|
|||||||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||||||
Świadectwa innych osób
| |||||||||||||||||||||||||
Całe życie Katarzyna Szymon mieszkała w okolicach
Katowic, w miejscu ciężkiej pracy górników, od lat wydobywających tu węgiel
Żyjący i pracujący tu
ludzie znani są z głębokiej pobożności, która opiera się na starym polskim
przysłowiu: „ Bez Boga, ani do proga” Wielu z nich słyszało o Katarzynce - tylko niektórzy
znali ją osobiście
| |||||||||||||||||||||||||
|
Mówi Małgorzata Piksa ze
Studzienic: Świadectwo to można obejrzeć na filmie - http://gloria.tv/?media=57810 | ||||||||||||||||||||||||
|
Mówi Maria Kuszka:
Cierpienia Katarzynki nasilały się zawsze w czasie
Wielkiego Postu, współcierpiała wtedy w szczególny sposób ze swoim Mistrzem.
Było to w Wielkim Tygodniu kiedy padała trzykrotnie. Tak jak Pan Jezus. Rany otwierały się bardzo. Było widać tą wielką boleść, straszną bladą twarz. Z miejsca, gdzie Pan Jezus miał cierniową koronę sączyła się krew. To z tych porów tak sączyła się krew. Później konanie. Opisywanie tego konania to raczej wolałam bym pominąć, bo naprawdę serce ściska. Tego momentu nie zapomnę - jak się działo, co się działo. Długo to trwało. Ten pot spływający po twarzy, te źrenice jakby pękały, te łzy jak wychodziły. W takim stanie trwała około 20 minut - jakby poza światem. Myślałam, że nie odzyska przytomności . Świadectwo to można obejrzeć na filmie - http://gloria.tv/?media=57810 | ||||||||||||||||||||||||
|
Mówi Krystyna Bem: Świadectwo to można obejrzeć na filmie - http://gloria.tv/?media=57810 | ||||||||||||||||||||||||
Mówi mecenas Karol Kolba
z Bielska Białej: "Katarzyna była
prawdziwą emisariuszką, wysłanniczką nieba na te czasy, w których przyszło nam
żyć. Obdarzona charyzmatem
cierpienia i modlitwy potrafiła przyciągać do siebie ludzi, mimo, że wcale tego
nie pragnęła. Uważam, że jakiś specyficzny magnes, magnes miłości i pokory
potrafił wszystkich ściągnąć do niej, to znaczy wszystkich, którzy potrafili odczytać
właściwe znaki czasu. Takim prawdziwym
posłaniem siostry Katarzyny była modlitwa różańcowa. Widzimy wyraźnie, że osoba,
która praktycznie nie umiała czytać ani pisać,
potrafiła różańcem zawojować dusze, które do niej lgnęły. Cisną się tutaj na myśl
słowa Ewangelii Chrystusowej Świętego Łukasza - Kiedy Chrystus mówił do
wszystkich po kolei: Do celników. "Nie
pobierajcie nic ponad to co jest wam dane". Do żołnierzy: "nie
uciskajcie więcej ponad to, co otrzymujecie w żołdzie. Podobne słowa przekazywała
Katarzyna: "bądź zadowolony z tego co masz, nie pragnij rzeczy
materialnych w taki sposób, żeby zabijały twojego ducha". Katarzyna Szymon mówiła
podobnie jak Święty Jan Chrzciciel, ale
niestety, nie wszyscy ją słuchali. Szkoda tylko, że musieliśmy pożegnać Katarzynkę, ale sądzę, że to
zadanie, które nam przekazała, staramy się tutaj realizować, upowszechniając jej
myśli i słowa. Wierzymy, że uda się nam przyciągnąć jeszcze cały szereg innych
ludzi, którzy stoją z dala od Boga, z dala od prawdziwej chrześcijańskiej myśli
i czynów
Świadectwo to można obejrzeć na filmie - http://gloria.tv/?media=57810 | |||||||||||||||||||||||||
ZEZNANIA NAOCZNYCH ŚWIADKÓW EMILIA Chodziłam do Katarzynki
kiedy mieszkała w Pszczynie u państwa Krzysztolików.
Oni nie wierzyli temu wszystkiemu co tam się działo.
Było nas dużo, ale imion nie pamiętam. Katarzynka przed Bożym Narodzeniem była
w wielkim poście. Całe tygodnie nie jadła i nie piła. Chodziła tylko do
świątyni i karmiła
się Ciałem Bożym czyli Komunią Świętą. W ostatnim tygodniu postu była słaba i
musiała zostać w domu. Siedziała w łóżku. Było południe, odmawialiśmy Różaniec św. Ona
patrzyła w górę, oblicze jej rozjaśniało i
duża Hostia biała schodziła do jej ust. Uklękliśmy i z
przerażeniem patrzyliśmy na Nią. Hostia była takiej wielkości jak do
błogosławieństwa. Potem nabrała siły i mówiła jaki Pan
Jezus jest dobry, posilił ją cudownie, zmówiliśmy dziękczynienie. Emilia ( nazwisko i adres znane redakcji ) ANASTAZJA
Po śmierci Katarzyny Kulpa
prawie codziennie bywałyśmy u siebie, były wyraźne znaki rozmów ze zmarłymi
osobami i świętymi. Kasia bywała, gdy była zdrowa na Mszach św. i dużo
klęczała. Przychodziło wiele osób - często od wczesnego rana aż późno wieczorem
na rozmowę z Kasią nie dając jej wytchnienia. Przychodzili także pracownicy UB
i ona była tam wzywana. Gospodyni pani Krzysztolik
nie bywała u Kasi. Podziwiałam ją, że nigdy nie okazywała niecierpliwości ani
niezadowolenia z powodu bardzo licznych odwiedzin Kasi. Byłam
osobiście i w grupie ludzi świadkiem przyjmowania przez Kasię Komunii świętej z
niewiadomych rąk. Razem z panią Wronową
i jej siostrą oraz z Heleną Kępą z Łąki w czasie podwieczorku u Kasi - Kasia
przyjęła św. Hostię siedząc w łóżku. Była to Niedziela Palmowa.
