POLSKA  STYGMATYCZKA  KATARZYNA  SZYMON

 

  flower08.jpg

AKTUALNOŚCI

POBIERZ BEZPŁATNIE FILM

OBEJRZYJ FILM

Powrót do strony głównej   

ARCHIWUM  ZDJĘĆ   

MODLITEWNIK

 Kontakt -  katarzynaszymon@wp.pl 

Orędzia dla całego świata 

STENOGRAM FILMU   

KIM BYŁA KATARZYNA?  

DZIECIŃSTWO 

NIEZWYKŁE SPOTKANIE  

BŁOGOSŁAWIONA ŚMIERĆ 

Listy i podziękowania    

STYGMATY   

DAR OTRZYMYWANIA KOMUNII ŚWIĘTEJ Z NIEBA 

Książka o Katarzynie Szymon   

Wybrane ekstazy 

Świadectwa i diagnozy lekarzy 

Świadectwa innych osób 

Świadectwa lekarskie o cudownym uleczeniu 

Świadectwa kapłanów 

Świadectwa opiekunów 

  Podsumowanie – refleksje końcowe  

Świadectwa innych osób 

Całe życie Katarzyna Szymon mieszkała w okolicach Katowic, w miejscu ciężkiej pracy górników, od lat wydobywających tu węgiel 

Żyjący i pracujący tu ludzie znani są z głębokiej pobożności, która opiera się na starym polskim przysłowiu: „ Bez Boga, ani do proga”  

Wielu z nich słyszało o Katarzynce - tylko niektórzy znali ją osobiście 

img1.gif 

 

Mówi Małgorzata Piksa ze Studzienic:

"Znałam Kasię od dzieciństwa, jeszcze jako małe dziecko. Zawsze widziałam ją  skromną, zawsze z różańcem, zawsze uśmiechniętą, zawsze pogodną, zawsze mówiła do każdego: nie kłóćcie się, bądźcie zawsze zgodni, zawsze uśmiechnięci. No i tak znam ją skromną, czystą, do każdego się uśmiechała, do starych czy do młodych, czy do dzieci. Zawsze była dla wszystkich otwartą 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

 

  

Mówi Maria Kuszka:

"Była bardzo uczciwym człowiekiem, dobrym człowiekiem. Dużo się od niej nauczyłam - z niejednych Rekolekcji nie wzięłam tyle co od niej. Była dla nas wzorem, nie szczędziła siły. Codziennie siedem kilometrów szła pieszo do kościółka w Pszczynie, nie patrząc na pogodę. Nie liczyła  na żaden pojazd, zawsze chodziła pieszo 

Cierpienia Katarzynki nasilały się zawsze w czasie Wielkiego Postu, współcierpiała wtedy w szczególny sposób ze swoim Mistrzem.  

 

Było to w Wielkim Tygodniu kiedy padała trzykrotnie. Tak jak Pan Jezus. Rany otwierały się bardzo. Było widać tą wielką boleść, straszną bladą twarz. Z miejsca, gdzie Pan Jezus miał cierniową koronę sączyła się krew. To z tych porów tak sączyła się krew. Później konanie. Opisywanie tego konania to raczej wolałam bym pominąć, bo naprawdę serce ściska. Tego momentu nie zapomnę -  jak się działo, co się działo. Długo to trwało. Ten pot spływający po twarzy, te źrenice jakby pękały, te łzy jak wychodziły. W takim stanie trwała około 20 minut -  jakby poza światem. Myślałam, że nie odzyska przytomności . 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

 img4.gif

 

Mówi Krystyna Bem:

"Planowałam pójść do klasztoru i w związku z tym często bywałam na Mszach Świętych i na nabożeństwach do Najświętszego Sakramentu. Przy tej okazji zwróciła na siebie uwagę Katarzyna, swoim częstym pobytem w kościele, swoim rozmodleniem, swoją  postawą pokutną, to znaczy stale klęczała na kolanach. Była w kościele kiedy przychodziłam, była wtedy gdy odchodziłam. Była zapatrzona w ten Najświętszy Sakrament. Widziałam ją najczęściej z Różańcem Świętym w ręku"  

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

img5.gif

Mówi mecenas Karol Kolba z Bielska Białej:

"Katarzyna była prawdziwą emisariuszką, wysłanniczką nieba na te czasy, w których przyszło nam żyć.

Obdarzona charyzmatem cierpienia i modlitwy potrafiła przyciągać do siebie ludzi, mimo, że wcale tego nie pragnęła. Uważam, że jakiś specyficzny magnes, magnes miłości i pokory potrafił wszystkich ściągnąć do niej, to znaczy wszystkich, którzy potrafili odczytać właściwe znaki czasu.

Takim prawdziwym posłaniem siostry Katarzyny była modlitwa różańcowa. Widzimy wyraźnie, że osoba, która praktycznie nie umiała czytać ani pisać,  potrafiła różańcem zawojować dusze, które do niej lgnęły.

Cisną się tutaj na myśl słowa Ewangelii Chrystusowej Świętego Łukasza - Kiedy Chrystus mówił do wszystkich po kolei:

Do celników. "Nie pobierajcie nic ponad to co jest wam dane".

Do żołnierzy: "nie uciskajcie więcej ponad to, co otrzymujecie w żołdzie.

Podobne słowa przekazywała Katarzyna: "bądź zadowolony z tego co masz, nie pragnij rzeczy materialnych w taki sposób, żeby zabijały twojego ducha".

Katarzyna Szymon mówiła podobnie jak  Święty Jan Chrzciciel, ale niestety, nie wszyscy ją słuchali.

Szkoda tylko, że musieliśmy pożegnać Katarzynkę, ale sądzę, że to zadanie, które nam przekazała, staramy się tutaj realizować, upowszechniając jej myśli i słowa. Wierzymy, że uda się nam przyciągnąć jeszcze cały szereg innych ludzi, którzy stoją z dala od Boga, z dala od prawdziwej chrześcijańskiej myśli i czynów 

Świadectwo to można obejrzeć na filmie -  http://gloria.tv/?media=57810

ZEZNANIA  NAOCZNYCH  ŚWIADKÓW

EMILIA

            Chodziłam do Katarzynki kiedy mieszkała w Pszczynie u państwa Krzysztolików. Oni nie wierzyli temu wszystkiemu co tam się działo. Było nas dużo, ale imion nie pamiętam. Katarzynka przed Bożym Narodzeniem była w wiel­kim poście. Całe tygodnie nie jadła i nie piła. Chodziła tylko do świątyni i   karmiła się Ciałem Bożym czyli Komunią Świętą. W ostatnim tygodniu postu była słaba i musiała zostać w domu. Siedziała w łóżku. Było południe,  odmawialiśmy Różaniec św. Ona patrzyła w górę, oblicze jej rozjaśniało i duża Hostia biała schodziła do jej ust. Uklękliśmy i z przerażeniem patrzyliśmy na Nią. Hostia była takiej wielkości jak do błogosławieństwa. Potem nabrała siły i mówiła jaki Pan Jezus jest dobry, posilił ją cudownie, zmówili­śmy dziękczynienie.

                                                       Emilia ( nazwisko i adres znane redakcji )

ANASTAZJA 

Po śmierci Katarzyny Kulpa prawie codzien­nie bywałyśmy u siebie, były wyraźne znaki rozmów ze zmarłymi osobami i świętymi. Kasia bywała, gdy była zdrowa na Mszach św. i dużo klęczała. Przychodziło wiele osób - często od wczesnego rana aż późno wieczorem na rozmowę z Kasią nie dając jej wytchnienia. Przychodzili także pracowni­cy UB i ona była tam wzywana. Gospodyni pani Krzysztolik nie bywała u Kasi. Podziwiałam ją, że nigdy nie okazywała niecierpliwości ani niezado­wolenia z powodu bardzo licznych odwiedzin Kasi. Byłam osobiście i w grupie ludzi świadkiem przyjmowania przez Kasię Komunii świętej z nie­wiadomych rąk. Razem z panią Wronową i jej siostrą oraz z Heleną Kępą z Łąki w czasie podwieczorku u Kasi - Kasia przyjęła św. Hostię siedząc w łóżku. Była to Niedziela Palmowa. Takie zdarzenie widziałam już wcześniej, gdy któregoś dnia w czasie postów Kasi - ścieliłam jej łóżko. Ona przyklęk­nęła na stołeczku i Hostię św. zobaczyłam na języku Kasi. Mogę to przysiądz osobiście. Do Kasi przyjeżdżała siostra zakonna, która z czyjegoś po­lecenia nagrywała na taśmę jej spotkania z życiem pozagrobowym. Była to siostra Honorata z Krakowa. Po śmierci Katarzyny Kulpy, Katarzyną Szy­mon opiekowała się Dorota Dzierżoń z Katowic, ponieważ Katarzyna Szy­mon ze względu na swe rany niewiele mogła robić. Dorota pomagała też wyprowadzić się Katarzynie Szymon do państwa Krzysztolików do Mysło­wic. W swojej kolekcji posiadała również zdjęcia z widocznymi na rękach ranami (jeszcze małymi) oraz pamiątkowy różaniec św.

       Anastazja   ( nazwisko i adres znane redakcji)

WILHELM 

Codziennie chodziłem do kościoła. Poszedłem także w ten dzień kiedy Katarzyna zaczęła chodzić. Było to krótko przed Świętami Wielkanocnymi, kiedy wróciłem z kościoła przygotowywałem Katarzynie śniadanie i poszłem jej zanieść. Kiedy wszedłem do pokoju pa­trzę na łóżko, a Katarzyna leży nieprzytomna cała zalana krwią. Krew le­ciała z oczu i z głowy. Miała jak Pan Jezus cierniową koronę i nie dawała znaku życia. Przestraszyłem się. Co mam robić? Czegoś takiego jeszcze nie widziałem jak jestem stary. Co mam robić? Czy dzwonić na pogotowie, czy gdzie? Pomyślałem jednak sobie. Najpierw sobie śniadanie przygotuję i będę wiedział co dalej będzie. Po śniadaniu wszedłem do pokoju Katarzyny zoba­czyć co tam się dzieje. Zastałem Katarzynę przy swoich siłach. Zapytałem ją, co się stało, że jesteście tak pokrwawieni? Mam takie cierpienie. Było to pierwsze wydarzenie po przebytej chorobie i akurat był to piątek. Później powtarzało się to w każdą środę i w każdy piątek. Za zezwoleniem Katarzy­ny udałem się na przełomie kwietnia i maja do sanatorium. Oczywiście Ka­tarzyna była wtedy już zdrowa. Zastępowała mnie przy niej pani Marta Godziek i Aniela Sanecznik. Wróciłem z leczenia 15 maja 1980 roku. Opie­kujące się panie przekazały mi informacje, że w tym czasie z Katarzyną było źle. Strasznie krwawiła. Krew leciała także z boku, widzieli to wszyscy, którzy w tym czasie przychodzili Katarzynę odwiedzać. Po moim powrocie Katarzyna znów była zdrowa i dobrze się czuła. Miała codzienne odwiedzi­ny. Pewnego dnia było bardzo dużo ludzi. Stali nawet w przedpokoju. Po odmówieniu modlitw zaczęto śpiewać i nagle ktoś zawołał aby być cicho. Zobaczyliśmy jak Katarzyna jest zapatrzona w sufit. Ci co stali bliżej niej przekazywali pozostałym, że Katarzynie ktoś z Nieba przyniósł Komunię Świętą. Widzieli jak miała Hostię na języku. Po spożyciu Jej zapytano ją kto przyniósł tę Komunie Świętą. Ojciec Pio - odpowiedziała. Od tego dnia by­liśmy codziennie świadkami komunikowania Katarzyny przez Świętych z Nieba. Odbywało się to przeważnie wieczorem, ale zdarzały się dni kiedy i rano przyjmowała z Nieba Komunie świętą. Zdarzenia te mogą potwierdzić wszyscy wierni, którzy w tym czasie odwiedzali Katarzynkę.

