mnie duże wrażenie. Odebrałem to bardzo religijnie.

Później odwiedzałem Katarzynę mniej więcej co miesiąc, dwa -za każdym razem z jakąś grupą z parafii (młodzież, dorośli). Bardzo często w czasie odwiedzin widziałem krew w wyżej wymienionych miejscach. Jeden raz widziałem (bez możliwości złudzeń) wypływa­jące krwawe łzy z oczu. Wielokrotnie byłem świadkiem wypływają­cej krwi z ran na dłoniach. Parę razy, gdy wraz z ludźmi modliłem się odmawiając różaniec (część bolesną) odczuwałem mocną woń (miły zapach). Nie mogła to być sugestia - jak sobie przypominam - wte­dy, gdy sam chciałem odczuć ten zapach, wywołując niejako tę woń, to nie czułem nic. Dopiero, gdy skupiłem się na modlitwie, mogłem odczuć istnienie przepływającej woni. Podobne odczucia miały towa­rzyszące osoby.

W większości przypadków w czasie odwiedzin byłem świadkiem ekstaz. Treść ich, jak mi się wydaje, nie koliduje z nauką Kościoła. Główną myślą ekstaz przeważnie był apel o modlitwę i pokutę – jako środki ratowania świata. Ukazywane były błędy i zło tego świata, po­trzeba nawracania.

Godnym wspomnienia jest dzień w 1982 roku (dzień pożegnalny z grupą modlitewną), gdy po raz pierwszy odwiedziła mnie Katarzyna. Była ekstaza, w większości dotycząca mojej osoby. Treść jej nagrana jest na taśmie. Wiele mógłbym mówić na temat Katarzyny Szymon, która zapisała się w mojej pamięci bardzo pozytywnie i stała się waż­nym ogniwem w mojej drodze kapłańskiej.

Są to moje bardzo skrótowe wspomnienia. Nie wyprzedzam ocen i opinii Kościoła Świętego pozostawiając Mu całkowitą ocenę życia Katarzyny.

 

3.  KSIĄDZ  zakonny - Katowice

Siostrę Katarzynę Szymon odwiedziłem w jej mieszkaniu w Kostuchnie 5-7 razy, już w czasie trwania mojej nauki w Seminarium Duchownym. Dwa razy byłem świadkiem ekstazy. Te spotkania były dla mnie ważne. Ceniłem je i nadal cenię, każde bowiem z nich było dla mnie szczególnym umocnieniem i w wierze i na drodze mojego powołania zakonnego.

Słowa siostry Katarzyny, m. in. „Będziesz dobrym kapłanem" -miały wyjątkową moc i prawdziwie były oparciem zwłaszcza w chwi­lach trudnych. Odczuwam to w sposób wyraźny.

Chętnie przychodziłem do siostry Katarzyny, ponieważ spotyka­łem w niej osobę wielkiej wiary, tak głębokiej, jakiej nie spotyka się nawet w środowiskach powołanych specjalnie do jej pielęgnowania, a przy tym osobę szczególnej prostoty, pokory, świadomą swoich słabo­ści i do końca heroicznie z nimi walczącą. Była głęboko zrównoważo­na i pełna Bożego Pokoju.

Taki Pokój, jak mi się wydaje można osiągnąć tylko częstym przystępowaniem do Sakramentów i po latach intensywnej, głębokiej modlitwy jednoczącej z Chrystusem. Była w moim odczuciu nieskazi­telnie uczciwa, tak jak jest uczciwy każdy bardzo cierpiący człowiek. Była pełna oddania Kościołowi i pełna szacunku dla duchowieństwa, a równocześnie z matczyną miłością ubolewała nad złem, które doń się wkradło.

 

4.  KAPŁAN  zakonny o. Franciszek - Katowice

Katarzynę Szymon poznałem w grudniu 1979 roku w Katowicach, gdzie przebywałem przez pewien czas u swych znajomych. Poznałem ją przez pośrednictwo Teresy Malinowskiej, absolwentki KUL-u a obecnie siostry zakonnej Matki Bożej Miłosierdzia.

Przez pół roku do momentu spotkania z Katarzyną Szymon modli­łem się do Pana Boga, abym mógł się z nią zobaczyć. Wówczas mia­łem skończone 33 lata i rok ten dla mnie był przełomowy. Otrzymałem Bożą Łaskę nawrócenia od grzesznego życia jakie dotychczas pro­wadziłem. Jechałem do Katowic w poczuciu własnej niegodności. Miałem bowiem spotkać się z niezwykłym człowiekiem, o którym tyle dobrego słyszałem. Spotkanie to na mnie wywarło ogromne wra­żenie. Oprócz nas w pokoju, w którym była Katarzyna Szymon, było kilka osób przyjezdnych. Rozmawialiśmy na różne tematy, ale głów­nie były to sprawy Boże. Obserwowałem Siostrę Katarzynę - zdumia­ła mnie swym zachowaniem. Była niezwykle pogodna i uśmiechnięta, czasami milcząca. To myśmy mówili, a ona słuchała, jedynie czasa­mi wyrażała swe spostrzeżenia. Dano mi do odczytania Orędzie Pana Jezusa i Matki Bożej - o współczesnym zagrożeniu człowieka przez szatana oraz o masonerii żydowskiej. Siostra Katarzyna potwierdziła jego autentyczność. Nastąpiła luźna rozmowa, wszystko to było zwy­czajne, ale w pokoju, w którym przebywaliśmy odczuwało się nie­zwykły nastrój, który promieniował od siostry Katarzyny. Nie wiem jak długo to mogło trwać, ale w pewnej chwili siostra Katarzyna we­szła w ekstazę - mówił Pan Jezus. Głos siostry Katarzyny zmienił swoją barwę, zmienił się także cały styl mówienia, pamiętam te sło­wa: „ ...Ja Jestem tym, który będzie was sądził.... Nogi mi się ugięły i padłem na kolana. Podobnie uczynili wszyscy w pokoju. Pan Jezus mówił o trwających cierpieniach, iż nadal jest przybijany gwoździa­mi do krzyża - naszymi grzechami. Z wrażenia niewiele zapamięta­łem poruszanych problemów. Pamiętam jednak, jak Pan Jezus zwró­cił się do młodzieńca, który był z nami w pokoju „aby poszedł za Nim i służył Mu wiernie ...”. Jak się okazało, to spotkanie spowodowało, że młody człowiek o imieniu Lucjan na drugi dzień zdecydował się wstąpić do klasztoru i obecnie jest  przed święceniami diakonatu. Po Panu Jezusie w ekstazie przyszedł Ojciec Pio, który zwrócił się do nas przyjezdnych z Lublina z krótką nauką - na wskroś ewangeliczną. Zakończył radą, abyśmy naszą pielgrzymkę do Katowic ofiarowali w swoich intencjach, po czym nas pobłogosławił przez ręce Katarzyny Szymon.