Takie zdarzenie widziałam już wcześniej, gdy któregoś dnia w czasie postów Kasi
- ścieliłam jej łóżko. Ona przyklęknęła na stołeczku i Hostię św. zobaczyłam
na języku Kasi. Mogę to przysiądz osobiście. Do Kasi
przyjeżdżała siostra zakonna, która z czyjegoś polecenia nagrywała na taśmę
jej spotkania z życiem pozagrobowym. Była to siostra Honorata z Krakowa. Po
śmierci Katarzyny Kulpy, Katarzyną Szymon opiekowała się Dorota Dzierżoń z
Katowic, ponieważ Katarzyna Szymon ze względu na swe rany niewiele mogła
robić. Dorota pomagała też wyprowadzić się Katarzynie Szymon do państwa Krzysztolików do Mysłowic. W swojej kolekcji posiadała
również zdjęcia z widocznymi na rękach ranami (jeszcze małymi) oraz pamiątkowy
różaniec św. Anastazja ( nazwisko
i adres znane redakcji) WILHELM
Codziennie chodziłem do
kościoła. Poszedłem także w ten dzień kiedy Katarzyna zaczęła chodzić. Było to krótko przed
Świętami Wielkanocnymi, kiedy wróciłem z kościoła przygotowywałem Katarzynie
śniadanie i poszłem jej zanieść. Kiedy wszedłem do
pokoju patrzę na łóżko, a Katarzyna leży nieprzytomna cała zalana krwią. Krew leciała z oczu i z głowy. Miała jak Pan Jezus
cierniową koronę i nie dawała znaku życia. Przestraszyłem się. Co mam robić?
Czegoś takiego jeszcze nie widziałem jak jestem stary. Co mam robić? Czy
dzwonić na pogotowie, czy gdzie? Pomyślałem jednak sobie. Najpierw sobie
śniadanie przygotuję i będę wiedział co dalej będzie.
Po śniadaniu wszedłem do pokoju Katarzyny zobaczyć co
tam się dzieje. Zastałem Katarzynę przy swoich siłach. Zapytałem ją, co się
stało, że jesteście tak pokrwawieni? Mam takie cierpienie. Było to pierwsze
wydarzenie po przebytej chorobie i akurat był to piątek. Później powtarzało się
to w każdą środę i w każdy piątek. Za zezwoleniem Katarzyny udałem się na
przełomie kwietnia i maja do sanatorium. Oczywiście Katarzyna była wtedy już
zdrowa. Zastępowała mnie przy niej pani Marta Godziek
i Aniela Sanecznik. Wróciłem z leczenia 15 maja 1980 roku. Opiekujące się
panie przekazały mi informacje, że w tym czasie z Katarzyną było źle. Strasznie
krwawiła. Krew leciała także z boku, widzieli to wszyscy, którzy w tym czasie
przychodzili Katarzynę odwiedzać. Po moim powrocie Katarzyna znów była zdrowa i
dobrze się czuła. Miała codzienne odwiedziny. Pewnego dnia było bardzo dużo
ludzi. Stali nawet w przedpokoju. Po odmówieniu modlitw zaczęto śpiewać i nagle
ktoś zawołał aby być cicho. Zobaczyliśmy jak Katarzyna
jest zapatrzona w sufit. Ci co
stali bliżej niej przekazywali pozostałym, że Katarzynie ktoś z Nieba przyniósł
Komunię Świętą. Widzieli jak miała Hostię na języku. Po spożyciu Jej zapytano ją kto przyniósł tę Komunie Świętą. Ojciec Pio -
odpowiedziała. Od tego dnia byliśmy
codziennie świadkami komunikowania Katarzyny przez Świętych z Nieba. Odbywało
się to przeważnie wieczorem, ale zdarzały się dni kiedy
i rano przyjmowała z Nieba Komunie świętą. Zdarzenia te mogą potwierdzić
wszyscy wierni, którzy w tym czasie odwiedzali Katarzynkę. Pewnego razu w odwiedziny do
niej przyjechał ksiądz z Czechosłowacji. Przebywał od popołudnia do samego
wieczora wśród innych pielgrzymów. Po odmówieniu modlitwy Katarzyna weszła w
ekstazę. Po niej ktoś z obecnych powiedział do tego księdza, że Katarzyna
otrzymała Komunie świętą i ma ją na języku. Ksiądz wziął aparat fotograficzny i
zrobił zdjęcie tego zdarzenia. Jest to niezbity dowód i dokument na to, co
twierdzę. Ksiądz ten był bardzo przejęty tym zdarzeniem. Czegoś takiego jeszcze
w swoim życiu nie widział. Przy powtórnej jego wizycie u Katarzyny stał się świadkiem
tego samego zdarzenia. Powiedział wtedy, że po powrocie do Czech pojedzie do
Kardynała i opowie mu co widział oraz potwierdzi swoje
słowa zdjęciami, które tu zrobił. Będzie prosił tego Kardynała, aby przekazał
to wszystko Ojcu Świętemu, gdyż miał w tych dniach udać się do Watykanu. Czy
jednak tak się stało trudno mi powiedzieć, bo od tego czasu tego księdza u nas
już nie było. Nie mógł przyjechać ze względu na
wprowadzenie stanu wojennego. Przed stanem wojennym Katarzyna pojechała na
parę dni do Kostuch-nej. Przyjechała na swoje i moje
urodziny. W tym dniu przyszło tyle ludzi, że wszyscy się nie zmieścili i
myśleliśmy, że dom ten zdeptają. Te tłumy waliły
codziennie. Nawet Katarzyna prosiła mnie, aby ich nie wpuszczać, a ja prosiłem
ją, żeby choć błogosławieństwa tym ludziom udzielić.
Zgodziła się na to. Zmieniała się grupa za grupą i biedni byli ci, którzy tak
długo na dworze musieli pokutować. Gdy zbliżały się kolejne Święta Bożego
Narodzenia Katarzyna zaprosiła na Wieczór Wigilijny Anielę Sanecznik z rodziną.
Usiedliśmy do stołu, a Katarzyna wpatrzona jest w sufit i
zobaczyliśmy Komunie świętą na jej języku. Po spożyciu Hostii zapytaliśmy ją,
kto tą Komunię świętą przyniósł? Sam Jezus Malusieńki - odpowiedziała. Tak jak
i poprzednio opisywałem, tak i teraz zdarzenie się to stale powtarzało. Ci,
którzy w tym czasie przebywali w towarzystwie Katarzyny widzieli to na własne
oczy. Przyszedł Post. Znowu zaczęły się cierpienia Katarzyny.
Przestała jeść. Dlaczego to robisz? Zapytałem. Cierpię za cały świat, za
kapłanów, za złe matki, te co dzieci nienarodzone
zabijają. W Wielkim Tygodniu, a szczególnie od Wielkiego Czwartku prosiła
mnie, żebym nikogo nie wpuszczał, a tu rano w Wielki Piątek dzwonek do drzwi.