Pewnego razu w odwiedziny do niej przyjechał ksiądz z Czechosłowacji. Przebywał od popołudnia do samego wieczora wśród innych pielgrzymów. Po odmówieniu modlitwy Katarzyna weszła w ekstazę. Po niej ktoś z obec­nych powiedział do tego księdza, że Katarzyna otrzymała Komunie świętą i ma ją na języku. Ksiądz wziął aparat fotograficzny i zrobił zdjęcie tego zda­rzenia. Jest to niezbity dowód i dokument na to, co twierdzę. Ksiądz ten był bardzo przejęty tym zdarzeniem. Czegoś takiego jeszcze w swoim życiu nie widział. Przy powtórnej jego wizycie u Katarzyny stał się świadkiem tego samego zdarzenia. Powiedział wtedy, że po powrocie do Czech pojedzie do Kardynała i opowie mu co widział oraz potwierdzi swoje słowa zdjęciami, które tu zrobił. Będzie prosił tego Kardynała, aby przekazał to wszystko Ojcu Świętemu, gdyż miał w tych dniach udać się do Watykanu. Czy jednak tak się stało trudno mi powiedzieć, bo od tego czasu tego księdza u nas już nie było. Nie mógł przyjechać ze względu na wprowadzenie stanu wojenne­go. Przed stanem wojennym Katarzyna pojechała na parę dni do Kostuch-nej. Przyjechała na swoje i moje urodziny. W tym dniu przyszło tyle ludzi, że wszyscy się nie zmieścili i myśleliśmy, że dom ten zdeptają. Te tłumy waliły codziennie. Nawet Katarzyna prosiła mnie, aby ich nie wpuszczać, a ja pro­siłem ją, żeby choć błogosławieństwa tym ludziom udzielić. Zgodziła się na to. Zmieniała się grupa za grupą i biedni byli ci, którzy tak długo na dworze musieli pokutować. Gdy zbliżały się kolejne Święta Bożego Narodzenia Katarzyna zaprosiła na Wieczór Wigilijny Anielę Sanecznik z rodziną. Usie­dliśmy do stołu, a Katarzyna wpatrzona jest w sufit i zobaczyliśmy Komunie świętą na jej języku. Po spożyciu Hostii zapytaliśmy ją, kto tą Komunię świętą przyniósł? Sam Jezus Malusieńki - odpowiedziała. Tak jak i poprzed­nio opisywałem, tak i teraz zdarzenie się to stale powtarzało. Ci, którzy w tym czasie przebywali w towarzystwie Katarzyny widzieli to na własne oczy. Przyszedł Post. Znowu zaczęły się cierpienia Katarzyny. Przestała jeść. Dlaczego to robisz? Zapytałem. Cierpię za cały świat, za kapłanów, za złe matki, te co dzieci nienarodzone zabijają. W Wielkim Tygodniu, a szczegól­nie od Wielkiego Czwartku prosiła mnie, żebym nikogo nie wpuszczał, a tu rano w Wielki Piątek dzwonek do drzwi. Patrzę, a tu Ksiądz Kotowski Se­kretarz Prymasa Wyszyńskiego przyjechał. Mówię mu, że nie mogę wpu­ścić bo Katarzyna teraz przeżywa wielkie cierpienie. Cała jest skrwawiona. Krew leci z oczu, z głowy. Był jednak nieustępliwy. Ja tylko na pięć minut, idź powiedz Katarzynie, że przyjechałem. Poszedłem, przekazałem jak pro­sił i Katarzyna zgodziła się na te indywidualne odwiedziny tak wysokiej oso­by duchownej. Gdy jednak przekroczył próg pokoju Katarzyny i zobaczył ją jak wygląda upadł na kolana i ucałował rany i głowę Katarzyny. Co się stało? zapytał. Tak cierpię - odparła. Co mieli sobie do powiedzenia ponadto, to nie wiem, bo zaraz wyszedłem z pokoju. 

- O istnienia Katarzynki dowiedziałem się od siostry - wspominał. - Chciałem koniecznie zobaczyć stygmatyczkę. Byłem ciekawy, kim ona jest. Wtedy mieszkała w Mysłowicach, tam też się wybrałem. Pamiętam, że przez nią przemawiali święci. Potem długo w nocy nie mogłem zasnąć. Nie wiem, jak wytrzymałem następnego dnia w kopalni.

- Pod koniec lat siedemdziesiątych kończyłem budowę domu. Katarzyna powiedziała mi wtedy, że nie ma gdzie mieszkać. Zaprosiłem ją do siebie. Coraz więcej osób odwiedzało mój dom. Zaraz też otrzymałem pismo z gminy, żeby Katarzyna Szymon się wyprowadziła, ponieważ nie miała meldunku. Jeździłem do Katowic, żeby wyjaśnić tę sprawę, lecz nikt nie chciał mi pomóc.

- Gdzieś tak na początku lat osiemdziesiątych przeprowadziła się do p. Martusi. Często jednak odwiedzała mnie, póki mogła. Zdrowie jej pogarszało się. Nosiliśmy ją na krześle do kościoła. Długo leżała w łóżku. Wreszcie wyzdrowiała. Przychodziło do nas wielu ludzi. Widziałem, jak pojawiała się na jej ustach Komunia Św. Wszyscy obecni to widzieli. Jestem głęboko przekonany, że w ekstazie przez jej usta przemawiali święci.         

                                                     Wilhelm  ( nazwisko i adres znane redakcji)

 

AGNIESZKA

Katarzyna będąc kiedyś u mnie w odwiedzinach upadła. Obecny był również mój szwagier. Mówię mu, że nie podniesie Katarzyny. Roześmiał się taką „kurkę" (Katarzyna w tym czasie była bardzo szczupła) to podnosi się lekko - odparł. Przymierzył się do tego zamiaru, namocował się i nie podniósł. Zawstydzony wyszedł. Katarzyna bardzo dużo pościła. Zaczynała pościć w środę popielcową i kończyła w Wielką Sobotę. Post jej trwał 40 dni bez żadnego jedzenia, czasem napiła się trochę wody. Pościła także w Ad­wencie. Pod koniec takiego postu była bardzo wychudzona i w Wielkim Tygodniu przychodziły na nią bardzo wielkie cierpienia. Posty te utrzymy­wała gdzieś około 30 lat do 70 roku życia. Zawsze jak do niej przychodzili­śmy częstowała nas tym co miała, sama zaś do ust nie brała nic. Nasze prośby były bezskuteczne, żeby choć łyk gorzkiej kawy się napiła. Wszyst­kiego odmawiała. Wystarczył łyk wody i to nie duży. „Mamuśka" nie mogła na to patrzeć jak ona tyle pości i sama nawet nie chciała jeść, mówiąc, jak ja mogę jeść skoro Katarzyna nic tak długo nie je. W czasie postu miała bar­dzo często podawaną Komunię Świętą z Nieba. Byliśmy naocznymi świad­kami jak szła Hostia do Katarzyny. Tu nawet w moim mieszkaniu z kierunku okna szła duża Hostia. Zauważyliśmy Ją około jednego metra przed Kata­rzyną. Katarzyna w tym czasie upadła na kolana i tak się zachowywała jak w kościele w chwili przyjmowania Komunii św. Obecnych przy tym zjawi­sku było dziewięć osób i wszyscy widzieli jak ona przyjęła tą Komunię św. Pośród nas obecny był pan Indyka. Rozpłakał się i powiedział „teraz to już nie ma co"  bo on bardzo często chodził do Katarzyny i wierzył w to co Katarzyna mówi i to co widział. Natomiast jego żona wyśmiewała go i drwi­ła z Katarzyny mówiąc „zaś tam idziesz do tej czarownicy", ona ci tylko suszy głowę nic nie wie, bo nie jest uczoną.

Do Katarzyny przychodzili ludzie i dużo pytali o swoich zmarłych. W ekstazach przychodziły dusze zmarłych krewnych i rozmawiały ze swo­imi bliskimi. Poznawano ich po głosie. Ludziom o słabej wierze, a szczegól­nie tym co drwili, Katarzyna nie udzielała żadnych informacji. Znała bo­wiem każdego zamiary w jakim celu przyszedł.

                                                Agnieszka    ( nazwisko i adres znane redakcji)

ALOJZY

Moja żona śp. Aniela zmarła w dniu 27 czerwca 1979 roku z Kotasów Pająkowa, która razem z jej siostrą Elżbietą Kotas bywała w stałym kontak­cie z obecnie zmarłą stygmatyczką śp. Katarzyną Szymon - opowiadała mi, że jej zapoznania z Katarzyną dokonała śp. Maria Piaskowska w okresie kiedy tut. parafia prowadziła nasiloną nagonkę na śp. Katarzynę odmawia­jąc jej udzielenia Komunii św. Nastąpiło to w powszedni dzień przed połu­dniem. Kiedy obydwie zbliżały się do mieszkania - w drzwiach stała już zamieszkująca z Katarzynką - także druga Katarzyna Kulpa, zapraszając ich o szybkie wejście do pokoju, bo „Ojciec Pio już czeka". Po wejściu natychmiast zobaczyły płynącą w kierunku ust Katarzynki Hostię, która spo­częła na jej języku. Wtenczas obecnie też już zmarła Katarzynką Kulpa odezwała się „Kasiu - przytrzymaj Hostię na języku - niech one dokładnie ją zobaczą". Tak się też stało. Obie widziały Ją dokładnie.

Inna sprawa: w lutym 1973 roku zmarła moja siostra Agnieszka, której ceremonie pogrzebowe odbywały się w kościele w Jastrzębiu Zdroju. Gdy wierni mieli przyjmować Eucharystię, dwóch księży ustawiło się przed ołta­rzem i poczęli rozdawać wiernym podchodzącym dwoma rzędami Komunię świętą na stojąco, zaś wierni odchodzili jednym rzędem w lewo a drugim w prawo. Żona moja śp. Aniela została tym mocno poruszona uważając to jako ubliżanie samemu Panu Jezusowi

                                                         Alojzy   ( nazwisko i adres znane redakcji)

ZOFIA

Pokój ,w którym stygmatyczka zmarła jest niewielki. Wszędzie figurki świętych, obrazki, portrety. Zofia W. często modliła się przy jej łóżku. Poznałam ją dwadzieścia lat temu - odpowiadała Zofia W. Pojechałam na odpust do Turzy. Przed kościołem siedzi jakaś kobieta. Zwróciła moją uwagę jej natchniona twarz, usta wypowiadające słowa modlitwy; nie wiedziałam, kim jest. Miałam wrażenie, jakbym spotkała kogoś bliskiego i niezwykłego.

Po pewnym czasie znajoma zaproponowała mi odwiedzenie stygmatyczki. Początkowo myślałam, że to wróżka.

Pojechałam do Pszczyny; tam wtedy Katarzyna mieszkała. Powitała nas słowami; „Ja jestem niczym, jestem analfabetką. Idźcie do kościoła, tam jest Jezus Chrystus, a nie tutaj". Takimi słowami, jak się później okazało, witała przybywających ludzi. Odmawialiśmy różaniec.

- Jeździłam często do Pszczyny. Pamiętam, że podczas postu Katarzyna nic nie jadła i nie piła, przyjmowała tylko

Komunię Św. W roku 1974 byłam u niej w Wielki Piątek. Nagle stygmatyczka upadła na oba kolana, podniosła głowę i na jej ustach pojawiła się Komunia Św. Po chwili przez jej usta przemawiał Pan Jezus; „Świadczcie o tym, coście widzieli".

-Teraz, kiedy już nie ma jej wśród nas, modlę się dużo. Jakiekolwiek spotyka mnie cierpienie, przyjmuję je bez skargi. Katarzyna Szymon utwierdziła mnie w wierze. Nikt mi tego z serca nie wydrze.

                                                    Świadectwo z Tygodnika Zrzeszenia Katolików Caritas "Myśl Społeczna" -  Piotr Gerczuk - Nr 8 z dn. 19.02.89r.  

INNE OSOBY,  KTÓRE POZNAŁY KATARZYNĘ SZYMON

1. Ćwiek Zygmunt - Warszawa

Moje pielgrzymki do siostry Katarzyny i łaski otrzymane za jej przyczyną zaczęły się w Częstochowie. Jeden ze znajomych czekając na pociąg do Warszawy zaproponował mi wyjazd do siostry Katarzyny. Chętnie na to przystałem. Do chwili obecnej jest moim najlepszym przyjacielem. Na pewno nie był to żaden przypadek, ani zbieg okoliczności. W sprawach łaski z Nieba nie ma żadnych przypadków. Ten pan nie musiał być wtedy w Częstochowie i nie musiał mi tego zaproponować. Razem żeśmy pielgrzymowali niezliczone razy i zabieraliśmy ze sobą duże grupy ludzi.

Łask za przyczyną Katarzynki było mnóstwo. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Jako jedną z pierwszych, którą najmocniej odczuwam do chwili obecnej, to ciągła ustawiczna obecność Boga i Jego Matki Maryi. Człowiek żyjący ciągle w tej obecności, pewny i świadomy tego, rzadko kiedy popełnia grzech. To jest wielka łaska. Dzięki tej obecności Bożej moje modlitwy, uczestnictwo we Mszy świętej i adoracje Najświętszego Sakramentu nabrały innej wartości. Człowiek czuje żywą obecność Bożą w sobie, chociaż jej nie widzi. Tej obecności Bożej doświadczyłem wiele razy u siostry Katarzyny podczas ekstaz, gdzie Niebo schodziło na ziemię do nas, którzyśmy tam przyjeżdżali. Tam nauczyłem się modlić, moja wiara się wzmocniła. Moje sprawy - tak w kościele jak i osobiste, czasami niewytłumaczalne na sposób ludzki, są w dużej mierze z przyczyny siostry Katarzyny, której obecność jest stale żywa we mnie. Za jej przyczyną poznałem wiele miłych mi i oddanych przyjaciół. Będąc sam 19 sierpnia 1985 roku u siostry Katarzynki w Katowicach, po jej długiej chorobie – (trwała około 4 miesiące) - ujrzałem ją w wielkiej radości i zdrowiu, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Wszystkie choroby w jednej chwili od niej odeszły. A jeszcze dwa dni temu była w ciężkim stanie. Wtedy w ekstazie św. Franciszek powiedział przez nią, że chce abym był w jego Trzecim Zakonie, a Matka Boża też w ekstazie powiedziała, że w dzisiejszych czasach potrzeba jak najwięcej wiernych w Trzecim Zakonie św. Franciszka. To co usłyszałem wtedy, wyjaśniło mi wszystkie wątpliwości w tej sprawie i pozostałem temu wierny.