Szczególny moment pamiętam, gdy poprosiliśmy siostrę Katarzynę, aby nam pobłogosławiła nasze różańce i medaliki. Otóż z ran Katarzyny Szymon wydobywały się zapachy wspaniałych róż, które zapełniały cały pokój i każdy z nas wówczas doświadczył tego zjawiska. Te kilka godzin, które wspólnie spędziliśmy z Katarzyną Szymon dla mnie były jakby jedną chwilą.

Rzeczą znamienną, o której chciałbym wspomnieć, była moja roz­mowa z siostrą Katarzyną, która dotyczyła mojego dalszego życia. Co dalej począć, czy w tym nawróceniu moim mam założyć rodzinę, czy też wybrać inną drogę? Przyznaję się, że na tym etapie życia duchowe­go, skłaniałem się bardziej ku założeniu rodziny, aniżeli za szukaniem innych rozwiązań. Katarzyna Szymon krótko odpowiedziała - klasz­tor! Gdy to usłyszałem - pamiętam, że miotały mną różne uczucia, tzn. niedowierzanie, a także i sprzeciw spowodowany przekonaniem, w którym jakoby tracę coś z czego nie wolno mi zrezygnować. Poczucie to nikło wraz z częstotliwością spotkań z Katarzyną Szymon, na rzecz tego, co pierwotnie wypowiedziała. Siostra Katarzyna zapewniała mnie o pamięci w modlitwie.

W dniu 16 października 1981 roku złożyłem podanie o rozwiąza­nie stosunku o pracę, a w dniu 23 listopada 1981 roku miałem kolejne spotkanie z Katarzyną Szymon w Katowicach a wraz ze mną była ko­leżanka. Oboje po spotkaniu z Katarzyną Szymon decydujemy się słu­żyć Panu Bogu w sposób doskonalszy - w zakonie.

W dniu 24 listopada 1981 roku wstąpiłem do zakonu 0.0. Dominikanów w Poznaniu, gdzie przez 10 miesięcy przebywałem w nowicjacie. Natomiast moja koleżanka wstąpiła do Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie i do chwili obecnej jest w zgromadzeniu. Jeśli chodzi o mnie, to nie powiodło mi się u Braci Kaznodziejów. Odczytałem to jako wolę Bożą, abym opuścił mury dominikańskie. W dniu 7 listopada moje pierwsze kroki skierowałem do Katarzyny Szymon, która w tym czasie przebywała w Łaziskach koło Wodzisławia. Ona wszystko wiedziała o mojej sytuacji, a nie trze­ba było wiele mówić, umiała to bezbłędnie ocenić. Pamiętam, w tym dniu, oprócz mnie było jeszcze kilka osób. Przez Katarzynę Szymon mówił Ojciec Pio, który poruszył wiele bolesnych spraw Kościoła. W tym dniu otrzymałem przez siostrę Katarzynę wiele pocieszenia dla mej strapionej duszy.

Ilekroć byłem u Katarzyny Szymon, znajdowałem umocnienie, jakby nowy duch wstępował we mnie. Dawała mi wskazówki, aby zgodzić się z wolą Bożą, modlić się gorąco do Ducha Świętego i pro­sić Pana Jezusa i Matkę Najświętszą oraz dusze w czyśćcu, a wszyst­ko się ułoży. Wkrótce potem otrzymałem łaskę wstąpienia do Zakonu św. Franciszka z siedzibą główną w Katowicach. Otrzymanie tej łaski Bożej zawdzięczam Katarzynie Szymon.

W czasie studiów w dniu 30 czerwca 1985 roku przełożeni wyrazili zgodę, abym odwiedził siostrę Katarzynę wraz z bratem Wojciechem. W tym czasie Katarzyna Szymon bardzo cierpiała, otrzymywała bo­lesne zastrzyki. Gdy weszliśmy do pokoju, w którym przebywała, Siostra Katarzyna spała. Nie chcieliśmy jej budzić, postanowiliśmy więc cicho się pomodlić. Byłem świadkiem nieoczekiwanego zjawi­ska. Otóż, gdy mieliśmy już zamiar opuścić pokój, siostra Katarzyna znalazła się w ekstazie, w której św. Dominik Guzman wygłosił nam naukę i wiele cennych rad - są one następujące:

1. Powinniśmy przyjmować Komunie św. w postaci klęczącej,

2. Mamy prowadzić codzienny rachunek sumienia, szczególnie zwracając 

    uwagę na to, co dobrego uczyniliśmy w danym dniu,

3. Mamy być posłuszni i kształcić się w gorliwości zakonnej,

4. Powinniśmy modlić się do Ducha Świętego, uciekać się do Matki Bożej   

      jako Wielkiej Orędowniczki,

5. Mamy dochować wierności w kapłaństwie, gdyż wielu kapła­nów rezygnuje.

Po udzieleniu nam błogosławieństwa Katarzyna Szymon jakby da­lej spała. Toteż chcieliśmy wyjść nie zauważeni, gdy tymczasem siostra Katarzyna obudziła się pełna radości, że nas zobaczyła - z zapy­taniem: „Dlaczego mnie nie obudziliście?" Wywiązała się serdeczna rozmowa, w której Katarzyna Szymon zapewniała nas o wspieraniu nas modlitwą, a gdy Jezus Chrystus zabierze ją z ziemi, to będzie nas wspierała z tamtej strony.