Patrzę, a tu Ksiądz Kotowski Sekretarz Prymasa Wyszyńskiego przyjechał. Mówię
mu, że nie mogę wpuścić bo Katarzyna teraz przeżywa
wielkie cierpienie. Cała jest skrwawiona. Krew leci z oczu, z głowy. Był jednak
nieustępliwy. Ja tylko na pięć minut, idź powiedz Katarzynie, że przyjechałem.
Poszedłem, przekazałem jak prosił i Katarzyna zgodziła się na te indywidualne
odwiedziny tak wysokiej osoby duchownej. Gdy jednak przekroczył próg pokoju
Katarzyny i zobaczył ją jak wygląda upadł na kolana i ucałował rany i głowę
Katarzyny. Co się stało? zapytał. Tak cierpię -
odparła. Co mieli sobie do powiedzenia ponadto, to nie wiem, bo zaraz wyszedłem
z pokoju. -
O istnienia Katarzynki dowiedziałem się od siostry - wspominał. - Chciałem koniecznie
zobaczyć stygmatyczkę. Byłem ciekawy, kim ona jest. Wtedy mieszkała w Mysłowicach,
tam też się wybrałem. Pamiętam, że przez nią przemawiali święci. Potem długo w
nocy nie mogłem zasnąć. Nie wiem, jak wytrzymałem następnego dnia w kopalni. -
Pod koniec lat siedemdziesiątych kończyłem budowę domu. Katarzyna powiedziała
mi wtedy, że nie ma gdzie mieszkać. Zaprosiłem ją do siebie. Coraz więcej osób
odwiedzało mój dom. Zaraz też otrzymałem pismo z gminy, żeby Katarzyna Szymon
się wyprowadziła, ponieważ nie miała meldunku. Jeździłem do Katowic, żeby
wyjaśnić tę sprawę, lecz nikt nie chciał mi pomóc. -
Gdzieś tak na początku lat osiemdziesiątych przeprowadziła się do p. Martusi.
Często jednak odwiedzała mnie, póki mogła. Zdrowie jej pogarszało się.
Nosiliśmy ją na krześle do kościoła. Długo leżała w łóżku. Wreszcie wyzdrowiała.
Przychodziło do nas wielu ludzi. Widziałem, jak pojawiała się na jej ustach
Komunia Św. Wszyscy obecni to widzieli. Jestem głęboko przekonany, że w ekstazie
przez jej usta przemawiali święci. Wilhelm (
nazwisko i adres znane redakcji) AGNIESZKA Katarzyna będąc kiedyś u mnie w
odwiedzinach upadła. Obecny był również mój szwagier. Mówię mu, że nie
podniesie Katarzyny. Roześmiał się taką „kurkę" (Katarzyna w tym czasie
była bardzo szczupła) to podnosi się lekko - odparł. Przymierzył się do tego
zamiaru, namocował się i nie podniósł. Zawstydzony wyszedł. Katarzyna bardzo
dużo pościła. Zaczynała pościć w środę popielcową i kończyła w Wielką Sobotę.
Post jej trwał 40 dni bez żadnego jedzenia, czasem napiła się trochę wody.
Pościła także w Adwencie. Pod koniec takiego postu była bardzo wychudzona i w
Wielkim Tygodniu przychodziły na nią bardzo wielkie cierpienia. Posty te
utrzymywała gdzieś około 30 lat do 70 roku życia. Zawsze jak do niej
przychodziliśmy częstowała nas tym co miała, sama zaś
do ust nie brała nic. Nasze prośby były bezskuteczne, żeby
choć łyk gorzkiej kawy się napiła. Wszystkiego odmawiała. Wystarczył
łyk wody i to nie duży. „Mamuśka" nie mogła na to patrzeć jak ona tyle
pości i sama nawet nie chciała jeść, mówiąc, jak ja mogę jeść skoro Katarzyna
nic tak długo nie je. W czasie postu miała bardzo często podawaną
Komunię Świętą z Nieba. Byliśmy naocznymi świadkami jak szła Hostia do
Katarzyny. Tu nawet w moim mieszkaniu z kierunku okna szła duża Hostia.
Zauważyliśmy Ją około jednego metra przed Katarzyną. Katarzyna w tym czasie
upadła na kolana i tak się zachowywała jak w kościele w chwili przyjmowania
Komunii św. Obecnych przy tym zjawisku było dziewięć osób i wszyscy widzieli
jak ona przyjęła tą Komunię św. Pośród nas obecny był pan Indyka. Rozpłakał się
i powiedział „teraz to już nie ma co" bo
on bardzo często chodził do Katarzyny i wierzył w to co Katarzyna mówi i to co
widział. Natomiast jego żona wyśmiewała go i drwiła z Katarzyny mówiąc „zaś
tam idziesz do tej czarownicy", ona ci tylko suszy głowę nic nie wie, bo
nie jest uczoną. Do Katarzyny przychodzili ludzie i dużo
pytali o swoich zmarłych. W ekstazach przychodziły dusze zmarłych krewnych i
rozmawiały ze swoimi bliskimi. Poznawano ich po głosie. Ludziom o słabej
wierze, a szczególnie tym co drwili, Katarzyna nie
udzielała żadnych informacji. Znała bowiem każdego
zamiary w jakim celu przyszedł. Agnieszka (
nazwisko i adres znane redakcji) ALOJZY Moja żona śp. Aniela zmarła w dniu 27
czerwca 1979 roku z Kotasów Pająkowa, która razem z jej siostrą Elżbietą Kotas
bywała w stałym kontakcie z obecnie zmarłą stygmatyczką śp. Katarzyną Szymon -
opowiadała mi, że jej zapoznania z Katarzyną dokonała śp. Maria Piaskowska w okresie kiedy tut. parafia prowadziła nasiloną nagonkę na
śp. Katarzynę odmawiając jej udzielenia Komunii św. Nastąpiło to w powszedni
dzień przed południem. Kiedy obydwie zbliżały się do mieszkania - w drzwiach
stała już zamieszkująca z Katarzynką - także druga Katarzyna Kulpa, zapraszając
ich o szybkie wejście do pokoju,
bo „Ojciec Pio już czeka". Po
wejściu natychmiast zobaczyły płynącą w kierunku ust Katarzynki Hostię, która
spoczęła na jej języku. Wtenczas obecnie też już zmarła Katarzynką Kulpa
odezwała się „Kasiu - przytrzymaj Hostię na języku - niech one dokładnie ją
zobaczą". Tak się też stało. Obie widziały Ją dokładnie. Inna sprawa: w lutym 1973
roku zmarła moja siostra Agnieszka, której ceremonie pogrzebowe odbywały się w
kościele w Jastrzębiu Zdroju. Gdy wierni mieli przyjmować Eucharystię, dwóch
księży ustawiło się przed ołtarzem i poczęli rozdawać wiernym podchodzącym
dwoma rzędami Komunię świętą na stojąco, zaś wierni odchodzili jednym rzędem w
lewo a drugim w prawo. Żona moja śp. Aniela została tym mocno poruszona
uważając to jako ubliżanie samemu Panu Jezusowi Alojzy ( nazwisko
i adres znane redakcji) ZOFIA Pokój
,w którym stygmatyczka zmarła jest niewielki. Wszędzie figurki świętych,
obrazki, portrety. Zofia W. często modliła się przy jej łóżku. Poznałam ją
dwadzieścia lat temu - odpowiadała Zofia W. Pojechałam na odpust do Turzy.