W ekstazach odebraliśmy wiele nauk. Najwięcej Pana Jezusa, Matki Bożej, Ojca Pio i świętych, a także dusz czyśćcowych, a nawet i obecnego nam Ojca Świętego Jana Pawła II. Czasami czuliśmy się jak na sądzie, gdy Pan Jezus nam mówił, jacy jesteśmy i jacy powinniśmy być. Stawiał nam wiele przykładów z życia świętych i Apostołów. Były też niezwykle miłe, pełne miłości i miłosierdzia słowa dla nas, gdy Pan Jezus mówił nam, że mamy wielką łaskę do jego korony cierniowej na jego głowie, że gdybyśmy Go zobaczyli, to nasze serca nie wytrzymałyby. A ci, którzy go tym obarczyli, to ich by to nie wzruszyło, bo oni są niewierzącymi. Mówił nam także, że ukochał nas, zanim tu przybyliśmy w pielgrzymce, że wszystkich, którzy tu przyszli z wiarą i z pokutą, wyzna przed Ojcem swoim. Słowa Pana Jezusa: „Wy którzy przyszliście odwiedzić córkę moją, ja przyszedłem do was pocieszyć was i dać wam tę wielką radość i to błogosławieństwo moją ręką, która jest do krzyża przybita i tę rękę zdjąć z gwoździa i błogosławić te dzieci, które tu przychodzą”.

Innym razem zmartwychwstały i miłosierny Jezus przyszedł i powiedział, że nas nie opuści, że przyjmie nas wszystkich, abyśmy tylko pokutowali, że patrzy na nas dużymi i miłosiernymi oczami i już od nas nie odejdzie. Jeszcze innym razem mówi nam: „Nie mogę od was odejść, dzieci moje". Powtarzał to kilka razy.

Innym razem mówił Pan Jezus, że gdy dalej będzie taki różaniec jaki tu był rozważany, to mamy wszyscy Niebo. Te słowa zobowiązują i są wyryte na zawsze w moim sercu. A jest ich wielka mnogość i wszystkich ich tu nie zamieszczam, tylko niektóre. To są też łaski. Chcę jeszcze zamieścić słowa Matki Bożej i Ojca Świętego Jana Pawia II z ostatniego roku pobytu na naszej ziemi siostry Katarzyny.

14 stycznia 1986 roku Matka Boża Królowa Wszechświata z Dzieciątkiem Jezus na ręku przyszła z Aniołami i świętymi: „Z daleka żeście przyszli umęczeni. Ofiarujcie tę podróż jako pokutę za wasze winy. Kto żyje dla Mnie i Mego Syna, nie może ciężko grzeszyć, tylko lekko, bardzo lekko. Lud na ziemi ulega złu, a musi czynić dobrze, abyście przyszli do Nieba i nie dążyli do piekła. Na to przychodzę tu z Nieba na ziemię, abyście byli w Niebie. Tak patrzę na was, abyście byli skruszeni. Teraz tu na ziemi jest czas do modlitwy, do skruchy, do pokory, do poprawy życia, do dobrych uczynków i wynagrodzenia. Szatan zabiera wszystko. Wiernych sług, młodzież, dzieci. Świat wpadł bardzo do pychy. Czy będzie zmiana u ludu? Najważniejszy czas, aby się poprawił. Upada Polska. Nie tylko Polska, ale cały świat. Polska będzie ocalona, ale trzeba więcej pokory, wiary i szczerej miłości. Burzy się świat w małżeństwach. A w małżeństwie musi być miłość, by matki nie zabijały więcej dzieci. Jak będą wyglądać na sądzie te matki, dzieci ich będą wołać - mamo, coś zrobiła, gdzie są moje oczy? I w niedzielę praca i w moje święta praca w polu. Pracują, jakby nie było dni powszednich. Choć byście cały świat posiedli, a na duszy szkodę ponieśli - zginiecie. Zastanówcie się, póki nie jest za późno. Kobiety w spodniach chodzą - jak to wygląda, a jak będzie na Sądzie Bożym? Latami upominam, a lud nic nie jest lepszy. Zginiecie, żaden z was nie zostanie na ziemi. Jak zejdziesz z tego świata spytam, czyś kobieta, czy mężczyzna? Płaczę Ja i Mój Syn, Święci i Aniołowie. Całe Niebo płacze nad ludźmi. Napełniajcie ziemię ludźmi, nie zabierajcie im życia. Co by było, gdyby Mój Syn wam wszystko zabrał? Pamiętajcie, byście zachowywali wszystko. Dam wam dużo zdrowia, ale trzeba pokuty. Zastanówcie się, najwyższy czas. Matka Boża płacze, zalewa się łzami. Jak mam nie płakać. Mało dusz idzie do Nieba, większa część idzie do piekła. Przychodzę z Nieba bronić was. Dla każdej duszy jest Niebo. Już nie mogę więcej robić dla ludzi. Lud by tylko słuchał przekazów z Nieba, a nic nie czynił. Czynić trzeba, wprowadzać w czyn to co słyszy z Nieba. Tu przychodzę Ja, Mój Syn i Apostołowie. Nie grzeszcie już nigdy więcej. Wszystko krótko jest na ziemi, a tam będzie radość bez końca. Niech serce wasze rośnie i promieniuje do Nieba. Prawdą żyć, z prawdy przyszliście na świat.

Błogosławieństwo dziecka na ręku przez Matkę Bożą i Pana Jezusa. Każda matka ma dobrze wychowywać swe dziecko, ochrzcić dziecko. Dziecko bez chrztu nie może być w Niebie. Musi być chrzest, żeby kapłan mógł nałożyć Oleje święte przed zejściem z tego świata. Niech nie będzie smutku. Świat ulega szatanowi. Trzeba mieć silną wiarę, spowiadać się, sakramenty przyjmować, by już Niebo nie płakało. Nawracajcie jeden drugiego.

Matka Boża płacze teraz bardzo ... z całego życia musicie zdać rachunek. Przyjmują stojąco Komunię świętą. Kapłani podają stojąco. Co robią Moi słudzy? Dlaczego słudzy Moi odprawiają Mszę świętą tyłem do tabernakulum? Kapłan musi być skupiony w czasie odprawiania Mszy świętej, a tak patrzy na ludzi i rozprasza uwagę, co oni robią? Wyrzucili Stoły Pańskie, tabernakulum do bocznych ołtarzy. Do ręki dają Komunię świętą. Mam nie płakać i Mój Syn. Przyjdą na Sąd wierni słudzy, wtedy oni będą płakać, ale będzie już za późno. Skromność musi być u kapłana, nie patrzeć na lud. Brak pokory u kapłanów, pycha. Jak jest kapłan, to myśli, że jest Bóg, wie czym. Trzeba modlić się za nich.

Ojciec Pio trzy godziny odprawiał Mszę świętą. On był prawdziwym wiernym sługą. On był skromny. Każdy kapłan powinien być skromny. Oni mają świątynie, a nie świat. Pychę zastępować pokorą. Ci kapłani, co dobrze odprawiają Mszę świętą, mają nagrodę. Gdy kapłan odprawia Mszę świętą musi się skupić. Ma być święty na ołtarze, święcie żyć. Zastanówcie się nad waszym życiem. Rozważajcie dobrze Mękę Mego Syna. Mężu, dobrze rozważałeś. Dobrze nauczajcie. Dobrze prowadźcie dzieci. Słuchają cię, modlą się za ciebie. I ty, drogi ojcze, dobrze się ze swoimi dziećmi modlisz, dobrze wychowujesz.

Odmawiajcie Koronkę do Miłosierdzia Bożego jak najwięcej. Każdy ma słuchać Mszy św., a nie nagrywać na taśmę. Macie słuchać i zapisywać sobie. Dokąd będę płakać. Będzie kara jak się lud nie nawróci. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Błogosławieństwo Boże niech zstąpi na was. Niech was błogosławi Bóg Ojciec, Bóg Syn i Bóg Duch Święty. Amen.

                                        Zygmunt Ćwiek – Warszawa

2. BEDNAREK MARIA - Katowice - ul. 27-go Stycznia

Siostrę Katarzynę poznałam, kiedy jeszcze mieszkała w Pszczynie. Odwiedzaliśmy Ją, a także zapraszaliśmy do nas. Odczuwaliśmy wte­dy obecność Ojca Pio przez cudowny zapach fiołków, ale nie tylko, bo był i zapach tytoniu, ale zupełnie inny niż ten, który my tu odczuwa­my. Siostra Katarzyna mówiła, że to także zapach Ojca Pio.

Pewnego razu, kiedy u nas gościła siostra Katarzyna, zdarzył się cud. Siostra Katarzyna podeszła do ołtarzyka mówiąc, że wzywa Ją Matka Boża. Na ołtarzyku stała postać Matki Bożej Fatimskiej. Była u nas pewna osoba, która nie bardzo wierzyła w moje opowiadania i na­gle usłyszałam krzyk tej kobiety, bo oto Ojciec Pio kropił tak mocno, że cały ołtarzyk był mokry, a zapach był cudowny, pełno kropel, jak gdyby najdelikatniejszego olejku, ale trochę szczypiącego. Miałam tam figurkę św. Teresy, która od spodu posiadała otwór. Kiedy mój mąż podniósł ją, to jakby wylał się z niej strumień wody. Ale jak się tam dostał? Faktem jednak jest, że figurka ta wewnątrz pachniała prze­szło półtora roku. Innym razem zdarzyło się też coś przecudownego. Słyszałam i widziałam ślady krwi pozostawione przez Ojca Pio, kie­dy znowu była u nas siostra Katarzyna. Wtedy właśnie pomyślałam, że chciałabym mieć taką pamiątkę, ale wstydziłam się o coś takiego prosić, a tu nagle jakby przebite zostało Serce Matki Bożej i popłynę­ła krew, a przecież powiedziałby ktoś, że to tylko figurka.

Pewnego razu było jeszcze cudowniej. Przy tym samym ołtarzyku, kiedy tak staliśmy z siostrą Katarzyną, zaczęło tak ogromnie pachnieć. Zapachy mieszały się z kadzidłami, ale nie przypominały tych z ko­ścioła. Było to jakby przy największej uroczystości, czego nie da się opowiedzieć. Trwało to do północy. Kiedy siostra Katarzyna odcho­dziła poszłam za Nią, a między nami postać, a odczuwałam z woni, że jest ktoś między nami.

Siostra Katarzyna opowiadała mi także o pierwszym piątku miesią­ca. Było to w Pszczynie, kiedy pracowała na poczcie. Mówiła, że na ołtarzyku zmieniła świece nie zapalając ich i kiedy wróciła przestra­szyła się, bo zastała świece nie wygaszone, a przecież wcale ich nie zapalała. Okazało się, że palące świece nie miały śladu, aby ktoś je zapalał. Powiedziała wtedy, że mamy w każdy pierwszy piątek miesią­ca zapalać świece dla Pana Jezusa. Powiedziała mi także, że widzi w Turzy Pana Jezusa na Krzyżu żywego i bardzo zmartwionego.

Często bywałyśmy we Frydku u gospodarza, gdzie była figura Matki Bożej. Pewnego razu weszłam pierwsza do tego pokoju i zo­baczyłam zakrwawione oczy Matki Bożej. Krew była w okolicy ust i nosa. Nic nie mówiłam, nie wiedziałam co o tym myśleć. Kiedy jed­nak weszła za mną siostra Katarzyna z bólem powiedziała „O Boże, jak ta Matuchna jest zakrwawiona” i zrozumiałam, że można widzieć dużo. Widziałam i inne zmiany, kiedy Matka Boża była rozradowana, ale także kiedy płakała.

Każdorazowo, kiedy siostra Katarzyna była we Frydku, to mia­ła widzenia. Odpowiadała na myśli, przestrzegała. Dowiedziałam się jak mogę pomagać zmarłym, o których w tym czasie myślałam. Powiedziała także, że gospodarz, który się tak trudził, nie wybuduje kościoła przeznaczonego dla Matki Bożej. Tak też się stało. Prosiła, żeby nie pracować w niedzielę i święta. Mówiła także, że obrażamy Pana Jezusa kiedy stoimy przyjmując Komunię św. Chodziliśmy z Nią również na „Zapaść". Zbliżając się do tego miejsca mówiła, że Matka Boża leci przed nami. Opisywała jak wygląda. Widziała dużo dusz tam jeszcze pokutujących i tam także bardzo pachniało, co nie wszy­scy odczuwali. Pewnego razu siedziały tam kobiety i na łące odma­wiały różaniec. Siostra Katarzyna powiedziała do niektórych, że nie mają swoich różańców, a trzeba mieć swoje. W tych widzeniach dużo mówiła obcymi językami.