Katarzyna Szymon jest dla mnie niewątpliwym narzędziem Bożym, przez które Bóg do mnie przemówił, dzięki niej odnalazłem swoją drogę życia. Choć nieuczona, ale jakże pokorna, do niej odno­szą się słowa Chrystusa Pana, który mówi: „Wysławiam Cię Ojcze, Panie Nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropny­mi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt. 11.25).

Katarzyna Szymon zachęciła mnie do większej miłości Kościoła i kapłanów, modlitwy różańcowej, sakramentów oraz do miłości Boga i bliźniego.

5. OJCIEC WIĘCKOWSKI MARIAN Oblat - Katowice

Pani Katarzyna Szymon. Co ja o niej mogę powiedzieć? Niewiele. Poznałem ją za pośrednictwem pana Stanisława Płonki zamieszkałe­go w Katowicach. W tym czasie byłem wikarym w Katowicach na Koszutce. Nie wiem dokładnie, ale mniej więcej koniec roku 1978 lub 1979 - zawiózł mnie pan Płonka do Pani Katarzyny do Kostuchny.

Jak to się stało?

Przedtem jej nie znałem, ani o niej nie słyszałem. Po prostu jakiś czas przedtem była pielgrzymka z Katowic - Koszutka do Kodnia, zorganizowana przez Ojca Proboszcza Kopa. Na pielgrzymce oprócz mnie i innych ludzi był też pan Płonka - pochodzący z naszej para­fii. W czasie pielgrzymki opowiadał dużo o Katarzynie i jeszcze o jakimś Panu? (ze Śląska). Zaciekawiła mnie postać pani Katarzyny. Przy okazji poznałem pana Płonkę, dowiedziałem się gdzie mieszka, ale i również pytałem o panią Katarzynę. Pytać za dużo nie musia­łem, gdyż pan Płonka mówił tyle i aż tyle, że człowiek mógł tylko słu­chać. Przypuszczałem również, że dla wielu postać Katarzynki była znana - ja słyszałem po raz pierwszy. Rozmawiałem z nimi osobiście w czasie pielgrzymki, a nawet zaproponowałem mu, by mnie z nią zapoznał Nigdy nie słyszałem, ani nie miałem okazji widzieć czło­wieka, który ma stygmaty, stąd moja ciekawość poznania. Obiecał, że przyjdzie do mnie któregoś dnia na probostwo i mnie zawiezie do pani Katarzyny. Tak też się stało. Pan Płonka zaproponował mi wy­jazd do pani Katarzyny. W drodze cały czas pan Płonka mówił o pani Katarzynie a ja tylko słuchałem.

Moje pierwsze wrażenie?

Kostuchna. Domek piętrowy - bliźniak. Na pierwszym piętrze w pokoiku przyozdobionym różnymi obrazami i obrazkami oraz figur­kami, na tapczanie czy wersalce siedzi starsza pani po siedemdziesiąt­ce. Ubrana po Śląsku - strój domowy. Ilu ludzi było w tej chwili - nie wiem, ktoś był, ale nie dużo. Mieszkała u pani Marty (osoba mi rów­nież przedtem nieznana). Pani Marta również wiele wiedziała o pani Katarzynie, co mogłem zauważyć z czasem mej obecności. Pan Płonka przedstawił mnie, że jestem księdzem z Katowic - Oblatem, itd.

Pani Katarzyna chętnie mnie przyjęła, chętnie rozmawiała, opo­wiadając o sobie i o swoich przeżyciach. Początkowo musiałem się przyzwyczaić do mowy, (gwary) by zrozumieć co mówiła. Mówiła też o stygmatach, które ma i kiedy je otrzymała (widzieć widziałem tyl­ko na rękach). W czasie rozmowy z nią często wtrącali swoje zdanie pan Płonka i pani Marta. Pani Katarzyna w niczym się nie wyróżniają­ca, skromna, prosta kobiecina śląska. Owszem, nieraz się żaliła, że jej wiele krzywdy wyrządzono, ale bez żadnej złośliwości.

Moje pierwsze wrażenie pozytywne i takie pozostało do końca - jako osoby. Jeżeli chodzi o stygmaty - zostawiam to lekarzom i tym, którzy się na tym znają. W jedno tylko nie wierzę, by sama sobie to robiła, jak długo można by? Od tego momentu przyjeżdżałem dosyć często, początkowo by być, później z Komunią Świętą - poproszono mnie o to. Dlaczego? Dlatego, że proboszcz nie był najlepiej nasta­wiony do pani Katarzyny, miał swoje ale. Jeździłem z Komunią św. z Katowic - przywoził mnie pan Płonka, ale i nieraz pan Kramarczyk

- taksówkarz, który ją później poznał, częściowo za moim pośrednic­twem. Przyjeżdżał też z Komunią św. Ojciec Gazela,  też z Katowic - Koszutki, gdy ja nie mogłem lub nie chciałem. Uważałem, że trzeba dać okazję i innym. Nigdy też nikogo nie namawiałem, by pojechał lub nie przekonywałem, by wierzył. Jak chcesz - jedź i zobacz i daj swoją opinię. Nie dyskutowałem na ten temat -jeśli chcesz to sam się przekonaj -jak i co. Któregoś dnia pojechał Ojciec Gazela - zapalił się, ale po roku odszedł z Katowic i przypuszczam, że on potem nigdy nie był u pani Katarzyny.