Przed kościołem siedzi jakaś kobieta. Zwróciła moją uwagę jej natchniona twarz,
usta wypowiadające słowa modlitwy; nie wiedziałam, kim jest. Miałam wrażenie,
jakbym spotkała kogoś bliskiego i niezwykłego. Po
pewnym czasie znajoma zaproponowała mi odwiedzenie stygmatyczki. Początkowo
myślałam, że to wróżka. Pojechałam
do Pszczyny; tam wtedy Katarzyna mieszkała. Powitała nas słowami; „Ja jestem
niczym, jestem analfabetką. Idźcie do kościoła, tam jest Jezus Chrystus, a nie
tutaj". Takimi słowami, jak się później okazało, witała przybywających
ludzi. Odmawialiśmy różaniec. -
Jeździłam często do Pszczyny. Pamiętam, że podczas postu Katarzyna nic nie
jadła i nie piła, przyjmowała tylko Komunię
Św. W roku 1974 byłam u niej w Wielki Piątek. Nagle stygmatyczka upadła na oba
kolana, podniosła głowę i na jej ustach pojawiła się Komunia Św. Po chwili
przez jej usta przemawiał Pan Jezus; „Świadczcie o tym, coście widzieli". -Teraz,
kiedy już nie ma jej wśród nas, modlę się dużo. Jakiekolwiek spotyka mnie cierpienie,
przyjmuję je bez skargi. Katarzyna Szymon utwierdziła mnie w wierze. Nikt mi
tego z serca nie wydrze. Świadectwo
z Tygodnika Zrzeszenia Katolików Caritas "Myśl Społeczna"
- Piotr Gerczuk - Nr 8 z dn. 19.02.89r.
| |||||||||||||||||||||||||
INNE OSOBY, KTÓRE POZNAŁY KATARZYNĘ SZYMON 1. Ćwiek Zygmunt - Warszawa Moje pielgrzymki
do siostry Katarzyny i łaski otrzymane za jej przyczyną zaczęły się w
Częstochowie. Jeden ze znajomych czekając na pociąg do Warszawy zaproponował mi
wyjazd do siostry Katarzyny. Chętnie na to przystałem. Do chwili obecnej jest
moim najlepszym przyjacielem. Na pewno nie był to żaden przypadek, ani zbieg
okoliczności. W sprawach łaski z Nieba nie ma żadnych przypadków. Ten pan nie
musiał być wtedy w Częstochowie i nie musiał mi tego zaproponować. Razem żeśmy
pielgrzymowali niezliczone razy i zabieraliśmy ze sobą duże grupy ludzi. Łask za przyczyną Katarzynki było
mnóstwo. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Jako jedną z pierwszych, którą
najmocniej odczuwam do chwili obecnej, to ciągła ustawiczna obecność Boga i
Jego Matki Maryi. Człowiek żyjący ciągle w tej obecności, pewny i świadomy
tego, rzadko kiedy popełnia grzech. To jest wielka łaska. Dzięki tej obecności
Bożej moje modlitwy, uczestnictwo we Mszy świętej i adoracje Najświętszego Sakramentu
nabrały innej wartości. Człowiek czuje żywą obecność Bożą w sobie, chociaż jej
nie widzi. Tej obecności Bożej doświadczyłem wiele razy u siostry Katarzyny
podczas ekstaz, gdzie Niebo schodziło na ziemię do nas, którzyśmy tam
przyjeżdżali. Tam nauczyłem się modlić, moja wiara się wzmocniła. Moje sprawy -
tak w kościele jak i osobiste, czasami niewytłumaczalne na sposób ludzki, są w
dużej mierze z przyczyny siostry Katarzyny, której obecność jest stale żywa we
mnie. Za jej przyczyną poznałem wiele miłych mi i oddanych przyjaciół. Będąc
sam 19 sierpnia 1985 roku u siostry Katarzynki w Katowicach, po jej długiej
chorobie – (trwała około 4 miesiące) - ujrzałem ją w wielkiej radości i
zdrowiu, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Wszystkie choroby w jednej
chwili od niej odeszły. A jeszcze dwa dni temu była w ciężkim stanie. Wtedy w ekstazie św. Franciszek
powiedział przez nią, że chce abym był w jego Trzecim Zakonie, a Matka Boża też
w ekstazie powiedziała, że w dzisiejszych czasach potrzeba jak najwięcej
wiernych w Trzecim Zakonie św. Franciszka. To co usłyszałem wtedy, wyjaśniło mi
wszystkie wątpliwości w tej sprawie i pozostałem temu wierny. W ekstazach
odebraliśmy wiele nauk. Najwięcej Pana Jezusa, Matki Bożej, Ojca Pio i
świętych, a także dusz czyśćcowych, a nawet i obecnego nam Ojca Świętego Jana
Pawła II. Czasami czuliśmy się jak na sądzie, gdy Pan Jezus nam mówił, jacy
jesteśmy i jacy powinniśmy być. Stawiał nam wiele przykładów z życia świętych i
Apostołów. Były też
niezwykle miłe, pełne miłości i miłosierdzia słowa dla nas, gdy Pan Jezus mówił
nam, że mamy wielką łaskę do jego korony cierniowej na jego głowie, że gdybyśmy
Go zobaczyli, to nasze serca nie wytrzymałyby. A ci, którzy go tym obarczyli,
to ich by to nie wzruszyło, bo oni są niewierzącymi. Mówił nam także, że
ukochał nas, zanim tu przybyliśmy w pielgrzymce, że wszystkich, którzy tu
przyszli z wiarą i z pokutą, wyzna przed Ojcem swoim. Słowa Pana Jezusa: „Wy
którzy przyszliście odwiedzić córkę moją, ja przyszedłem do was pocieszyć was i
dać wam tę wielką radość i to błogosławieństwo moją ręką, która jest do krzyża
przybita i tę rękę zdjąć z gwoździa i błogosławić te dzieci, które tu
przychodzą”. Innym razem
zmartwychwstały i miłosierny Jezus przyszedł i powiedział, że nas nie opuści,