Pewnego razu pojechałam do Turzy z innymi osobami. Kiedy ka­płan zaczął uczyć pieśni wyszłam na zewnątrz. Spotkałam tam siostrę Katarzynę. Nagle odwróciła się uśmiechnięta i mówiła do nas „O leci św. Tereska, już jest w zakrystii, a teraz na kazalnicy, a jest taka pięk­na”. W tym czasie ksiądz przerwał nauczanie pieśni i upadł na kola­na (to powiedzieli nam ci, co byli w kościele) - ksiądz wstał i powie­dział: w tej chwili dostałem wiadomość (ludzie dziwili się skąd, prze­cież nie schodził z ambony i nikt do niego widzialny nie przyszedł) „abyśmy się modlili za pijaków, rozbite małżeństwa, kapłanów, nienarodzone dzieci,  jeśli tego nie uczynimy - zginiemy wszyscy.” Innym ra­zem - także w Turzy - spotkałam siostrę Katarzynę na dworcu. Stałam z Nią prawie sama, a Ona znowu wodzi oczami po szynach i powiada - Ojciec Pio przechodzi tam i wskazała gdzie. Z obawy, żeby Jej nikt nie przeszkadzał chciałam Ją przesunąć trochę w lewo i oto ogromne zdziwienie - była twarda jak kamień i nie mogłam Jej poruszyć.

Następnym razem także w Turzy jechaliśmy pociągiem. Było nas dużo. Nagle siostra Katarzyna zaczęła coś mówić, co dla nas nie było zrozumiałe. Zaczęła się jakby z kimś witać. Po zapachu poznaliśmy Ojca Pio, wkładaliśmy różańce w Jej ręce, a one wszystkie bardzo pachniały.

Pewnego razu, kiedy przyjechałam do Pszczyny, siostra Katarzyna kazała mi pójść do figurki Matki Bożej, którą przywiozła z Częstochowy. U stóp Matuchny było źródełko, a zapach był niesamo­wity. Opowiedziała mi, jak to było. Miała zamiar kupić małą figurkę na prezent. W sklepie wpatrywała się w Nią Matka Boża z tej figurki, o której mowa, potem uśmiechnęła się do Niej. Siostra jednak szuka­ła małej figurki, bo nawet nie miała tyle pieniędzy, kiedy kazała sobie zapakować tę małą figurkę, z tamtej zaczęły płynąć łzy. Nie myśląc o pieniądzach kazała zapakować tę figurkę. Sklepikarz nie zauważył, że zostawiła za mało pieniędzy. Udała się na dworzec, a figurka zaczę­ła ciążyć. Im szła dalej, tym figurka była coraz cięższa, tak bardzo, że nie miała sił iść dalej. Wtedy zaczęła przepraszać i błagać, aby mo­gła mieć lżej. Po tej krótkiej modlitwie znów figurka stała się lekka. Powiedziała mi wtedy, że nie trzeba nic lekceważyć. Mówiła mi także, jak bardzo kapłani dokuczali Jej przy spowiedzi. W Pszczyńskim ko­ściele omijali Janie podając Komunii św. Kiedy w Wielkim Poście nie mogła pójść do kościoła, to żaden kapłan nie chciał do Niej przyjść. Zawsze chorowała na nieuleczalne choroby, a potem nie mogła iść do kościoła i żaden kapłan do Niej nie chciał przyjść.

Stało się tak, że dostawała Hostię od Ojca Pio, widać Ją było na Jej języku. Na okoliczność tych zdarzeń, bo było ich więcej, są świadko­wie. Pewnego razu odpowiadała mi, że słyszała ciężkie kroki na po­dwórku. Nagle przez okienko wchodzi mężczyzna z ciężkim workiem.

Rzucił go na moje nogi. Siostra Katarzyna wiedząc, że to duch - pyta co ma w tym worku. Odpowiedział, że kamienie, którymi gro­dził swoje pole, aby nikt nie mógł dojść, a teraz od śmierci nosi te kamienie i jest mu ogromnie ciężko. Prosił siostrę Katarzynkę o po­moc. Powiedziała mu wtedy: „idź i zanoś je tam skąd przyniosłeś i zjawa zniknęła”. Siostra Katarzynka mówiła, że po widzeniu ogrom­nie dużo dusz przychodzi do Niej prosić o pomoc, ale nie wszystkie mogą wejść. Mnie powiedziała, że niektóre z nich wchodzą gdzie się da, aby się ogrzać. Moja matka nie miała takiego szczęścia - nie mo­gła wejść. Natomiast mój mąż był i prosił o pewne modlitwy, które za niego wykonałam.

                                                                                                                                                                Maria Bednarek

3. BAM KRYSTYNA - Pszczyna - ul. Rejenta 5

Pani Kasia, tzn. śp. Katarzyna Szymon - zwróciła na siebie moją uwagę w latach 1949 - 51. Spotkałam Ją w Kościele Wszystkich Świętych w Pszczynie. W tym czasie bywałam prawie codziennie na Mszy św., zaś p. Kasia była gdy przychodziłam i była gdy odchodziłam. Klęczała prawie przez całą Mszę św. i przez wiele Mszy św. Podziwiałam ją za siłę klęczenia. Klęczała często w ganku obok ołtarza Matki Bożej Pszczyńskiej, na drewnianej podłodze za ławką, w której siadywałam ja. Była skupiona i rozmodlona z Różańcem w ręku. Chodziła ubrana po wiejsku (w kieckach) jak wszystkie wiejskie kobiety w okolicy Pszczyny. Była niskiego wzrostu, chodziła kołysząc się trochę, jakby miała chore nogi.

Bliżej poznałam p. Katarzynę bywając u Niej (jako 14-, 15-, 16-letnia dziewczynka) od czasu do czasu z moją mamą śp. Katarzyną Ochot. Pani Katarzyna Szymon pracowała około lat 1950 - 51 jako sprzątaczka w biurach Spółdzielni „Samopomocy Chłopskiej" w Pszczynie przy ulicy Piastowskiej w domu (na zakręcie ulicy) byłego właściciela - piekarza o nazwisku Fuks. Z powodu popołudniowego urzędowania i libacji alkoholowych pracowników Spółdzielni, nakazano Kasi sprzątanie biur w późnych godzinach nocnych. Pani Kasia wiedziała, którzy pracownicy i jak się zabawiali w nocy. Była więc świadkiem pewnych okoliczności, które zeznawała w sądzie w obronie mojej mamy.

Katarzyna Szymon zajmowała skromny pokoik na strychu wspomnianej piekarni p. Fuksa. Było to mieszkanie ubogie. Pamiętam w nim łóżko, stolik z miednicą, stolik kuchenny i kilka krzeseł. Nad stołem wisiał obrazek, który pozostał żywy w mojej pamięci do dziś. Był trochę większy od pocztówki. Na obrazku był Pan Jezus z otwartymi ramionami rąk i serca oraz z głową zakrwawioną od cierniowej korony. Strumienie krwi z ramion o bardzo żywym kolorze wpadały do czegoś w rodzaju basenu. Mama moja była tego wieczoru ze mną u Kasi. Uprzedziła mnie, że ona miewa spotkania ze świętymi i duszami czyśćcowymi. Bałam się. Oprócz nas przyszło jeszcze kilka starszych osób. Usiedli na krzesłach wzdłuż łóżka. Ja z mamą siedziałyśmy naprzeciwko Kasi. Ona zaś siedziała na krześle przy stoliku pod obrazkiem. Kobiety cicho rozmawiały, ktoś zamknął drzwi na klucz. Pani Kasia złożyła ręce do modlitwy i podparła nimi głowę. Po pewnej chwili wyprostowała się i dość szybko coś mówiła w niezrozumiałym dla nas języku. „Wydawało mi się, że mówiła słowa „Deus meus ..." coś jakby „confiteor” we Mszy św. Prostując się na krześle zwróciła się do mnie Jestem Maria Magdalena, bądź spokojna, spowiedź święta jest ważna, żyj w czystości, módl się i przystępuj do Komunii Świętej”. Byłam oszołomiona, bo w tym czasie właśnie chodziłam z niepokojem w duszy z powodu spowiedzi św. Pani Kasia odwracała się kolejno do osób, do których mówiła. Nie pamiętam z tego nic. Na koniec Pani Kasia przebudziła się jakby ze snu. Widziałam, że była zmęczona. Od tego czasu Pani Katarzyna była dla mnie osobą tajemniczą, bałam się jej trochę. Ona zaś uśmiechała się do mnie, gdy ją spotykałam na ulicy.

We wspomnianym mieszkaniu bała się przebywać ze względu na osoby poszukujące ją z Urzędu Bezpieczeństwa - mówiono o Niej, że jest, jasnowidząca”. Pani Kasia opowiadała mi osobiście, że gdy ją zamknięto w piwnicy i bito - człowiek, który ją bił zesztywniał z ręką uniesioną do góry, aż została uwolniona. Piwnica nie miała w całości betonu pod nogami. Powiedziano jej, że miała tam być zabita i pogrzebana. Chciano jej także odebrać różaniec, ale ona odpowiedziała, że jest to jej broń, że nie odda różańca. Przez krótki czas przebywała u mojego wujka śp. Franciszka Sosny na ulicy Mickiewicza w Pszczynie. Potem zaś mieszkała u państwa Krzysztolików na ul. Sokoła 1. W mieszkaniu p. Krzysztolików byłam z moją mamą kilka razy. Mieszkanie było bardzo małe i ubogie. Na ścianach wisiały duże religijne obrazy. Zamieszkała tu razem z p. Katarzyną Kupią. W tym czasie mówiono po cichu, że pojawiły się u Kasi dziwne rany na rękach i nogach, z których w piątki cieknie krew. Ja tego nie widziałam. Opowiadano wtedy w mojej obecności o postach Kasi i o „upadkach". Słyszałam, że była u SS  Boromeuszek w Pszczynie na obserwacji, że był problem czy jej udzielać Komunię św. czy nie. Mówiono o „odwiedzinach” Ojca Pio, o życzeniu Matki Bożej Królowej Śląska w Gilowicach. W czasie choroby i Wielkiego Postu z Komunią św. odwiedzali ją ks. Piotr Zegrodzki, proboszcz z Góry i ks. Józef Gruszka. Księża wypowiadali się na temat „Kaśki” z rezerwą, z uśmieszkiem i niezadowoleniem, że w tej sprawie zadajemy pytania.

W 1957 roku wyszłam za mąż. W zimie tego roku spotkałam panią Kasię u mojej mamy - skubała pierze do mojej ślubnej wyprawy. Była skromna i małomówna. Kilka razy spotkaliśmy ją w Turzy Śląskiej na odpustach, a także na nocnych pokutach. Widziałam jak ksiądz przyniósł jej Komunię św. do ławki, była bardzo słaba. Podchodzili do niej także ludzie - ona rozmawiała z nimi i błogosławiła ich. Ponownie odwiedziłam panią Kasię w listopadzie 1983 roku u pani Marty Godziek w Kostuchnie k. Katowic. Poznała mnie. Pozwoliła mi usiąść blisko siebie na tapczanie. Wspominałyśmy dawne czasy i znajomych. Mówiła ze smutkiem o przykrościach jakie Jej wyrządziło kilka osób z Pszczyny, wskutek czego musiała się stamtąd wyprowadzić.

Miała wielkie rany na rękach i ranę na głowie. Innych ran nie miałam okazji oglądać. Rany były zasklepione brązowo-czarnym strupem, zaś na około ran była różowa obwódka. Widać było, że rany są bolesne. Przychodzący ludzie uklękli obok i całowali rany. Ja także miałam tę możliwość trzy razy ucałować ranę na prawej ręce. Ukazując mi rany na rękach pani Kasia powiedziała do mnie: „popatrz Krysia, takie rany dał mi Pan Jezus, a księża mówią, że Ja sama wydrapałam". Powiedzieli też, że Pan Jezus w tym miejscu nie miał rąk przebitych (jej rany znajdowały się po obu stronach w środku dłoni, ale nie były otwarte na wylot, były zasklepione, gdy je widziałam) - mówili też, że może pochodzi to od szatana. Patrzyła na mnie i czułam, że chce bym powiedziała co myślę o tym.

Odpowiedziałam, że szatan nienawidzi Najświętszej Maryi Panny i Różańca Świętego, a tu 3 godziny modlimy się na cześć Maryi i Pana Boga. Każdy z nas (było nas pełne mieszkanie aż na korytarz) ma w ręku różaniec. Na ścianach poświęcone obrazy i Krzyż, i ołtarz z figurą św. Panienki. Wiem, że tego by szatan nie zniósł. Jestem pewna, że to sprawa Boża. Na spotkaniach modlitewnych byłam 4 razy. Byłam świadkiem dwóch „ekstaz”, podczas których mówiąc przez nią przedstawili się Matka Boża i św. Augustyn. Na wstępie jednej ekstazy mówiła w języku niemieckim a także, gdy błogosławiła mój krzyżyk przywieziony z Jerozolimy. Mówiła do mnie w czasie „ekstazy” o mojej zmarłej mamie, o jej potrzebach Mszy św. i różańcach św., zaś za drugim razem powiedziała mi, że mama już nie cierpi. Na modlitwach obecny był także lekarz, który modlił się z nami i czuwał nad panią Kasią.