Pani Katarzyna często bywała w ekstazie - przez nią przemawiali różni święci, ale i również Pan Jezus i Matka Najświętsza. Przy pierw­szym spotkaniu ekstazy nie było, dopiero po następnych wizytach były ekstazy

Jak to wyglądało? Pani Katarzyna rozmawiała lub modliła się z in­nymi i nagle się wyłączała - zapatrzona w jakieś miejsce zaczęła prze­mawiać. Mówiła o kapłanach, upominała o przyjmowaniu Komunii świętej na klęcząco - nie stojąco. Trzy godziny przedtem nie jeść, o poprawie życia ludzi, gdyż w przeciwnym razie ludzie zostaną ukarani itd. Nie zauważyłem nic, co by było podpadające i niezgodne z nauką Kościoła, tak mi się wydawało - nie studiowałem wypowiedzi. Gdy chodzi o ekstazy, to nie byłem świadkiem wielu - ile ich było, dziś nie wiem. Czy mówiła coś o mnie lub do mnie? Tak. Przede wszyst­kim, gdy chodziło o budowę nowego kościoła we Frydku. Że ja mam budować. Mówiła więcej razy - jeden raz gdy byłem z nimi tj. panią Katarzyną, z panią Martą i z panem Płonką we Frydku (zimą). Nie wiedziałem jak to wykonać i do dziś nie wiem jak mogłem to zrobić. Przeszkoda - miejsce - na terenie diecezji katowickiej - a więc musia­łaby być zgoda Księdza Biskupa Bednorza. Z nim rozmawiała pani Katarzyna przy pani Marcie i panu Płonce - wspominali moją oso­bę, ale z jego strony nie było reakcji. Mnie nie wypadało wspominać, mówić, bo powiedziałby - a co ciebie to obchodzi lub jeszcze gorzej. Tym bardziej, że jego zdanie o pani Katarzynie początkowo było nie najlepsze, a potem się zmienił, ale nigdy - przypuszczam - nie był cał­kiem za, stał raczej z boku. Moja sprawa była tym bardziej niemożli­wa, gdy zostałem w 1982 roku przeniesiony do Wrocławia, a potem w 1983 roku na Święty Krzyż. Przyjeżdżałem do pani Katarzyny mało - dwa, trzy razy w roku. Daleko. Brak okazji. Także nie miałem oka­zji być przy niej tuż przed śmiercią. Nie dowiedziałem się też zdania - opinii jej na temat Frydku i mojej osoby z tym  związanej. Kościół za­częto budować. Biskup posłał księdza jeszcze za jej życia.

A teraz kilka słów związanych z jej śmiercią i pogrzebem. W tym roku z moimi wakacjami nie było najlepiej. Przypuszczałem, że jak tylko będę miał wolny czas, to odwiedzę panią Katarzynę. Później dowiedziałem się o wyjeździe pani Katarzyny do Łazisk. W sierp­niu wyjechałem na kilka dni do rodziców. Wróciłem 25 sierpnia, był już list od pana Ożóga - mała wzmianka „proszę się pomodlić, pani Katarzyna jest ciężko chora". Po południu otrzymałem telegram, że pani Katarzyna zmarła.

Na pogrzeb pojechałem. Zabrali mnie znajomi z Huty Szklanej. Pogoda brzydka, prawie cały czas padał deszcz. Będąc w domu za­uważyłem, że z rąk owe stygmaty jakby goiły się. Po odpadnięciu strupa ciało było trochę inne, tak jak to zwykle bywa gdy ktoś ma ja­kiś strup i zacznie się goić. Ludzi było bardzo dużo, mimo złej pogo­dy. Do Kościoła weszli wszyscy ludzie. Po pogrzebie i obiedzie wra­całem do swego miejsca zamieszkania.

6. OJCIEC TYMOTEUSZ - Z.P. - Brdów

Katarzynę Szymon - stygmatyczkę i mistyczkę polską, która miała charyzmat cierpienia i czytania ludzkich sumień, spotykałem w okre­sie od 18 września 1983 roku do 9 sierpnia 1986 roku. Budowałem się jej postawą i cnotami: pokorą, roztropnością, miłością, miłosierdziem względem ludzi odwiedzających Katarzynę, a zwłaszcza grzeszni­ków i dusz w czyśćcu cierpiących, za których się zawsze modliła na Różańcu św., Koronkach i rozważaniu Męki Pana Jezusa w Drodze Krzyżowej, (którą miała nad łóżkiem). W mówieniu była bardzo po­wściągliwa, o sobie nic nie mówiła, a gdy ją zapytał kapłan o sprawy jej życia odpowiadała roztropnie, krótko i bardzo pokornie. Mówiła, że jest tylko służebnicą nieużyteczną Pana Jezusa, cierpiącego bardzo, dobrego i miłosiernego i Matki Najświętszej.

Pierwszy raz odwiedziłem Katarzynę Szymon zamieszkałą w Kostuchnie koło Katowic w piątek dnia 18 listopada 1983 roku o go­dzinie 15-tej. W tym czasie stygmaty krwawiły i była ekstaza, w której przemawiał  Pan  Jezus. Gdy Katarzyna Szymon była zdrowa często pielgrzymowała do Sanktuarium Matki Najświętszej.