że przyjmie nas wszystkich, abyśmy tylko pokutowali, że patrzy na nas dużymi i
miłosiernymi oczami i już od nas nie odejdzie. Jeszcze innym razem mówi nam:
„Nie mogę od was odejść, dzieci moje". Powtarzał to kilka razy. Innym razem
mówił Pan Jezus, że gdy dalej będzie taki różaniec jaki tu był rozważany, to
mamy wszyscy Niebo. Te słowa zobowiązują i są wyryte na zawsze w moim sercu. A
jest ich wielka mnogość i wszystkich ich tu nie zamieszczam, tylko niektóre. To
są też łaski. Chcę jeszcze zamieścić słowa Matki Bożej i Ojca Świętego Jana
Pawia II z ostatniego roku pobytu na naszej ziemi siostry Katarzyny. 14 stycznia 1986
roku Matka Boża Królowa Wszechświata z Dzieciątkiem Jezus na ręku przyszła z
Aniołami i świętymi: „Z daleka żeście przyszli umęczeni. Ofiarujcie tę
podróż jako pokutę za wasze winy. Kto żyje dla Mnie i Mego Syna, nie może
ciężko grzeszyć, tylko lekko, bardzo lekko. Lud na ziemi ulega złu, a musi
czynić dobrze, abyście przyszli do Nieba i nie dążyli do piekła. Na to
przychodzę tu z Nieba na ziemię, abyście byli w Niebie. Tak patrzę na was,
abyście byli skruszeni. Teraz tu na ziemi jest czas do modlitwy, do skruchy, do
pokory, do poprawy życia, do dobrych uczynków i wynagrodzenia. Szatan zabiera
wszystko. Wiernych sług, młodzież, dzieci. Świat wpadł bardzo do pychy. Czy
będzie zmiana u ludu? Najważniejszy czas, aby się poprawił. Upada Polska. Nie
tylko Polska, ale cały świat. Polska będzie ocalona, ale trzeba więcej pokory,
wiary i szczerej miłości. Burzy się świat w małżeństwach. A w małżeństwie musi
być miłość, by matki nie zabijały więcej dzieci. Jak będą wyglądać na sądzie te
matki, dzieci ich będą wołać - mamo, coś zrobiła, gdzie są moje oczy? I w
niedzielę praca i w moje święta praca w polu. Pracują, jakby nie było dni
powszednich. Choć byście cały świat posiedli, a na duszy szkodę ponieśli -
zginiecie. Zastanówcie się, póki nie jest za późno. Kobiety w spodniach chodzą
- jak to wygląda, a jak będzie na Sądzie Bożym? Latami upominam, a lud nic nie
jest lepszy. Zginiecie, żaden z was nie zostanie na ziemi. Jak zejdziesz z tego
świata spytam, czyś kobieta, czy mężczyzna? Płaczę Ja i Mój Syn, Święci i
Aniołowie. Całe Niebo płacze nad ludźmi. Napełniajcie ziemię ludźmi, nie
zabierajcie im życia. Co by było, gdyby Mój Syn wam wszystko zabrał?
Pamiętajcie, byście zachowywali wszystko. Dam wam dużo zdrowia, ale trzeba
pokuty. Zastanówcie się, najwyższy czas. Matka Boża płacze, zalewa się łzami.
Jak mam nie płakać. Mało dusz idzie do Nieba, większa część idzie do piekła.
Przychodzę z Nieba bronić was. Dla każdej duszy jest Niebo. Już nie mogę więcej
robić dla ludzi. Lud by tylko słuchał przekazów z Nieba, a nic nie czynił.
Czynić trzeba, wprowadzać w czyn to co słyszy z Nieba. Tu przychodzę Ja, Mój
Syn i Apostołowie. Nie grzeszcie już nigdy więcej. Wszystko krótko jest na
ziemi, a tam będzie radość bez końca. Niech serce wasze rośnie i promieniuje do
Nieba. Prawdą żyć, z prawdy przyszliście na świat. Błogosławieństwo dziecka na ręku przez
Matkę Bożą i Pana Jezusa. Każda matka ma dobrze wychowywać swe dziecko,
ochrzcić dziecko. Dziecko bez chrztu nie może być w Niebie. Musi być chrzest,
żeby kapłan mógł nałożyć Oleje święte przed zejściem z tego świata. Niech nie
będzie smutku. Świat ulega szatanowi. Trzeba mieć silną wiarę, spowiadać się,
sakramenty przyjmować, by już Niebo nie płakało. Nawracajcie jeden drugiego. Matka Boża
płacze teraz bardzo ... z całego życia musicie zdać rachunek. Przyjmują stojąco
Komunię świętą. Kapłani podają stojąco. Co robią Moi słudzy? Dlaczego słudzy
Moi odprawiają Mszę świętą tyłem do tabernakulum? Kapłan musi być skupiony w
czasie odprawiania Mszy świętej, a tak patrzy na ludzi i rozprasza uwagę, co
oni robią? Wyrzucili Stoły Pańskie, tabernakulum do bocznych ołtarzy. Do ręki
dają Komunię świętą. Mam nie płakać i Mój Syn. Przyjdą na Sąd wierni słudzy,
wtedy oni będą płakać, ale będzie już za późno. Skromność musi być u kapłana,
nie patrzeć na lud. Brak pokory u kapłanów, pycha. Jak jest kapłan, to myśli,
że jest Bóg, wie czym. Trzeba modlić się za nich. Ojciec Pio trzy
godziny odprawiał Mszę świętą. On był prawdziwym wiernym sługą. On był skromny.
Każdy kapłan powinien być skromny. Oni mają świątynie, a nie świat. Pychę
zastępować pokorą. Ci kapłani, co dobrze odprawiają Mszę świętą, mają nagrodę.
Gdy kapłan odprawia Mszę świętą musi się skupić. Ma być święty na ołtarze,
święcie żyć. Zastanówcie się nad waszym życiem. Rozważajcie dobrze Mękę Mego
Syna. Mężu, dobrze rozważałeś. Dobrze nauczajcie. Dobrze prowadźcie dzieci.