Pani Kasia była mi zawsze życzliwa i zapraszała do modlitwy. Byłam świadkiem, gdy kobieta dziękowała jej za uzdrowienie, ale pani Kasia zgorszyła się i odpowiedziała, że Panu Bogu trzeba dziękować a nie jej. Ja zaś czułam się umocniona na duszy. Po każdym spotkaniu przywiązywałam się do Różańca św. bardziej niż dawniej. Gdy kończyliśmy odmawianie trzeciej części Różańca odczuwałam dziwną siłę, że mogłabym bez odpoczynku dalej się modlić. Mijało zmęczenie, które ciążyło mi w czasie modlitwy.

Po śmierci pani Kasi jest mi jej bardzo brak. Obiecuję wraz z rodziną moją modlić się w Jej intencji, aby została wyniesiona na ołtarze.

                                                                                    Krystyna Bam

 

4. MORAWIEC AGNIESZKA - Poznań, ul. Wojska Polskiego 13

Katarzynę znałam od dziecięcych lat. Mieszkaliśmy razem we wczesnej młodości. Był to budynek wielorodzinny Nadleśnictwa. Chodziliśmy razem do jednej szkoły. Była to szkoła trzyklasowa. Katarzyna skończyła tylko trzy klasy, ale nie umiała w ogóle czytać i pisać. Nauczyciele brali ją do różnych domowych usług twierdząc, że do niczego innego się nie nadaje. Do nauki po prostu nie miała talentu. Kiedy bywaliśmy razem w kościele, musiałam obracać jej książeczkę do modlitwy, gdyż zawsze trzymała ją odwrotnie. Katarzyna bardzo lubiła samotność. Chodziliśmy do lasu po trawę dla krów. Wołaliśmy Katarzynę, ażeby szła z nami. Ona jednak zawsze była w lesie przed nami. Na zabawy dzieci nie miała czasu, bo macocha ją zawsze pędzi­ła do roboty, a ojciec bardzo pił wódkę.

Katarzyna opowiadała mi, że chodzi modlić się pod „Bożą Mękę” (figura na której znajduje się Pan Jezus na Krzyżu i Matka Boża) za swojego ojca. Pytałam ją, czy się nie boi tych bardzo złych psów co pilnowały tego gospodarstwa. Odpowiedziała, że przylecą, obwąchają ją i idą dalej. Pod tą figurą uprosiła Pana Jezusa o uzdrowienie od tego pijaństwa swojego ojca. Ojciec rozchorował się wkrótce. Opiekowała się nim Katarzyna i to bardzo troskliwie. Macochę jej ta choroba nic nie obchodziła. Macocha zmarła nagle a po dwóch tygodniach po niej zmarł również ojciec Katarzyny. Po śmierci ojca, Katarzyna została przy starszym bracie, który mieszkał w tym samym domu. Nie po­mieszkała zbyt długo, gdyż była strasznie prześladowana przez brato­wą, która wkrótce wypędziła Katarzynę z domu. Na jakiś czas przy­garnął ją jeden z gospodarzy w Studzienkach. Była bez pieniędzy i żadnych środków do życia.

Do kościoła chodziliśmy aż do Pszczyny, która odległa była od Studzienic 7 kilometrów. Pierwszą Komunię św. Katarzyna przyję­ła w kościele parafialnym w Pszczynie pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Proboszczem w tym czasie był ksiądz Tilman. Ze Studzienic Katarzyna przenosi się do Poręby, gdzie zabrał ją pan Figruszka, u którego przebywała do drugiej wojny światowej. Po wybuchu wojny tak jak wszyscy i Katarzyna uciekła przed najeźdźcą. Zdecydowała się wrócić do gospodarza po czterech miesiącach, ale jej miejsce służby było już zajęte. Zabrała ją do Cielmic na służbę inna gospodyni. Tam było jej bardzo źle. Po pewnym więc czasie przenosi się do Pszczyny. Nie pamiętam do kogo, bo wyjechałam do Siemianowic. Katarzyna będąc jeszcze w Studzienkach miała już widzenia. Chciałyśmy, żeby Katarzyna należała do Kongregacji Mariańskiej, ale macocha jej nie pozwoliła. Mówiła, że Ona jeszcze się dość nachodzi, a ona nie ma za co jej pięknie ubrać i nie pozwoliła Katarzynie należeć do tej kongre­gacji. Kiedy po 16 latach powróciłam do Pszczyny, Katarzyna miesz­kała z panią Kulpową, którą nazywała „Mamusią”, gdyż osoba ta przy­garnęła ją jak swoja matka. Spotykaliśmy się często i wspominałyśmy te dziecięce lata. Katarzyna w tym czasie dostawała dość często eks­tazy, a myśmy nie wiedzieli, co się z Nią dzieje, ponieważ nigdy cze­goś podobnego nie widzieliśmy. Gdy upadała, chcieliśmy ją podnieść, ale nie było takiego silnego, żeby można było ją ruszyć. Kiedyś eks­tazę dostała przy sadzeniu ziemniaków. Kobiety się wystraszyły. Nie wiedziały co się jej robi, bo taka była odmieniona. Po oprzytomnieniu opowiadała co widziała. Kobiety patrzyły na nią z niedowierzaniem. Jedna z nich namawiała nawet, żeby nic nie mówić o tym zdarzeniu, gdyż nie wiadomo co to jest, a ludzie różnie mówią.

Katarzyna będąc kiedyś u mnie w odwiedzinach upadła. Obecny był również mój szwagier. Mówię mu, że nie podniesie Katarzyny. Roześmiał się - taką „kurkę” (Katarzyna w tym czasie była bardzo szczupła) to podnosi się lekko - odparł. Przymierzył się do tego zamia­ru, namocował się i nie podniósł. Zawstydzony wyszedł. Katarzyna bardzo dużo pościła. Zaczynała pościć w środę popielcową i kończyła w Wielką Sobotę. Post jej trwał 40 dni bez żadnego jedzenia, czasem napiła się trochę wody. Pościła także w Adwencie. Pod koniec takie­go postu była bardzo wychudzona i w Wielkim Tygodniu przychodzi­ły na nią bardzo wielkie cierpienia. Posty te utrzymywała gdzieś oko­ło 30-70 roku życia. Gdy do niej przychodziliśmy, częstowała nas tym co miała, sama zaś do ust nie brała nic. Nasze prośby były bezskutecz­ne - nawet, żeby choć łyk gorzkiej kawy się napiła. Wszystkiego od­mawiała. Wystarczył łyk wody i to nie duży. „Mamuśka" nie mogła na to patrzeć jak ona tyle pości i sama nawet nie chciała jeść, mówiąc, że jak ona może jeść skoro Katarzyna nic tak długo nie je. W czasie postu miała bardzo często podawaną Komunię Świętą z Nieba. Byliśmy na­ocznymi świadkami jak szła Hostia do Katarzyny. Tu nawet w moim mieszkaniu z kierunku okna szła duża Hostia. Zauważyliśmy Ją oko­ło jednego metra przed Katarzyną. Katarzyna w tym czasie upadła na kolana i tak się zachowywała jak w kościele w chwili przyjmowa­nia Komunii św. Obecnych przy tym zjawisku było dziewięć osób i wszyscy widzieli jak ona przyjęła Komunię św. Pośród nas obecny był pan Indyka. Rozpłakał się i powiedział: „teraz to już nie ma co”, bo on bardzo często chodził do Katarzyny i wierzył w to co Katarzyna mówi i w to co widział. Natomiast jego żona wyśmiewała go i drwiła z Katarzyny mówiąc: „zaś tam idziesz do tej czarownicy, ona ci tyl­ko suszy głowę, a nic nie wie, bo nie jest uczoną”. Do Katarzyny przy­chodzili ludzie i dużo pytali o swoich zmarłych. W ekstazach przy­chodziły dusze zmarłych krewnych i rozmawiały ze swoimi bliskimi. Poznawano ich po głosie. Ludziom słabej wiary a szczególnie tym co drwili, Katarzyna nie udzielała żadnych informacji. Znała bowiem za­miary każdego - w jakim celu przyszedł.

Przyjechała do mnie z Katowic krewna ze swoją koleżanką, któ­ra była magistrem farmacji. Zapytała się Katarzynki, co takiego ma na rękach. Katarzynka zażartowała i powiedziała, że się skaleczy­ła. Pani ta zaczęła z niej drwić, bo słyszała, że Katarzyna ma widze­nia. Siedziały naprzeciw siebie przy stole i w pewnym momencie wy­trysnęła fontanna krwi z jednej z ran ręki Katarzyny wprost na tę pa­nią magister. Zdarzenie to miało miejsce w niedzielę, a krwawienia były dotąd zawsze w piątki. Pani magister bardzo się wystraszyła. Wołała o bandaże, bo bała się, że Katarzynie krew odejdzie całkowi­cie. Katarzyna zaczęła się śmiać, a ja jeszcze bardziej, bo wiedziałam, że to zaraz przestanie tryskać. Katarzyna w tym czasie krwawiła za­wsze w piątki. Wtedy to z wszystkich ran bardzo ciekła krew, a jesz­cze dodatkowo otwierały się rany na głowie. Z początku chodziliśmy do Niej w piątki, ale później przestaliśmy przychodzić, gdyż nie moż­na było na to patrzeć, zwłaszcza na to, jak Katarzyna cierpi. Niektórzy ludzie mówili: „żeby wszyscy parafianie wiedzieli co mają, to by ina­czej mówili”. Ale prawie wszyscy ją prześladowali, nie dowiadywali się prawdy, nie chcieli zobaczyć a oczerniali ją. Z początku Katarzyna, gdy dostawała rany (stygmaty), ukrywała je, zawijała, chowała ręce. Z tego też powodu nie mogę dokładnie określić, kiedy ona te rany otrzy­mała pierwszy raz.

Mieszkałam z siostrą. W czasie małego przemeblowania do miesz­kania przyszła Katarzyna. Pomagała nam. Przy przesuwaniu szafy za­uważyliśmy te rany, bo miała ręce skrwawione. Widzieliśmy to pierw­szy raz w życiu i myśleliśmy, że Ona to sobie sama podrapała. To nic takiego - odparła Katarzyna i dalej chciała ukryć je, mówiąc, że to na gwoździach podrapała. Zauważaliśmy je coraz częściej, gdyż zaczęli­śmy Ją obserwować.

Po pewnym czasie zapytałam ją, czy na nogach też ma takie rany. Akurat wtedy przyszła z cmentarza i chciała sobie umyć nogi. Zdjęła buty, a tu cała pończocha skrwawiona, a w butach pełno krwi. Spoglądałam na jej nogi, a one przecięte do dołu i z góry w tych sa­mych miejscach na obu kończynach. Pytam ją dalej, a serce Kasiu? Pokazała mi, a tu także duże cięcie. Powiedziałam do niej, że to już nie do wytrzymania. Był to piątek, więc cała koszula była też skrwawio­na. Katarzyna miała też różne widzenia. Raz - jak sobie przypominam - była w ekstazie i opisywała dokładnie działania wojenne w Abisynii. Zachowywała się tak, jakby tam była na froncie. Przeskakiwała przez trupy, strzelała i powtarzała wszystko co się tam dzieje. Przy tym wi­dzeniu było dużo ludzi, którzy tego nie rozumieli i zaczęli się śmiać. Jak się skończyła ekstaza, jeden z mężczyzn pyta się Katarzynki „gdzieście to byli”. Odpowiedziała mu „oj nie śmiej się, bo jesteś taki duży, a możesz być taki malutki”. Katarzyna po tych ekstazach mówi­ła o tym co widziała i gdzie była.

Pod koniec lat 70-tych (1978 r.) przeniosła się do Mysłowic i wtedy spotykaliśmy się bardzo rzadko. Brakowało mi Jej. Kiedy spotkaliśmy się od czasu do czasu to wspominaliśmy tamte czasy od „Siąkarni”. (Budynek nadleśnictwa) aż do Pszczyny. Lubiła sobie wtedy pożartować. Na pogrzebie byłam, ale to co widziałam nie przypominało mi po­grzebu tylko duża procesję. Po pogrzebie spotkała mnie jedna znajo­ma i pyta: „czy to prawda, że Kasia umarła”? Tak umarła, a byliście na pogrzebie - odpowiedziałam pytaniem? Tak, byłam, no i jak tam? No i jak tam! Na rynku w Pszczynie nie zmieścili by się ci ludzie, któ­rzy tam byli.