Dnia 8 lipca 1984 roku w niedzielę przyjechała na odpust do Żarek ku czci Matki Bożej Patronki Rodzin. Uczestniczyła w sumie odpu­stowej o 12-tej, a potem było spotkanie z ojcem, braćmi i siostrami w Leśniowie.

Katarzyna Szymon pierwszy raz przyjechała do Sanktuarium Matki Bożej Zwycięskiej spod Grunwaldu w Brdowie w piątek dnia 24 sierpnia 1984 roku o 11-tej. W kościele serdecznie się modliła, a w sali miała ekstazę. W ekstazie przemówiła Matka Boża.

Na dwa tygodnie przed swoją śmiercią również Katarzyna przy­jechała do Brdowa jako pielgrzym dnia 8 sierpnia 1986 roku, aby pokłonić się Matce Bożej z okazji jubileuszu 350-lecia sprowadze­nia tego cudownego obrazu Matki Bożej do Brdowa jako daru króla Władysława Warneńczyka syna Władysława Jagiełły. Na drugi dzień 9 sierpnia 1986 roku w sobotę o 12 15 po odmówieniu Anioł Pański od­jechała z Brdowa do Lichenia Starego.

W połowie lipca 1986 roku podczas ekstazy Katarzyny Matka Boża powiedziała: dla poprawy zdrowia Katarzyny niech kapłani odprawią u chorej Katarzyny Msze św. przynajmniej dwa razy w tygodniu, a w pozostałe dni przynosili jej Komunię świętą”. Msze św. i Komunie św. bardzo ją wzmocniły i dodawały siły w cierpieniach i zdrowie ciała.

Gdy w lipcu 1985 roku Katarzyna była bardzo ciężko chora to po odprawieniu u niej pięciu Mszy św. odzyskała siły i zdrowie na cie­le. Najwięcej cierpień duchowych i fizycznych zadawali Katarzynie odwiedzający ją źli ludzie. Źli moralnie ludzie oddziaływali na Katarzynę bardzo osłabiająco i wyczerpująco. W czasie badań lekar­skich specjaliści od oczu stwierdzili, że Katarzyna ma wewnątrz oczu krzyżyki. Profesor medycyny, Pan Kokot powiedział: „Pani swoich oczu nie ma”. Katarzynka odpowiedziała: „To, Panie doktorze, czyje mam oczy?” „Pani swoich oczu nie ma, bo w nich same krzyżyki. Pani ich nie widzi, a my ich widzimy przy pomo­cy szkieł powiększających" (wg wypowiedzi z taśmy magnetofono­wej). Innym razem Katarzyna Szymon opowiedziała, gdy pracowała za młodu w Pszczynie: „Szłam pewnego dnia do kościoła na Mszę św. W drodze dołączył się pewien młodzieniec do mnie i daje mi bardzo dużo pieniędzy. Mówi on do mnie, jesteś biedną dziewczyną, to ci się przyda, ale czy byś chciała zostać moją żoną? Odpowiedziałam jemu: Cała należę już od dawna do Pana Jezusa i Matki Bożej i pieniędzy twoich nie potrzebuję i tak razem doszliśmy do kościoła. Pyta mnie, w którym miejscu będziesz się modliła w kościele? Odpowiedziałam, że blisko ołtarza. On powiedział: ja będę pod chórem, w przedsionku, gdzie wchodzi się do kościoła. Przed samymi drzwiami kościoła ten młodzieniec silnie uderzył nogą o posadzkę przed kościołem aż posy­pały się duże iskry i w tym momencie młodzieniec raptownie zniknął (opis z taśmy magnetofonowej). Był to szatan”.

Po okresie tej znajomości mogę jednoznacznie stwierdzić, że jest rzeczą niemożliwą, aby Katarzyna Szymon te stygmaty fałszowała, drapała, nakłuwała szpilkami, itp.

 