Słuchają cię, modlą się za ciebie. I ty, drogi ojcze, dobrze się ze swoimi
dziećmi modlisz, dobrze wychowujesz. Odmawiajcie
Koronkę do Miłosierdzia Bożego jak najwięcej. Każdy ma słuchać Mszy św., a nie
nagrywać na taśmę. Macie słuchać i zapisywać sobie. Dokąd będę płakać. Będzie
kara jak się lud nie nawróci. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Błogosławieństwo Boże niech zstąpi na was. Niech was błogosławi Bóg Ojciec, Bóg
Syn i Bóg Duch Święty. Amen. Zygmunt Ćwiek –
Warszawa 2. BEDNAREK MARIA - Katowice - ul. 27-go Stycznia Siostrę
Katarzynę poznałam, kiedy jeszcze mieszkała w Pszczynie. Odwiedzaliśmy Ją, a
także zapraszaliśmy do nas. Odczuwaliśmy wtedy obecność Ojca Pio przez cudowny
zapach fiołków, ale nie tylko, bo był i zapach tytoniu, ale zupełnie inny niż
ten, który my tu odczuwamy. Siostra Katarzyna mówiła, że to także zapach Ojca
Pio. Pewnego razu,
kiedy u nas gościła siostra Katarzyna, zdarzył się cud. Siostra Katarzyna
podeszła do ołtarzyka mówiąc, że wzywa Ją Matka Boża. Na ołtarzyku stała postać
Matki Bożej Fatimskiej. Była u nas pewna osoba, która nie bardzo wierzyła w
moje opowiadania i nagle usłyszałam krzyk tej kobiety, bo oto Ojciec Pio
kropił tak mocno, że cały ołtarzyk był mokry, a zapach był cudowny, pełno
kropel, jak gdyby najdelikatniejszego olejku, ale trochę szczypiącego. Miałam
tam figurkę św. Teresy, która od spodu posiadała otwór. Kiedy mój mąż podniósł
ją, to jakby wylał się z niej strumień wody. Ale jak się tam dostał? Faktem
jednak jest, że figurka ta wewnątrz pachniała przeszło półtora roku. Innym
razem zdarzyło się też coś przecudownego. Słyszałam i widziałam ślady krwi
pozostawione przez Ojca Pio, kiedy znowu była u nas siostra Katarzyna. Wtedy
właśnie pomyślałam, że chciałabym mieć taką pamiątkę, ale wstydziłam się o coś
takiego prosić, a tu nagle jakby przebite zostało Serce Matki Bożej i popłynęła
krew, a przecież powiedziałby ktoś, że to tylko figurka. Pewnego razu
było jeszcze cudowniej. Przy tym samym ołtarzyku, kiedy tak staliśmy z siostrą
Katarzyną, zaczęło tak ogromnie pachnieć. Zapachy mieszały się z kadzidłami,
ale nie przypominały tych z kościoła. Było to jakby przy największej
uroczystości, czego nie da się opowiedzieć. Trwało to do północy. Kiedy siostra
Katarzyna odchodziła poszłam za Nią, a między nami postać, a odczuwałam z
woni, że jest ktoś między nami. Siostra
Katarzyna opowiadała mi także o pierwszym piątku miesiąca. Było to w
Pszczynie, kiedy pracowała na poczcie. Mówiła, że na ołtarzyku zmieniła świece
nie zapalając ich i kiedy wróciła przestraszyła się, bo zastała świece nie
wygaszone, a przecież wcale ich nie zapalała. Okazało się, że palące świece nie
miały śladu, aby ktoś je zapalał. Powiedziała wtedy, że mamy
w każdy pierwszy piątek miesiąca zapalać świece dla Pana Jezusa. Powiedziała
mi także, że widzi w Turzy Pana Jezusa na Krzyżu żywego i bardzo zmartwionego. Często bywałyśmy
we Frydku u gospodarza, gdzie była figura Matki Bożej. Pewnego razu weszłam
pierwsza do tego pokoju i zobaczyłam zakrwawione oczy Matki Bożej. Krew była w
okolicy ust i nosa. Nic nie mówiłam, nie wiedziałam co o tym myśleć. Kiedy jednak
weszła za mną siostra Katarzyna z bólem powiedziała „O Boże, jak ta Matuchna
jest zakrwawiona” i zrozumiałam, że można widzieć dużo. Widziałam i inne
zmiany, kiedy Matka Boża była rozradowana, ale także kiedy płakała. Każdorazowo,
kiedy siostra Katarzyna była we Frydku, to miała widzenia. Odpowiadała na
myśli, przestrzegała. Dowiedziałam się jak mogę pomagać zmarłym, o których w
tym czasie myślałam. Powiedziała także, że gospodarz, który się tak trudził,
nie wybuduje kościoła przeznaczonego dla Matki Bożej. Tak też się stało.
Prosiła, żeby nie pracować w niedzielę i święta. Mówiła także, że obrażamy Pana
Jezusa kiedy stoimy przyjmując Komunię św. Chodziliśmy z Nią również na
„Zapaść". Zbliżając się do tego miejsca mówiła, że Matka Boża leci przed
nami. Opisywała jak wygląda. Widziała dużo dusz tam jeszcze pokutujących i tam
także bardzo pachniało, co nie wszyscy odczuwali. Pewnego razu siedziały tam
kobiety i na łące odmawiały różaniec. Siostra Katarzyna powiedziała do
niektórych, że nie mają swoich różańców, a trzeba mieć swoje. W tych widzeniach
dużo mówiła obcymi językami. Pewnego razu
pojechałam do Turzy z innymi osobami. Kiedy kapłan zaczął uczyć pieśni wyszłam
na zewnątrz. Spotkałam tam siostrę Katarzynę. Nagle odwróciła się uśmiechnięta
i mówiła do nas „O leci św. Tereska, już jest w zakrystii, a teraz na
kazalnicy, a jest taka piękna”. W tym czasie ksiądz przerwał nauczanie pieśni
i upadł na kolana (to powiedzieli nam ci, co byli w kościele) - ksiądz wstał i
powiedział: w tej chwili dostałem wiadomość (ludzie dziwili się skąd, przecież
nie schodził z ambony i nikt do niego widzialny nie przyszedł) „abyśmy się
modlili za pijaków, rozbite małżeństwa, kapłanów, nienarodzone dzieci, jeśli tego nie uczynimy - zginiemy
wszyscy.” Innym razem - także w Turzy - spotkałam siostrę Katarzynę na dworcu.