                                                                                                                                                                Agnieszka Morawiec

5. PETRYŃSKA STANISŁAWA - Katowice

Panią Katarzynę Szymon poznałam w kwietniu 1980 roku. Moja znajoma, pani Laura Czerniawska opowiadała mi o niej. Pragnęłam poznać panią Katarzynę, by uczcić Rany Pana Jezusa, które nosiła na swoim ciele. Wiedziałam już, że Pan Jezus udziela Swoich Ran lu­dziom wybranym, by mogli wynagrodzić za nasze zło, takimi byli np. św. Franciszek, Ojciec Pio, których darzę szczególną czcią. Pani Katarzyna przebywała w tym czasie w Łaziskach Rybnickich u Pana Błatonia. W niedzielę 29 kwietnia pojechałam z pragnieniem uczcze­nia Ran Pana Jezusa. Pani Katarzyna przyjęła mnie bardzo życzli­wie, tak jakby mnie już znała. Widziałam jej rany na rękach. Byłam świadkiem ekstazy w czasie której pani Katarzyna przekazywała sło­wa Matki Bożej. Niestety mój sceptycyzm z jakim odnosiłam się do stanu ekstazy, z którym spotkałam się po raz pierwszy, był przeszko­dą do pełnego przeżywania i przyjęcia słów Matki Bożej. Wiedziałam już, że pani Katarzyna wyprasza u Boga łaski cierpieniem, dlatego nie miałam odwagi prosić ją o wstawiennictwo u Boga w mojej sprawie. Wiedziałam także, że nie potrafi pisać i czytać, dlatego podarowałam jej serię obrazków Drogi Krzyżowej Pana Jezusa z prośbą, że kiedy będzie je oglądała i rozważała, aby westchnęła do Pana Jezusa o żywą wiarę i miłość dla mnie i moich najbliższych. Ona mnie odpowiedzia­ła: „Pani ma żywą wiarę i miłość - pani ma”. Później wyjaśniła mi, że w ludziach o żywej wierze i miłości widzi światło - widzi stan ich du­szy, natomiast w ludziach w stanie grzechu ciężkiego widzi ciemność, a dusza ich ma brudno, ciemno-bordowy kolor. Powiedziała mi też, że była u mnie duchowo i zna mnie. Na moje pytanie, jak się to dzieje, odpowiedziała, że zapala się światełko i Pan Jezus mówi do niej : „Idź do mojej córki”. Czasem prowadzi ją Anioł Stróż. Prócz mnie było jeszcze kilka osób i odmawialiśmy wszyscy różaniec. Nie mia­łam różańca. Pani Katarzyna podała mi swój, który pięknie pachniał. Dziwiłam się, że perfumowany, ale takiego zapachu perfum nie spo­tkałam. Pani Katarzyna poleciła mi przeprosić Matkę Bożą i wyjaśni­ła, że tą wonią obdarza Matka Boża. Później wielokrotnie spotkałam się z tym zapachem - raz nawet zapachniał w moim domu różaniec, który dostałam od pani Katarzyny.

Podziwiałam radość, pogodę ducha, życzliwość, wesołość i poczu­cie humoru Pani Katarzyny - mimo bólu jaki odczuwała nieustannie na skutek ran. Czułam się u Niej jak u Mamy, ale równocześnie od­czuwałam wielką potrzebę modlitwy, wyciszenia. Postanowiłam po­zostać na nocnym czuwaniu w miejscowości Turzy w Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej, w którym jeszcze nie byłam. Przy pożegna­niu, z miłością ucałowałam rany na rękach pani Katarzyny - było to moją wewnętrzną potrzebą. Całą radość spotkania z panią Katarzyną przeżyłam w Turzy podczas nocnego czuwania. Pan Jezus obdarzył mnie skruchą, radością, pokojem i miłością w czasie Komunii świętej, wynagrodził mi miłość, z jaką ucałowałam Jego Rany na rękach pani Katarzyny. Takiej łaski doznałam jedyny raz w życiu.

Hostia Święta, którą przyjęłam w czasie nocnego czuwania mia­ła smak krwi - czułam jakby strużki krwi wypływały z Niej i napeł­niały moje usta Jej smakiem. Teraz już wiem, że Ciało Chrystusa w Komunii świętej zawiera także Jego Najświętszą Krew.

Bardzo szczęśliwa wróciłam w poniedziałek z nocnego czuwania w Turzy prosto do pracy. Odtąd odwiedzałam panią Katarzynę wraca­jąc do niej tak jak się wraca do matki. Ona też darzyła mnie sympa­tią i czasem odpowiadała na moje pytania dotyczące spraw mistycz­nych. Od tej pory przyprowadzałam do niej ludzi, także dwukrotnie były moje klasy ze szkoły podstawowej  im. Lenina w Katowicach. Obecnie modlę się do niej jak do mojej orędowniczki i odczuwam Jej bliskość i opiekę.

                                                                                                                                                                                                                                             Stanisława Petryńska

6. MUSZYŃSKA MARTA - Studzienice koło Pszczyny

Gdy Katarzynka miała roczek, umarła jej matka. Było ich sześcioro rodzeństwa. Ojciec był nałogowym alkoholikiem. Ożenił się powtórnie i macocha Katarzyny miała dwoje dzieci. Dzieciństwo miała Katarzyna bardzo ciężkie, niewyobrażalnie trudne. Spała w stajni, czasami na cegłach. Od najmłodszych lat pracowała jako siła najemna u obcych ludzi. Lubiła zawsze samotność i ciszę, a szczególnie modlitwę. Niedaleko od jej chatki była duża kapliczka „Bożej Męki” z wielkim Krzyżem. Katarzyna kiedy była jeszcze mała, to już ludzie widywali ją modlącą się pod Krzyżem. Błagała Matkę Bożą i Pana Jezusa, aby odmienił jej ojca. Prośby Katarzynki zostały wysłuchane. Ojciec przestał pić. Nawrócił się do Pana Jezusa a pod koniec życia wstąpił do III zakonu św. Franciszka i zmarł.

Kiedy Katarzynka miała - tak jak my - 16 lat, namówiła nas na roraty. Do kościoła w Pszczynie było 7 kilometrów. Szłyśmy w trójkę na piechotę. Roraty były o szóstej rano. Wyszłyśmy w nocy, gdyż nie wiedziałyśmy, która jest godzina, bo zegary stanęły. Szłyśmy drogą przez las. Modliłyśmy się i opowiadałyśmy sobie o Bogu. W pewnej chwili Katarzynka powiedziała, że wiele razy widzi stojące dwie kobiety koło siebie. Zapytałam ją: , jak wygląda ta pierwsza koło ciebie”? Odpowiedziała, że jest bardzo blada a oczy ma takie jak kot. Kiedy zapytałam się o tę drugą, to byliśmy już na cmentarzu w Pszczynie. Gdy wchodziliśmy do bramy w parku naprzeciw kościoła, w tej samej chwili, kiedy Katarzyna nam to opowiedziała, z kierunku cmentarza usłyszeliśmy ogromny szum czegoś lecącego i klaszczącego jakby dwoma deskami jedna o drugą. We trójkę doznałyśmy ogromnego strachu. Uciekając z powrotem do bramy wywróciłyśmy się wszystkie na siebie. Kiedy się pozbierałyśmy, to wszystko zniknęło i nic już nie słyszałyśmy ani nic nie widziałyśmy. Przyszłyśmy do kościoła o czwartej rano. Do szóstej rano czekałyśmy na  roraty.

Gdy Katarzynie zmarła druga matka, pamiętam dokładnie, przyszła do mojej mamy i prosiła ją, żeby mogła u nas zamieszkać. Mama dała jej malutką izbę, malusieńki pokoik. Katarzynka przywiozła ze sobą  stare łóżko, starą kołdrę, komodę, stołek, łyżeczkę, garnek, miskę, poduszkę. To był jej cały dobytek. Była naprawdę bardzo biedna, ale zawsze wesoła i uśmiechnięta. Była bardzo skryta i zamknięta w sobie. Weszłam do niej rano, a ona się modli na różańcu, weszłam w południe : Katarzynka modli się dalej na różańcu, weszłam wieczorem i znów Katarzynka modli się na różańcu. Powiedziałam wtedy, ty się tylko modlisz na różańcu. Odpowiedziała mi, tak, na różańcu się modlę za dusze w czyśćcu opuszczone. Zawsze myślałam dużo o Bogu.

Mieszkała u nas 5 lat lub więcej. Dokładnie nie pamiętam. W każdym razie kiedy zmieniła mieszkanie, to już było o niej dużo słychać. Kiedy Katarzynka miała 76 lat pojechałam do niej. Zobaczyłam ją i rozpłakałam się. Miała siwe, gładko zaczesane włosy i leżała na tapczanie. Bardzo cierpiała, widziałam jej tak okropne rany. Była zmęczona, mówiła powoli i z wielkim trudem. Miałam ciężki dzień podobnie jak w każdą środę i w każdy piątek tygodnia. Odkryło się i zaczęło krwawienie. Było tyle ludzi, że nie szło ją zobaczyć i nie rozmawiałam z nią.

                                                                                                                                                                            Marta Muszyńska

7. DZIDA EMILIA - Jankowice Zagajniki  28  poczta  Pszczyna

Chodziłam do Katarzynki, kiedy mieszkała w Pszczynie u państwa Krzysztolików. Oni nie wierzyli temu wszystkiemu co tam się działo. Było nas dużo, ale imion nie pamiętam. Katarzynka przed Bożym Narodzeniem bardzo pościła. Całe tygodnie nie jadła i nie piła. Chodziła tylko do świątyni i karmiła się Komunią Świętą. W ostatnim tygodniu postu była słaba i musiała zostać w domu. Siedziała w łóżku. Było południe, odmawialiśmy Różaniec św. Ona patrzyła w górę, nagle oblicze jej rozjaśniło się i ujrzeliśmy jak duża biała Hostia schodziła do jej ust. Uklękliśmy i z przerażeniem patrzyliśmy na Nią. Hostia była takiej wielkości jak do błogosławieństwa. Potem Katarzynka nabrała siły i mówiła jaki Pan Jezus jest dobry, posilił ją cudownie, zmówiliśmy dziękczynienie.

                                                                                                                                                                                                                                    Emilia Dzida                                

8. MAZUR PAULINA - Jankowice koło Pszczyny

1930 rok. Katarzyna chodziła do lasu po trawę. Ścinała ją sierpem i znosiła ją na swoich ramionach. Pomagała w ten sposób ojcu i dru­giej matce. Było ich sześcioro - dzieci i rodzice. Ojciec mało zarabiał na utrzymanie rodziny. Była jedynaczką z córek, gdyż pozostałe dzie­ci to bracia. Miała bardzo ciężkie życie, na które zarabiała chodząc do lasu. Za różne przysługi dostawała l złoty lub 80 groszy.

Koło domu Komrausa stoi „Boża Matka” - kapliczka. Tam chodziła Katarzynka na modlitwy. Lubiła też bardzo dzieci, z którymi chodziła razem się modlić. Z nimi też dużo żartowała. Pewnego razu siedziała sobie z rówieśnikami i żartowała aż nagle stała się nieruchoma, jakby była nieżywa. Nikt wtedy tego nie zrozumiał. To musiał być początek jej tajemniczego mistycznego i pokutnego życia. Każdą pracę zaczy­nała znakiem Krzyża Świętego. Chodziła też do Pszczyny na cmen­tarz o północy i tam modliła się za dusze zmarłych. Kiedyś poszła tam z jedną matką. Ta jednak musiała zostać przy bramie cmentarnej, dalej nie mogła iść. Katarzynka musiała tam iść sama. Wydawało się jakby ją dusze nosiły. Drogi było bowiem na godzinę marszu, a ona pokony­wała ją w pół godziny. Tak musiała duszom pomagać.

                                                                                                                                                                                            Paulina Mazur              

9. GĘBALA MARTA - Pszczyna ul. W. Wasilewskiej 1

U Państwa Krzysztolików zamieszkałam w 1954 roku. Śp. Katarzyna Szymon wraz z śp. Katarzyną Kulpa mieszkały ze mną na pierwszym piętrze. Zauważyłam, że odwiedzało Katarzynę Szymon wiele osób. W pierwszych latach znajomości nie miała ran „stygmatów”, nie pamiętam też kiedy się pojawiły. Początkowo były małe. Byłam świadkiem czwartkowych i piątkowych krwawień. Wokół gło­wy jak wieniec pojawiały się cienkie strużki krwi. Zanim wypływa­ła krew z rąk i nóg, widziałam jak Katarzyna Szymon doznawała bo­lesnego skurczu w całym ciele. Obie Katarzyny opiekowały się moją córką, gdy byłam w pracy. Z Katarzyną Szymon zaprzyjaźniłam się bardziej po śmierci Katarzyny Kulpy. Mówiłyśmy sobie po imieniu. Pomagałam jej w różnych czynnościach, których ona nie mogła wykonać z powodu słabości wskutek wielkich umartwień i bolących rąk. Byłam świadkiem różnych spotkań i rozmów z ludźmi. Kasia wiele pościła i cierpiała. Szczególnie w okresie wielkiego postu spożywała tylko Komunię świętą popijaną wodą. Przez krótki okres Komunię św. przynosił jej ksiądz Piotr Zegrodzki - obecny proboszcz w Górze.

Któregoś dnia Kasia Szymon zawołała mnie do pomocy przy śmiertelnie chorej Katarzynie Kulpa. Wtedy byłam świadkiem omdle­nia - Kasia Szymon miewała bolesne upadki - była nieprzytomna. Na moich oczach zdarzyło się to kilka razy. Trwało to około 5 minut. Gdy pomogłyśmy chorej chciałam odejść do domu, ale Katarzyna Kulpa zatrzymała mnie mówiąc, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Po omdleniu usiadła na łóżku, złożyła ręce do modlitwy i po chwili mó­wili przez Nią do mnie mój śp. mąż i ojciec. Obu poznałam po spo­sobie mówienia i po treści słów, które do mnie kierowali. Mąż mówił wschodnim dialektem, zaś ojciec mówił o sprawach rodzinnych, któ­rych Kasia nie znała, a także wspominając moją siostrę mówił twardo „Szefa” jak za życia. Po śmierci Katarzyny Kulpa prawie codziennie bywałyśmy u siebie, były wyraźne znaki rozmów ze zmarłymi osoba­mi i świętymi.