7. KSIĄDZ POMIOTŁO ANDRZEJ - Nowe Miasteczko

Wielokrotnie słuchałem opowieści o polskiej stygmatyczce Katarzynie Szymon z ust mojej sąsiadki Marii Kuszka, która w mia­rę regularnie gościła w jej domu. Te opowieści wydawały mi się nie­prawdopodobne. Zawarte w nich treści przekraczały możliwości ludzkiego poznania i wychodziły poza ramy naukowej interpretacji. Podchodząc trochę sceptycznie do problemu uważałem że jest to tyl­ko „babskie gadanie". Każdorazowa propozycja moich odwiedzin u p. Katarzyny spotykała się z odmową ze strony mojej sąsiadki, która na różne sposoby próbowała opóźnić te odwiedziny. Nie bardzo rozumia­łem dlaczego tak się dzieje, byłem nawet skłonny twierdzić, że wyni­ka to z pewnej tajemniczości, czy wręcz nawet zamkniętego grona, któremu było dane uczestniczyć w spotkaniach z Katarzyną Szymon. Być może wtedy nie byłem jeszcze dojrzały, by zrozumieć to wszyst­ko co towarzyszyło tym dziwnym -jak mi się wydawało - spotkaniom. Pani Katarzyna zmieniła miejsce zamieszkania z wiadomych wzglę­dów i to zadecydowało, że mimo moich chęci nie było mi dane odwie­dzić tej, o której dużo już wiedziałem. Te moje pragnienia jednak spełniły się. Był to któryś piątek mie­siąca września 1975 roku - dokładnej daty nie pamiętam. Dwa dni przed wyjazdem zjawiła się w naszym domu pani Maria i zapropono­wała wyjazd do Katarzyny Szymon. Była to dla nas wspaniała wiado­mość. To co dotychczas było tylko w sferze opowieści mogło stać się realne. Pani Katarzyna mieszkała wówczas w małym pokoiku na pod­daszu w miejscowości Pszczyna w województwie katowickim. Dom znajdował się obok dawnego dworca PKS. W godzinach porannych wraz z moją mamą i p. Marią zjawiliśmy się przed drzwiami miesz­kania Katarzyny. Tam zastaliśmy dwie panie - jak się później okaza­ło - przybyłe z Poznania, które od kilku godzin czekały na spotka­nie z Katarzyną. Zanim zdążyliśmy zapukać drzwi te same się otwo­rzyły i na progu ukazała się starsza pani. Jak się później okazało była to ówczesna opiekunka Katarzyny Szymon. Owa pani oznajmiła, że Katarzyna prosi tylko tę matkę z przyszłym kapłanem i Marię. Chciały również wejść przybyłe przed nami kobiety, ale nie zostały wpuszczo­ne do mieszkania. Po wejściu do pokoiku wzrok mój utkwił na wspa­niałym, domowym ołtarzyku, ustawionym obok łóżka. W łóżku leżała starsza kobieta z krwawiącymi ranami na obu dłoniach. Zanim mi ją przedstawiono wiedziałem, że jest to Katarzyna Szymon. Była to ko­bieta niczym nie różniąca się od wielu kobiet w tym wieku. To była moja powierzchowna opinia. Była wspólna herbata i ciasto, lecz roz­mowa z Katarzyną dała mi możliwość poznania jej wielkiej i nieprze­ciętnej osobowości. Była prostą w swym sposobie bycia, a jednocze­śnie ujmując była ubogą, a jednocześnie ubogacającym źródłem bo­gactwa duchowego. W czasie rozmowy była bardzo skromna i reflek­syjna, daleka od pychy, czy zarozumiałości, a jednocześnie serdeczna i otwarta na ludzi, którzy do niej przychodzą. Po tej rozmowie popro­siła swoją opiekunkę, aby poprosiła stojące za drzwiami osoby, które również poczęstowano herbatą i ciastem. Katarzyna prowadziła roz­mowę z przybyłymi kobietami w klimacie jakby od dawna je znała. Jak się okazało jedna z kobiet, gdzieś okrężną drogą dowiedziała się o istnieniu Katarzyny i przyjechała z Poznania, aby prosić o nawróce­nie jej syna. Wraz z nią przyjechała jej córka. Rozmawialiśmy przez dłuższy czas. W tym spotkaniu wyczuwało się klimat rodzinnego cie­pła mimo, że wszyscy zebrani przyjechali z różnych części Polski. Katarzyna opowiadała nam o swoich przeżyciach i doznaniach zwią­zanych z otrzymaniem ran. Niebawem nastąpił kulminacyjny punkt naszego niecodziennego - jak mi się wydaje - spotkania. Katarzyna znieruchomiała w dziwnym dla mnie - zachwycie. Na jej twarzy poja­wił się nieopisany spokój, pokrótce oblicze jej okryła radość. Zaczęła coś mówić, nie bardzo rozumiałem co się dzieje. Wszyscy zgroma­dzeni upadli na kolana. Ktoś powiedział „Katarzyna jest w ekstazie". Po chwili zrozumiałem, że Katarzyna, a właśnie jej ciało stało się na­rzędziem. Mówiąca przez nią osoba przedstawiła się, że jest Matką Bożą. Mówiła o potrzebie nieustannej modlitwy i ciągłego nawraca­nia się świata. Prosiła, aby zatrzymać falę grzechów obrażającą Jej Syna. Zwróciła również uwagę na szczególne posłannictwo i wybraństwo Katarzyny Szymon. Przedziwna i jakże intensywna woń fiołków wypełniała pokoik w czasie kiedy przemawiała Matka Boża. W swej wypowiedzi skierowała również słowo do mnie stwierdzając: „ty mło­dy człowieku, który podejmujesz trudy kapłańskiej posługi musisz się wiele modlić, odmawiając Różaniec, bo twoja droga nie będzie wcale taka prosta". Być może te słowa inaczej brzmiały, lecz sens pozostał ten sam, trudno dzisiaj po dwunastu latach dokładnie przekazać te sło­wa. Po Matce Bożej przez usta Katarzyny przemawiał Jezus Chrystus, ukazujący ogrom Swego miłosierdzia, którym chce obdarzyć ludz­kość, a następnie wszystkim zebranym udzielił błogosławieństwa. Ten stan uniesienia Katarzyny trwał około 2,5 godziny.

Co każdy przeżywał zostanie jego tajemnicą, chociaż cząstkę tych doznań można było zaobserwować na obliczach świadków tego wyda­rzenia w czasie wspólnie odmawianej modlitwy różańcowej.

W godzinach popołudniowych wraz z uczestniczącymi w odwie­dzinach Katarzyny osobami pojechałem do odległej o parę kilome­trów od Pszczyny, wioski Frydek, gdzie w dzieciństwie u jednego z gospodarzy pracowała Katarzyna. Tamże któregoś dnia, kiedy była w polu, objawiła się jej Matka Boża. Ten fakt chciano uwiecznić fundu­jąc wspaniałą figurę przedstawiającą Matkę Bożą z Dzieciątkiem na ręku. Z wiadomych powodów figura ta jednak nigdy nie stanęła na pierwotnie planowanym miejscu. Umieszczono ją w jednym z pokoi „owych gospodarzy" urządzając tam kaplicę. W tejże kaplicy odmó­wiliśmy wspólnie trzy części Różańca św. Katarzyna z powodu wiel­kich cierpień nie mogła wraz z nami uczestniczyć w tym nawiedze­niu Kaplicy we Frydku, lecz obiecała nam, że duchowo będzie obec­na z nami. Dlaczego podaję ten szczegół? Otóż w czasie naszej mo­dlitwy poczuliśmy ten znajomy zapach fiołków - równie intensywny

- jak wówczas, gdy przemawiała Matka Boża. Obecna z nami opie­kunka Katarzyny stwierdziła: „Katarzynka jest z nami". Po powro­cie do Pszczyny, Katarzyna zapytała o to czy faktycznie była z nami

- uśmiechnęła się i pokiwała głową twierdząco.