Stałam z Nią prawie sama, a Ona znowu wodzi oczami po szynach i powiada -
Ojciec Pio przechodzi tam i wskazała gdzie. Z obawy, żeby Jej nikt nie przeszkadzał
chciałam Ją przesunąć trochę w lewo i oto ogromne zdziwienie - była twarda jak
kamień i nie mogłam Jej poruszyć. Następnym razem
także w Turzy jechaliśmy pociągiem. Było nas dużo. Nagle siostra Katarzyna zaczęła coś mówić, co dla nas
nie było zrozumiałe. Zaczęła się jakby z kimś witać. Po zapachu poznaliśmy Ojca
Pio, wkładaliśmy różańce w Jej ręce, a one wszystkie bardzo pachniały. Pewnego razu,
kiedy przyjechałam do Pszczyny, siostra Katarzyna kazała mi pójść do figurki
Matki Bożej, którą przywiozła z Częstochowy. U stóp Matuchny było źródełko, a
zapach był niesamowity. Opowiedziała mi, jak to było. Miała zamiar kupić małą
figurkę na prezent. W sklepie wpatrywała się w Nią Matka Boża z tej figurki, o
której mowa, potem uśmiechnęła się do Niej. Siostra jednak szukała małej
figurki, bo nawet nie miała tyle pieniędzy, kiedy kazała sobie zapakować tę
małą figurkę, z tamtej zaczęły płynąć łzy. Nie myśląc o pieniądzach kazała
zapakować tę figurkę. Sklepikarz nie zauważył, że zostawiła za mało pieniędzy. Udała
się na dworzec, a figurka zaczęła ciążyć. Im szła dalej, tym figurka była
coraz cięższa, tak bardzo, że nie miała sił iść dalej. Wtedy zaczęła przepraszać i błagać,
aby mogła mieć lżej. Po tej krótkiej modlitwie znów figurka stała się lekka.
Powiedziała mi wtedy, że nie trzeba nic lekceważyć. Mówiła mi także, jak bardzo
kapłani dokuczali Jej przy spowiedzi. W Pszczyńskim kościele omijali Janie
podając Komunii św. Kiedy w Wielkim Poście nie mogła pójść do kościoła, to
żaden kapłan nie chciał do Niej przyjść. Zawsze chorowała na nieuleczalne
choroby, a potem nie mogła iść do kościoła i żaden kapłan do Niej nie chciał
przyjść. Stało się tak,
że dostawała Hostię od Ojca Pio, widać Ją było na Jej języku. Na okoliczność
tych zdarzeń, bo było
ich więcej, są świadkowie. Pewnego razu odpowiadała mi, że słyszała ciężkie
kroki na podwórku. Nagle przez okienko wchodzi mężczyzna z ciężkim workiem. Rzucił go na moje nogi. Siostra
Katarzyna wiedząc, że to duch - pyta co ma w tym worku. Odpowiedział, że kamienie,
którymi grodził swoje pole, aby nikt nie mógł dojść, a teraz od śmierci nosi
te kamienie i jest mu ogromnie ciężko. Prosił siostrę Katarzynkę o pomoc.
Powiedziała mu wtedy: „idź i zanoś je tam skąd przyniosłeś i zjawa zniknęła”.
Siostra Katarzynka mówiła, że po widzeniu ogromnie dużo dusz przychodzi do
Niej prosić o pomoc, ale nie wszystkie mogą wejść. Mnie powiedziała, że
niektóre z nich wchodzą gdzie się da, aby się ogrzać. Moja matka nie miała
takiego szczęścia - nie mogła wejść. Natomiast mój mąż był i prosił o pewne
modlitwy, które za niego wykonałam. Maria Bednarek 3. BAM KRYSTYNA
- Pszczyna - ul. Rejenta 5 Pani Kasia, tzn.
śp. Katarzyna Szymon - zwróciła na siebie moją uwagę w latach 1949 - 51.
Spotkałam Ją w Kościele Wszystkich Świętych w Pszczynie. W tym czasie bywałam
prawie codziennie na Mszy św., zaś p. Kasia była gdy przychodziłam i była gdy
odchodziłam. Klęczała prawie przez całą Mszę św. i przez wiele Mszy św.
Podziwiałam ją za siłę klęczenia. Klęczała często w ganku obok ołtarza Matki
Bożej Pszczyńskiej, na drewnianej podłodze za ławką, w której siadywałam ja.
Była skupiona i rozmodlona z Różańcem w ręku. Chodziła ubrana po wiejsku (w
kieckach) jak wszystkie wiejskie kobiety w okolicy Pszczyny. Była niskiego
wzrostu, chodziła kołysząc się trochę, jakby miała chore nogi. Bliżej poznałam
p. Katarzynę bywając u Niej (jako 14-, 15-, 16-letnia dziewczynka) od czasu do
czasu z moją mamą śp. Katarzyną Ochot. Pani Katarzyna Szymon pracowała około
lat 1950 - 51 jako sprzątaczka w biurach Spółdzielni „Samopomocy
Chłopskiej" w Pszczynie przy ulicy Piastowskiej w domu (na zakręcie ulicy)
byłego właściciela - piekarza o nazwisku Fuks. Z powodu popołudniowego
urzędowania i libacji alkoholowych pracowników Spółdzielni, nakazano Kasi
sprzątanie biur w późnych godzinach nocnych. Pani Kasia wiedziała, którzy
pracownicy i jak się zabawiali w nocy. Była więc świadkiem pewnych okoliczności,
które zeznawała w sądzie w obronie mojej mamy. Katarzyna Szymon
zajmowała skromny pokoik na strychu wspomnianej piekarni p. Fuksa. Było to
mieszkanie ubogie. Pamiętam w nim łóżko, stolik z miednicą, stolik kuchenny i
kilka krzeseł. Nad stołem wisiał obrazek, który pozostał żywy w mojej pamięci
do dziś. Był trochę większy od pocztówki. Na obrazku był Pan Jezus z otwartymi
ramionami rąk i serca oraz z głową zakrwawioną od cierniowej korony. Strumienie
krwi z ramion o bardzo żywym kolorze wpadały do czegoś w rodzaju basenu. Mama
moja była tego wieczoru ze mną u Kasi. Uprzedziła mnie, że ona miewa spotkania
ze świętymi i duszami czyśćcowymi. Bałam się. Oprócz nas przyszło jeszcze kilka
starszych osób. Usiedli na krzesłach wzdłuż łóżka. Ja z mamą siedziałyśmy
naprzeciwko Kasi. Ona zaś siedziała na krześle przy stoliku pod obrazkiem.
Kobiety cicho rozmawiały, ktoś zamknął drzwi na klucz. Pani Kasia złożyła ręce
do modlitwy i podparła nimi głowę. Po pewnej chwili wyprostowała się i dość
szybko coś mówiła w niezrozumiałym dla nas języku. „Wydawało mi się, że mówiła
słowa „Deus meus ..." coś jakby „confiteor” we Mszy św. Prostując się na
krześle zwróciła się do mnie Jestem Maria Magdalena, bądź spokojna, spowiedź
święta jest ważna, żyj w czystości, módl się i przystępuj do Komunii Świętej”.