Kasia bywała - gdy była zdrowa - na Mszach św. i dużo klęczała. Przychodziło wiele osób - często od wczesnego rana aż późno wie­czorem na rozmowę z Kasią, nie dając jej wytchnienia. Przychodzili także pracownicy UB (Urząd Bezpieczeństwa) i ona była tam wzywa­na. Gospodyni, pani Krzysztolik, nie bywała u Kasi. Podziwiałam ją, że nigdy nie okazywała niecierpliwości ani niezadowolenia z powo­du bardzo licznych odwiedzin Kasi. Byłam osobiście w grupie ludzi świadkiem przyjmowania przez Kasię Komunii świętej z niewiado­mych rąk. Razem z panią Wóronową i jej siostrą oraz z Heleną Kępą z Łąki w czasie podwieczorku u Kasi, Kasia przyjęła św. Hostię siedząc w łóżku. Była to Niedziela Palmowa. Takie zdarzenie widziałam już wcześniej, gdy któregoś dnia w czasie postów Kasi ścieliłam jej łóżko. Ona przyklękła na stołeczku i Hostię św. zobaczyłam na języku Kasi. Mogę to powtórzyć pod

przysięgą.                                                                                                 

Do Kasi przyjeżdżała też siostra zakonna, która z czyjegoś pole­cenia nagrywała na taśmę jej spotkania z osobami z tamtego świa­ta. Była to siostra Honorata z Krakowa. Po śmierci Katarzyny Kulpy, Katarzyną Szymon opiekowała się Dorota Dzierżoń z Katowic, ponie­waż Katarzyna Szymon ze względu na swe rany niewiele mogła robić. Dorota pomagała też wyprowadzić się Katarzynie Szymon do państwa Krzysztolików do Mysłowic.

W swojej kolekcji posiadała również zdjęcia z widocznymi na rę­kach ranami (jeszcze małymi) oraz pamiątkowy różaniec św.

                                                                                                                                                                                                                                        Maria Gębala

 

10. SOSNA - BRYŁA  ANASTAZJA  -  Pszczyna ul. Mickiewicza 1

Pani Anastazja wspomina, że wraz ze swym mężem śp. Franciszkiem przetrzymywała Katarzynę Szymon przez kilka tygodni u siebie. Było to w okresie Wielkiego Postu. Ukrywała się przed ludź­mi, z którymi nie chciała się spotkać. Wychodziła tylko na Mszę św., bardzo pościła. Przyjmowała tylko Komunię świętą. W kościele sta­le klęczała.

„Widziałam wielkie odciski na kolanach. Nie pamiętam roku, w którym u nas była. Sypiała w komórce na strychu, do której wchodziło się z pokoju. Po długim poście zwymiotowała krwią i pomaleńku za­częła jeść różne posiłki. Byliśmy z mężem świadkami jej upadków, tj. omdleń, które trwały czasem ponad godzinę. Kasia w tym czasie była blada i sztywna, nawet kilku mężczyzn nie mogło jej podnieść z zie­mi. Obecna przy tym pani Piesiór z Piasku poszła po księdza probosz­cza, aby zobaczył co się dzieje. Jednak nie przyszedł. Byliśmy także świadkami spotkań Katarzyny ze zmarłymi. Któregoś wieczoru po­prosiła nas, abyśmy poszli do łóżek i nie wychodzili z nich. Ona za­snęła na leżance przy nas w pokoju. Rozmawiała z istotami, których myśmy nie widzieli. Ona zapraszała ich do siebie. Mówiła także, że już więcej obiecywać pomocy nie może. Któregoś dnia myła garnki w kuchni przy stole. W pewnej chwili - było to w południe - odezwała się do kogoś w drzwiach „ach to ty”. Zapytałam się: „kto tam przyszedł ”? Kasia zaś odpowiedziała, gdy wybiegłam do drzwi, żeby sprawdzić kto to mógł być: „nie zobaczycie, bo to była dusza, był to żołnierz, z I wojny światowej”.

Dane z książki meldunkowej: Katarzyna Szymon, córka Jana i Anny z domu Mazur urodziła się 21 października 1907 roku w Studzienkach. Mieszkała wraz z Katarzyną Kulpa od 4 lutego 1951 roku do 1978 roku u państwa Krzysztolików w Pszczynie przy ul. Sokoła 1.

                                                                                                                                                                                                                    Anastazja Sosna

11. PAJĄK   ALOJZY - Pszczyna ulica Z. Krasińskiego 3

Moja żona śp. Aniela (z Kotasów Pająkowa) zmarła w dniu 27 czerwca 1979 roku. Razem z jej siostrą Elżbietą Kotas bywała w sta­łym kontakcie z obecnie zmarłą stygmatyczką śp. Katarzyną Szymon. Opowiadała mi, że jej zapoznania z Katarzyną dokonała śp. Maria Piaskowska w okresie kiedy tutejsza parafia prowadziła nasiloną na­gonkę na śp. Katarzynę, odmawiając jej udzielenia Komunii św. Było to w dzień powszedni przed południem. Kiedy obydwie zbliżały się do mieszkania - w drzwiach stała już zamieszkująca z Katarzynką Katarzyna Kulpa, zapraszając ich do pokoju, ponieważ „Ojciec Pio już czeka". Po wejściu natychmiast zobaczyły płynącą w kierunku ust Katarzynki Hostię, która spoczęła na jej języku. Wtedy Katarzyna Kulpa odezwała się: „Kasiu, przytrzymaj Hostię na języku, niech one dokładnie ją zobaczą”. Tak się też stało. Obie widziały Ją dokładnie.

Inna sytuacja: W lutym 1973 roku zmarła moja siostra Agnieszka, a jej ceremonie pogrzebowe odbywały się w kościele w Jastrzębiu Zdroju. Gdy wierni mieli przyjmować Eucharystię, dwóch księży ustawiło się przed ołtarzem i poczęli rozdawać wiernym podchodzą­cym dwoma rzędami Komunię świętą na stojąco, zaś wierni odchodzi­li jednym rzędem w lewo a drugim w prawo. Żona moja śp. Aniela zo­stała tym mocno poruszona, uważając to jako ubliżanie samemu Panu Jezusowi. Kiedy po niedługim czasie znalazła się z większą grupą lu­dzi u Katarzyny Szymon - usłyszała skierowany do niej głos: „Ty, Matko masz jedną nie ważną przyjętą Komunię św., która zmarłej nie przyniosła żadnej korzyści, bo przyjęta na stojąco. Idź i popraw to, zaś kapłan, który tak postępuje odpowie za to przede Mną”.

Ponieważ żona o wypadku tym - mającym miejsce w odległej parafii - nikomu nic nie mówiła, była zatem wiadomością tą moc­no wstrząśnięta i natychmiast dodatkowe polecenie wykonała. Ze względu na to, że większość osób bliżej związanych z osobą zmarłej Katarzyny już nie żyje, zaś siostra mojej zmarłej żony Anieli (Elżbieta Kotas) jest na łożu śmierci a ona miałaby bardzo wiele do powiedze­nia, chciałbym jedynie wskazać jeszcze adresy żyjących, z nią zwią­zanych rodzin z Goczałkowic. Są to: rodzina Pawła Młodzika, wdo­wa Zofia Ziętek i rodzina Szema z Goczałkowic - Borek, której syn jest organistą.

                                                                                                                                                                                    Alojzy Pająk

12. KUC KLARA - Katowice Ligota ulica Bronisławy 14/1

Katarzynę Szymon poznałam gdzieś około 1978 roku. Przebywała wówczas w Laryszu koło Mysłowic. Opowiem kilka ważnych wyda­rzeń i przeżyć z Katarzyną.

Przed poznaniem Katarzynki prowadziłam bardzo grzeszne życie. Po pierwszym spotkaniu z Katarzyną nastąpił wielki zwrot w moim życiu - odzyskałam wielką wiarę, otwarły się moje oczy i zrozumia­łam jak należy żyć. Od tego czasu często przebywałam u Katarzynki. Pewnego dnia powiedziałam pani „Dorce” (Dorota), żeby poprosiła Katarzynkę w moim imieniu o troszeczkę krwi z jej ran. Pani Dorka odpowiedziała, że nie może jej tego powiedzieć, ponieważ i tak jej nie da. Przychodzę następny raz - po dłuższym czasie - do Katarzynki z jedną panią ok. godz. 12 °° i mówię do Katarzynki, żeby się teraz po­modlić na „Anioł Pański". Po modlitwie rozmawiałyśmy o różnych sprawach, które nas interesowały. O godzinie 15°° odmówiliśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Po skończonej Koronce Katarzynka tak jakby zasłabła, myśmy się wystraszyli, bo nie wiedzieliśmy co się z Nią dzieje. Nagle wyszła krew z jej ran, ale bardzo mało. Gdy prosi­łam o tę krew, ona popatrzyła na mnie i powiedziała, że na szafie jest bandaż i nożyczki i żebym sobie ucięła. Myśmy tę krew zebrali banda­żem i w tej chwili krew przestała się sączyć. Gdy wracałyśmy, przez całą drogę czuliśmy przepiękny zapach wydobywający się z tej krwi.

Kiedyś złamałam sobie rękę i udałam się do przychodni rejono­wej celem udzielenia mi pomocy. Trafiłam na bardzo złego lekarza, który nie miał litości. Wtedy zaczęłam wzywać pomocy Pana Jezusa, bo już nie mogłam wytrzymać. Lekarz śmiał się z tego i powiedział, że Pan Jezus i tak mnie nie usłyszy. A ja mu mówię, że On widzi jak pan się nade mną znęca. Ręka mi się nie chciała goić, cały czas ropia­ła. Udałam się do Katarzyny, przychodzę do niej, a Ona ma tę samą rękę całą spuchniętą i zbolałą. Pytam: „Co się wam stało Katarzynko”, na co Martusia (gospodyni) powiedziała: „Przecież wam odebrała ten ból, bo nie mogliście wytrzymać”. Mam ołtarzyk na stole, a na ołtarzy­ku zdjęcie Katarzynki. Pewnego dnia podczas śniadania czuję pięk­ny zapach, jakby konwalii czy róży (fiołki?), tego nie mogę dokład­nie określić, bo takiego przepięknego zapachu nie spotyka się nig­dzie. Wiedziałam, że to na pewno Katarzynka i dziękowałam jej bar­dzo, że mnie przyszła odwiedzić, chociaż jej nie widziałam. Przyszła do mnie znajoma i zapytała, dlaczego u was tak ładnie pachnie, a ja jej mówię: „powąchajcie to zdjęcie”. Ona wącha i mówi, że go perfuma­mi pokropiłam. Na to jej odpowiedziałam, że ja żadnych perfum nie mam i nie mogłam tego zrobić. Gdy byłam u Katarzynki z grupą piel­grzymów, w pewnym momencie ona mówi do nas: „Kto drugiemu nie przebaczy temu i Pan Bóg też nie przebaczy”. Pomyślałam sobie: „czy ja komu czegoś złego nie zrobiłam, albo kto mnie i zastanawiałam się nad tym, dlaczego by to mogło mnie dotyczyć. Nie dawało mi to spokoju. Po jakimś czasie (po kilku miesiącach) byłam w katedrze w Katowicach i chciałam się wyspowiadać. Była duża kolejka do konfe­sjonału. Patrzę, a tam jest ksiądz od nas z Ligoty (dzielnica Katowic), który mi nie chciał w minionym czasie dać rozgrzeszenia, bo opuści­łam dwie Msze św. Chciałam odejść, ale coś mnie zatrzymało i posta­nowiłam iść do tego księdza do spowiedzi. Wtedy nagle przypomnia­ły mi się słowa Katarzynki o przebaczeniu i przyszła mi myśl, że mam tego księdza przeprosić. Przystąpiłam do spowiedzi, opowiedziałam księdzu to wszystko co zaszło i przeprosiłam Go, na co on mi odpo­wiedział, że tak bardzo czekał na mnie, pragnął się ze mną spotkać i też mnie przeprosił. Byłam bardzo szczęśliwa, że Katarzyna mi to przypomniała i mogłam należycie oczyścić swoją duszę.

    Po śmierci, pewnego razu Katarzynka przyszła do mnie we śnie, widziałam ją dokładnie. Wtedy dała mi taką małą karteczkę, którą do­kładnie przeczytałam, ale zapamiętałam tylko to, że było na niej na­pisane: „Do Dworu Niebieskiego”. Obudziłam się i mówię sama do siebie, że to jest trochę dużo pieniędzy, ale jak Katarzynka potrzebu­je, to ja dam. Cały tydzień modliłam się i prosiłam Ducha Świętego i Katarzynkę, żeby mi powiedzieli za kogo mam to dać, bo nie wiedzia­łam za kogo mogę dać, a tu nikt nie dał mi znać. Po tygodniu poszłam i wpłaciłam w Panewnikach na Msze św. do „Dworu Niebieskiego za „pewną osobę”, bo Pan Jezus i Katarzynka będą wiedzieć za kogo. Jak to było wpłacone, to ta „pewna osoba" tak mnie uniosła do góry, tak jak miał długie ręce, tak wysoko mnie podniósł z radości i podzięko­wał mi za ofiarę tych Mszy św. (tą pewną osobą był „Franciszkanin" z Panewnik, który miał ten sam sen i miał powiedziane dokładnie, kto przyjdzie wpłacić - miał pokazany wygląd tej kobiety) i że Msze św. do „Niebieskiego Dworu” mają być za jednego z biskupów.