Tak minęło pierwsze, jakże obfitujące w przeżycia spotkanie z Katarzyną Szymon. Wracając do Katowic dzieliliśmy się wrażeniami i trudno nam było znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, które nas nurtowały po tym spotkaniu. Na kolejne spotkanie z Katarzyną Szymon musiałem dosyć długo czekać. Mijały lata a ja nie mogłem znaleźć czasu, by znów przeżyć takie spotkanie. Mimo zaproszenia na spotkanie w Wielki Piątek 1976 roku, nie pojechałem z racji pełnienia funkcji  liturgicznych w  czasie  obrzędów paschalnych  w mojej rodzinnej parafii. Zaznaczyć muszę, że byłem już wówczas alumnem I roku Wyższego Seminarium Duchownego. Zawsze coś stało na przeszkodzie, gdy chciałem odwiedzić Katarzynę. Z biegiem czasu trochę zapomniałem o niej. Czasem docierały do mnie różne wieści o Katarzynie, którymi zajmę się trochę później. Nie mogłem odwiedzić Katarzyny, więc ona odwiedziła mnie. Stało się to na dzień przed moją prymicyjną Mszą św. Była to sobota 5 czerwca 1982 roku, kiedy dowiedziałem się rano, że po południu tegoż dnia będę miał miłego gościa. Tym miłym gościem była Katarzyna Szymon, która wraz ze swoją opiekunką zjawiła się w naszym domu. Wówczas zapanowała wielka   radość   ...  Wspominaliśmy   nasze   pierwsze   spotkanie, mówiliśmy o wielu sprawach i mówiąc szczerze spodziewałem się, że Katarzyna będzie robiła mi wyrzuty, że przez tyle lat jej nie odwiedzałem, lecz nic takiego nie nastąpiło. Wręcz odwrotnie. Katarzyna dawała mi dowody szeroko pojętej wyrozumiałości. Sprawiała wrażenie jakby czynnie uczestniczyła w moim życiu, jakby na bieżąco śledziła moje poczynania przez cały okres jaki upłynął od naszego pierwszego spotkania. W tym spotkaniu - nazwijmy go przedprymicyjnym - uczestniczyli moi rodzice, rodzeństwo, p. Maria i jeszcze dwie sąsiadki, które niegdyś słyszały o Katarzynie i szukały taniej sensacji. Przybyły, by ze zwykłej ciekawości szukać potwierdzenia tego wszystkiego o czym wcześniej się dowiedziały. Czekały kiedy Katarzyna wpadnie w zachwyt - tak jakby to miało się stać na zawołanie. Kiedy jednak ich oczekiwania nie spełniły się, oburzone opuściły nasze mieszkanie, nie ukrywając ironicznych uśmiechów. Niebawem Katarzyna znieruchomiała i trwała tak jak przy pierwszym spotkaniu. Przez jej usta płynęły słowa Matki Bożej, która mówiła tym razem o wielkiej odpowiedzialności kapłanów Jej Syna. Dodała później, że wcześniej chciała się do nas odezwać, ale obecność osób niegodnych sprawiła, że dopiero teraz do nas mówi. Słowom Matki Bożej towarzyszyła ta cudowna woń fiołków. Później przemawiał Chrystus zwracając uwagę na potrzebę nieustannej modlitwy za kapłanów, a zwłaszcza za tych, którzy zagubili istotę swojego kapłaństwa. Przemawiał również Ojciec Pio.

Zaznaczam, że nie cytuję dosłownie słów Matki Bożej i Chrystusa. Ich wypowiedzi po prostu w dosłownym brzmieniu nie pamiętam. Kiedy Katarzyna ocknęła się, nie wiedziała co się stało. Nasze spotka­nie zbliżało się do końca, wówczas Katarzyna poprosiła mnie abym udzielił jej Prymicyjnego błogosławieństwa, co uczyniłem wręczając jej pamiątkowy obrazek. Bardzo gorąco pragnąłem, aby uczestniczy­ła w mojej radości i pozostała na uroczystościach prymicyjnych, ale ważny wyjazd przeszkodził jej w tym uczestnictwie.

Nasze trzecie spotkanie miało miejsce w sierpniu 1986 roku w Kostuchnie, ale Katarzyna Szymon już nie żyła. Było to spotkanie z jej doczesnymi szczątkami, ale jednocześnie spotkanie utwierdzające naszą nadzieję, że Katarzyna pozostawiła nam zadanie, które musimy doprowadzić do końca, bez oglądania się wstecz i na drugich, mimo, że nie przyjdzie to nam łatwo.

REFLEKSJE MOICH BLISKICH PO SPOTKANIU Z KATARZYNĄ SZYMON

Jak wcześniej wspomniałem mój kontakt z Katarzyną Szymon urwał się na siedem lat. Jednak nie zerwała kontaktu z Katarzyną moja siostra, mama, siostrzeniec. Ilekroć wracali od Katarzyny zasy­pywali mnie różnymi wiadomościami i dzielili się swoimi przeżycia­mi. Trudno mi operować konkretami, dokładnymi datami, więc ogra­niczę się do umieszczenia wydarzeń w przedziale czasowym od 1975 -l 982 roku.