Po nagraniu moich wypowiedzi na temat przeżyć z Katarzynka w tym samym dniu, tj. 16 stycznia 1986 roku przy odmawianiu Różańca św. wieczorem słyszę głos, który mi mówi: „tyś zapomniała powie­dzieć, żeś dostała jeszcze innym razem krew z mojego boku, spod ser­ca z całym tamponem". Przyszłam więc i uzupełniłam to wydarzenie.

                                                                                                Klara Kuc

13. LAZAR DOROTA - Siemianowice, ulica Waryńskiego 5 / 7

Pierwszy raz usłyszałam o Katarzynie w Czernej. Byłam tam na re­kolekcjach w 1974 roku. Ojciec Karmelita pytał nas „podobno macie na Śląsku stygmatyczkę?" Do tej pory nic o tym nie słyszałam. Wtedy moim pragnieniem było, aby najszybciej odnaleźć tę osobę. Słyszałam już o stygmatykach, m.in. Ojcu Pio, Teresie Neumann z Koneserenht, Katarzynie Emmerich. Jest to wielka łaska dla tego narodu, który taką osobą ob­darzyło Niebo. Gdy pojechałam pierwszy raz do Pszczyny, mieszkała niedaleko dworca, ale nie miałam szczęścia być przyjęta. Otworzyła drzwi i powiedziała, że ma parę kobiet, które ją odwiedzają i nie chcia­łaby tego grona powiększyć. Pojechałam więc do domu.

110

Byłam już w III Zakonie Karmelu. Po pewnym czasie jedna z sióstr zakonnych powiedziała mi, że nocą jedzie do Frydka na adora­cję. Zapytała, czy też chciałabym pojechać. To miejsce miałam poka­zane w czasie snu. Matka Boża tam czeka na nas. Od tego czasu jeź­dziliśmy jeden lub dwa razy w miesiącu na nocne czuwania. Była tam duża figura Matki Najświętszej Królowej Wszechświata. Kiedy zoba­czyłam tę wspaniałą figurę, pomyślałam sobie: „Matko Najświętsza, jako Królowa wybrałaś sobie taki biedny mały domek (pod tym sa­mym dachem było także bydło). Pomimo tego tym częściej jeździ­łam, by Matkę Najświętszą odwiedzać i całą noc adorować. Czasem były trudności, szczególnie zimą. W silne mrozy autobusy nie przy­jeżdżały. Parę godzin trzeba było stać na mrozie. Nikt jednak nie na­rzekał i nikt też nie chorował. Ofiarowaliśmy te niedogodności Matce Najświętszej.

Matka Najświętsza w takiej postaci jako Królowa Wszechświata ukazała się Katarzynie w 1954 roku i prosiła o kościół dla niej. W tej samej wiosce, niedaleko jest też miejsce, gdzie przed pięciuset lata­mi zapadła się cała wieś z kościołem. Tam prosiła o klasztor. Nocne czuwanie prowadził pan z Chorzowa. Potem zaczęły się prześladowa­nia od ludzi z wioski i bliskich z rodziny. Straszono nas nawet mili­cją. Wielu pielgrzymów zrezygnowało z nocnych czuwań. Mnie jed­nak było żal Matki Najświętszej, więc postanowiłam wytrwać. W tej sprawie byłam nawet w Kurii Biskupiej w Katowicach z pytaniem, czy mogą nam zabronić? Od Jego Ekscelencji Biskupa Damiana uzy­skałam odpowiedź, że o ile nikt nie mieszka w tym domu, tylko babcia Wojtalowa z Matką Najświętszą, to możemy nocne czuwania konty­nuować. Od tego czasu nikt nam już nie przeszkadzał. Czasem liczy­łam pielgrzymów. Kilka razy było ponad 90 osób. Naprawdę był tłok i bardzo duszno, ale nas to nie zrażało.

Katarzyna powiedziała nam, że Matka Najświętsza powiedziała do niej zaraz na początku, gdy ludzie bardzo prześladowali to miejsce: „Nie martw się, te kwiaty tu powiędną, ale tu przyjdą inne kwiaty, a te wytrwają”.

Chcę też opisać przeżycia u Katarzyny we Frydku u Matki Bożej. Jeździłam na nocne czuwanie, mimo, że Katarzyny jeszcze nie znałam. Po przyjeździe z nocnego czuwania wydawało mi się, że odczu­wałam w moim mieszkaniu trzy razy Matkę Najświętszą. Nie mogę tego inaczej opisać, jak po prostu to, że odczuwałam Jej obecność. Przychodziłam do kościoła zaraz na Mszę św. i powiedziałam do sio­stry Jojko to co odczuwam w moim mieszkaniu. Nic mi siostra Jojko nie odpowiedziała, bo co mogła myśleć. Potem do Katarzyny zabrał nas ten pan, który prowadził adorację we Frydku. Wtedy mieszkała już w Laryszu na Wesołej. Wtedy też pierwszy raz poznałam Katarzynę. Była bardzo schorowana, blada, przyprowadzili ją do pokoju, gdzie odmawialiśmy różaniec. Miała piękny ołtarzyk, dużo świętych obra­zów. Jak zobaczyłam ją chorą, pomyślałam sobie, że nie ma dużo ży­cia w sobie. Później była ekstaza Matki Najświętszej, która przema­wiała przez Katarzynę. Zwróciła się do mnie: „Kochana matko, byłam u ciebie już trzy razy". Serce zaczęło mi bić, bo pomyślałam sobie, że przecież mnie Katarzynka nie zna i skąd by o tym wiedziała. Nikomu o tym nie powiedziałam, tylko siostrze Jojko. Matka Najświętsza mó­wiła dalej: „Idź kochana matko, powiedz, że potrzebuję tę świąty­nię. Będziesz cierpiała z tego powodu, ale Ja ciebie będę okrywała Moim płaszczem". Tak więc byłam pierwszy raz w Kurii Biskupiej w Katowicach w 1976 roku. Było to w święto Niepokalanego Serca Maryi 22 sierpnia. Byłam u jego Ekscelencji Biskupa Kurpasa. Porozmawiałam. On mnie pobłogosławił, wtedy odczułam jakiś lekki wiatr i pomyślałam, że gdzieś okno zostało otwarte, a to chyba Matka Najświętsza błogosławiła.

Byłam często u Katarzynki w Laryszu. W czwartek, kiedy było też kilka innych osób - około godziny 15-16 - otworzyły się rany na gło­wie i zaczęła spływać krew, która zatrzymywała się na włosach. Rany rąk i nóg miała zawsze widoczne, tylko raz większe czasem mniejsze. Kiedy był między nimi ktoś z grzechem ciężkim, wtenczas rany pęka­ły i mocno krwawiły. Jeden raz z boku mocno sączyła się krew i trze­ba było tampony z gazy nakładać. Dostałam taki tampon. Jechałam tramwajem, nagle pojawił się tak silny i miły zapach jakby najdroż­szy balsam. Każdy pytał, co to za piękny zapach. Kiedyś zaprosi­łam Katarzynę do mnie na odpust (13 czerwca na św. Antoniego). Po Katarzynę do Laryszu pojechał zięć samochodem. W czasie drogi jedno koło w samochodzie hamowało.

 Bał się, że z tą awarią może nie dojechać z powrotem. Kiedy jednak Katarzyna wsiadła do samo­chodu, bez żadnej przeszkody przyjechał do domu. W czasie poby­tu Katarzyny w samochodzie, pojawił się ten piękny zapach. Kiedy Katarzyna wysiadła i zięć chciał odstawić samochód do garażu, koło znowu całkiem przestało się obracać.

W dzień odpustu do mojego domu przyszło parę osób, w tym moja rodzina. Katarzyna błogosławiła nam różańce, które otrzymywały piękny zapach. W czasie tej uroczystości nie było mojej najmłodszej córki. Na drugi dzień wracając z pracy wstąpiła do mnie. Pokazaliśmy jej te różańce z których wydzielał się ten piękny zapach. Poprosiła też Katarzynę, aby jej różaniec też pobłogosławiła. Katarzyna odpowie­działa, że teraz nie ma Ojca Pio, a ona nie może przekazać tego zapa­chu. Wówczas córka poprosiła, żeby przynajmniej ją pobłogosławiła. Po błogosławieństwie córka idzie do kuchni i tam czuje ten piękny za­pach.

To Ojciec Pio przyszedł - odrzekła Katarzynka - żeby twój róża­niec pobłogosławić. Katarzynka pobłogosławiła różaniec i oddała cór­ce z tym zapachem. Do dziś to zdarzenie pozostało w pamięci córki.

Innym razem znów byłam u Katarzynki w Laryszu. Powiedziała, że dostała taki owoc na różaniec i ma też ładny krzyżyk z drogą Krzyżową. Przekazała mi, abym dała to siostrom Wizytkom, aby zro­biły jej z tego różaniec. Przekazałam prośbę Katarzynki. Po kilku dniach siostra przekazała mi, że paciorki pękają przy robieniu dziu­rek. Mam cukrzycę - mówi - nie mogę robić, bo bardzo skłuję so­bie palce. Nalegałam jednak, by zrobiła choć jeden dla stygmatyczki. W takim razie spróbuję - odrzekła. Za parę dni woła mnie ta siostra i mówi: „Niech mi pani powie co to za osoba”? Ja wzięłam paciorki do ręki, poszłam do wystawionego Pana Jezusa i powiedziałam: „Panie Jezu jak ta osoba jest przez Ciebie wybrana, niech ten różaniec zro­bię”. Usiadłam i jeden za drugim zrobiłam pięć różańców, bez jedne­go ukłucia. Miałam wrażenie, jakby ktoś pomagał przy przekłuwaniu paciorków. Maszynka, która przekłuwa paciorki wchodziła jak w ma­sło, aż się zaczerwieniłam, tak szybko poszła robota.

Pojechałam, zawiozłam różaniec i oddałam Katarzynie. Za parę chwil podczas ekstazy przychodzi Matka Najświętsza i mówi: „Ja i Mój Syn byłam przy różańcu, żeby udowodnić, że jest to osoba przez nas wybrana”. Zakonnica miała siostrę chorą na raka piersi. Operacja była już przygotowana. Prosiłam Katarzynę, żeby poleciła ją Bogu jak mnie o to prosiła ta zakonnica. Obeszło się bez operacji, wszystko zniknęło bez śladu.

Gdy znów kiedyś odwiedziliśmy Katarzynę w Laryszu, po zmó­wieniu różańca i innych modlitw, zaśpiewaliśmy Czarną Madonnę. Katarzynie bardzo podobała się pieśń, nagle zapada w ekstazę, przy­chodzi Matka Najświętsza i mówi do nas: „Przychodzę z Częstochowy jako Pani Jasnogórska, dzieci nie nazywajcie mnie Czarną Madonną. Ja jestem dla polskich dzieci Panią Jasnogórską. Dzieci, którzy tu je­steście, proszę was, przyrzeknijcie mi, że nie będziecie Mnie nazy­wać Czarną Madonną. Nazwa ta nie jest dla Mnie uwielbieniem”. Przyrzekliśmy to Matce Najświętszej.

Podczas nocnej adoracji we Frydku o północy robiliśmy przerwę. Wychodzę z domku na podwórze. Całe niebo ciemne, ale dookoła domku idą promienie do Nieba jak jasne fale. Cały domek był w ta­kich promieniach. Wszyscy pielgrzymi byli świadkami tego, a było nas czasem ponad dziewięćdziesiąt. Czasem było tak tłoczno, że do­mek z trudem nas mieścił.

Parę razy była Matka Najświętsza w różnych postaciach. Prosiła o modlitwę, o przyśpieszenie budowy kościoła. Synowi Pani Wojtalowej robiła wymówki, że nie chodzi w sprawie tej świątyni. Raz przyniosła chleb i prosiła, żeby jeszcze podsuszyć, bo będzie leczył dużo chorób. Ja też otrzymałam trochę tego chleba.

W moim zakonie jest siostra, której dom zawalił się. Budynek ten miał trzy piętra i strych. Siostra mieszkała na strychu i w chwili ka­tastrofy była w domu. Dużo ludzi zginęło. Ją przewieziono do szpi­tala. Miała pęknięte nerki, uszkodzone wnętrzności, cała była zbro­czona krwią. Zaniosłam jej tego chleba, który Matka Boża przynio­sła. Przy wypisywaniu ze szpitala, zapytałam lekarza, czy było z nią źle? Lekarz odpowiedział, że miała na sobie łańcuszek    z krzyżem. On ją uratował.

                                                                                                                                                                        Dorota Lazar

 vcr_up_1.gif

img2.gif