Ich spotkania z Katarzyną odbywały się w podobnym klimacie jaki opisałem trochę wcześniej. Różniły się tylko tym, że nie było tam mnie, a ponadto rozmowy z Katarzyną dotyczyły wyłącznie osób, któ­re tam przebywały. Po jednej z takich wizyt mama opowiadała mi jak chciała otrzeć krew z ran Katarzyny, by mieć ją na pamiątkę. Kiedy jeszcze wyjeżdżała mama z domu przygotowała sobie tamponik, któ­ry zamierzała ze sobą zabrać. Niestety tamponik pozostał w domu, o czym moja mama nie wiedziała. Po dotarciu na miejsce chciała zreali­zować swoje postanowienie, lecz ubiegła ją Katarzyna stwierdzając, że moja mama chciała zabrać na pamiątkę jej krew, lecz niestety za­pomniała tamponiku, który pozostał na stole obok wazonu. Te słowa sprawdziły się, kiedy mama wróciła do domu. Rzeczywiście tampon leżał na stole obok wazonu. Katarzyna ofiarowała mamie tampon ze swoją krwią, który przez wiele lat był pieczołowicie przechowywany i wydawał przedziwną woń, która przypominała zapach, o którym pisa­łem wcześniej dzieląc się wrażeniami ze spotkań z Katarzyną.

Było to po kolejnym spotkaniu mojej mamy u Katarzyny Szymon. Mama wyjeżdżając do Pszczyny na spotkanie przeżywała swoisty nie­pokój. W naszym domu na szczególnym miejscu stał zabytkowy, bo liczący już ponad sto lat krzyż pod szklanym kloszem. Każdy z nas, to znaczy rodzeństwo i ja pragnęliśmy być jego właścicielami, lecz krzyż był jeden, a nas była czwórka. Moja mama jest kobietą delikat­ną, a zarazem sprawiedliwą. Nie chciała urazić żadnego z nas, tym bardziej, że traktowała nas jednakowo, kochając nas tą samą miłością. Jej wątpliwości rozwiała wizyta u Katarzyny. Z jej ust usłyszała słowa :  „Matko, ten krzyż, który jest w twoim domu przekaż temu, który jest najbliżej ołtarza". Zaznaczyć muszę, że jeszcze nie byłem kapła­nem. Dzisiaj patrząc na to wydarzenie, a raczej na te słowa z perspek­tywy minionego czasu rodzi się pytanie: czy Katarzyna już wówczas wiedziała, że z tego jeszcze alumna bez sutanny wyrośnie kapłan? Na to pytanie nigdy nie znalazłem odpowiedzi, chociaż to pytanie posta­wiłem wprost Katarzynie w przeddzień mojej prymicyjnej Mszy św. Katarzyna w odpowiedzi na moje pytanie uśmiechnęła się dobrodusz­nie i już nie czekałem na słowną odpowiedź.

... Wielokrotnie naszym rozmowom na temat wspaniałych spotkań z Katarzyną Szymon przysłuchiwała się moja siostra wraz ze swo­im kilkunastoletnim wówczas synem. Te opowieści przyjmowała z pewnym sceptycyzmem. Większe zainteresowanie tymi wydarzenia­mi wykazywał jej syn, który w dzieciństwie, w czasie zabawy stra­cił jedno oko. Ten fakt pozostawił w jego psychice uraz. Stronił od swoich rówieśników, a wybierał sobie towarzystwo ludzi dorosłych. Ten stan napawał jego rodziców niepokojem. Zawsze pragnął poje­chać do Katarzyny znając jej osobowość i szczególne jej walory z na­szych opowiadań. Któregoś dnia wraz z moją mamą, siostrą i p. Marią udali się z wizytą do Katarzyny. To spotkanie nie pozostało bez echa. Chłopiec przyjechał jakby odmieniony. Wyzbył się kompleksów co napawało radością jego rodziców i nas. Zwierzając mi się mówił z wielkim entuzjazmem o tym co przeżył u Katarzyny, jak mu ukaza­ła potęgę modlitwy i wartość wewnętrznej przemiany. Chłopiec odtąd zaczął się regularnie modlić i coraz częściej zaczął uczęszczać do ko­ścioła. Podobną przemianę zauważyłem u mojej siostry...

... Wydarzenie to miało miejsce w czasie letnich wakacji. Moja sio­stra wraz z swoim synem - o którym pisałem wyżej - udała się na za­służony urlop do odległej o 350 km od miejsca stałego zamieszka­nia - Katowic, wioski Górno leżącej w województwie rzeszowskim. Którejś letniej nocy chłopiec przebudził się i był dziwnie niespokojny. Fakt ten obudził moją siostrę. Zapytany przez matkę co się dzieje? od­powiedział: „Mamo czy ty nic nie widzisz? Przecież tam siedzi pani Kasia i grozi mi palcem bo się dzisiaj nie modliłem". Chłopiec wstał i zaczął się żarliwie modlić ..  

Osoba Katarzyny Szymon zawsze fascynowała, była i zawsze po­zostanie dla mnie niecodzienną tajemnicą. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta moja relacja o niej jest nieudolną rekonstrukcją tego co sam prze­żyłem i czego doświadczyli moi bliscy.

     Nie mogłem milczeć na temat tej, której tak wiele zawdzięczam. Utwierdził mnie w tym przekonaniu mój przyjaciel ks. Jan Czekaj, z jego to inspiracji podjąłem się napisać te wspomnienia.

Nie szukałem w nich taniej sensacji, czy nadmiernej gloryfikacji

Katarzyny Szymon, ale przedstawiłem tego czego sam doświadczy­łem w

spotkaniach z nią i czego doświadczyli moi bliscy. Niech te wspomnienia będą swoistym świadectwem dawanym o tej, której po­wierzono tak wielką i wspaniałą misję.

 

 vcr_up_1.gif

img5.gif