Byłam oszołomiona, bo w tym czasie właśnie chodziłam z niepokojem w duszy z
powodu spowiedzi św. Pani Kasia odwracała się kolejno do osób, do których
mówiła. Nie pamiętam z tego nic. Na koniec Pani Kasia przebudziła się jakby ze
snu. Widziałam, że była zmęczona. Od tego czasu Pani Katarzyna była dla mnie
osobą tajemniczą, bałam się jej trochę. Ona zaś uśmiechała się do mnie, gdy ją
spotykałam na ulicy. We wspomnianym
mieszkaniu bała się przebywać ze względu na osoby poszukujące ją z Urzędu
Bezpieczeństwa - mówiono o Niej, że jest, jasnowidząca”. Pani Kasia opowiadała
mi osobiście, że gdy ją zamknięto w piwnicy i bito - człowiek, który ją bił
zesztywniał z ręką uniesioną do góry, aż została uwolniona. Piwnica nie miała w
całości betonu pod nogami. Powiedziano jej, że miała tam być zabita i pogrzebana. Chciano jej
także odebrać różaniec, ale ona odpowiedziała, że jest to jej broń, że nie odda
różańca. Przez krótki
czas przebywała u mojego wujka śp. Franciszka Sosny na ulicy Mickiewicza w
Pszczynie. Potem zaś mieszkała u państwa Krzysztolików na ul. Sokoła 1. W
mieszkaniu p. Krzysztolików byłam z moją mamą kilka razy. Mieszkanie było
bardzo małe i ubogie. Na ścianach wisiały duże religijne obrazy. Zamieszkała tu
razem z p. Katarzyną Kupią. W tym czasie mówiono po cichu, że pojawiły się u
Kasi dziwne rany na rękach i nogach, z których w piątki cieknie krew. Ja tego
nie widziałam. Opowiadano wtedy w mojej obecności o postach Kasi i o
„upadkach". Słyszałam, że była u SS
Boromeuszek w Pszczynie na obserwacji, że był problem czy jej udzielać
Komunię św. czy nie. Mówiono o „odwiedzinach” Ojca Pio, o życzeniu Matki Bożej
Królowej Śląska w Gilowicach. W czasie choroby i Wielkiego Postu z Komunią św.
odwiedzali ją ks. Piotr Zegrodzki, proboszcz z Góry i ks. Józef Gruszka. Księża
wypowiadali się na temat „Kaśki” z rezerwą, z uśmieszkiem i niezadowoleniem, że
w tej sprawie zadajemy pytania. W 1957 roku
wyszłam za mąż. W zimie tego roku spotkałam panią Kasię u mojej mamy - skubała
pierze do mojej ślubnej wyprawy. Była skromna i małomówna. Kilka razy
spotkaliśmy ją w Turzy Śląskiej na odpustach, a także na nocnych pokutach.
Widziałam jak ksiądz przyniósł jej Komunię św. do ławki, była bardzo słaba.
Podchodzili do niej także ludzie - ona rozmawiała z nimi i błogosławiła ich.
Ponownie odwiedziłam panią Kasię w listopadzie 1983 roku u pani Marty Godziek w
Kostuchnie k. Katowic. Poznała mnie. Pozwoliła mi usiąść blisko siebie na
tapczanie. Wspominałyśmy dawne czasy i znajomych. Mówiła ze smutkiem o
przykrościach jakie Jej wyrządziło kilka osób z Pszczyny, wskutek czego musiała
się stamtąd wyprowadzić. Miała wielkie rany
na rękach i ranę na głowie. Innych ran nie miałam okazji oglądać. Rany były
zasklepione brązowo-czarnym strupem, zaś na około ran była różowa obwódka.
Widać było, że rany są bolesne. Przychodzący ludzie uklękli obok i całowali
rany. Ja także miałam tę możliwość trzy razy ucałować ranę na prawej ręce.
Ukazując mi rany na rękach pani Kasia
powiedziała do mnie: „popatrz Krysia, takie rany dał mi Pan Jezus, a księża
mówią, że Ja sama wydrapałam". Powiedzieli też, że Pan Jezus w tym miejscu
nie miał rąk przebitych (jej rany znajdowały się po obu stronach w środku
dłoni, ale nie były otwarte na wylot, były zasklepione, gdy je widziałam) -
mówili też, że może pochodzi to od szatana. Patrzyła na mnie i czułam, że chce
bym powiedziała co myślę o tym. Odpowiedziałam, że szatan
nienawidzi Najświętszej Maryi Panny i Różańca Świętego, a tu 3 godziny modlimy
się na cześć Maryi i Pana Boga. Każdy z nas (było nas pełne mieszkanie aż na
korytarz) ma w ręku różaniec. Na ścianach poświęcone obrazy i Krzyż, i ołtarz z
figurą św. Panienki. Wiem, że tego by szatan nie zniósł. Jestem pewna, że to
sprawa Boża. Na spotkaniach modlitewnych byłam 4 razy. Byłam świadkiem dwóch
„ekstaz”, podczas których mówiąc przez nią przedstawili się Matka Boża i św.
Augustyn. Na wstępie jednej ekstazy mówiła w języku niemieckim a także, gdy
błogosławiła mój krzyżyk przywieziony z Jerozolimy. Mówiła do mnie w czasie
„ekstazy” o mojej zmarłej mamie, o jej potrzebach Mszy św. i różańcach św., zaś
za drugim razem powiedziała mi, że mama już nie cierpi. Na modlitwach obecny
był także lekarz, który modlił się z nami i czuwał nad panią Kasią. Pani Kasia była
mi zawsze życzliwa i zapraszała do modlitwy. Byłam świadkiem, gdy kobieta
dziękowała jej za uzdrowienie, ale pani Kasia zgorszyła się i odpowiedziała, że
Panu Bogu trzeba dziękować a nie jej. Ja zaś czułam się umocniona na duszy. Po
każdym spotkaniu przywiązywałam się do Różańca św. bardziej niż dawniej. Gdy
kończyliśmy odmawianie trzeciej części Różańca odczuwałam dziwną siłę, że
mogłabym bez odpoczynku dalej się modlić. Mijało zmęczenie, które ciążyło mi w
czasie modlitwy. Po śmierci pani
Kasi jest mi jej bardzo brak. Obiecuję wraz z rodziną moją modlić się w Jej
intencji, aby została wyniesiona na ołtarze. Krystyna Bam 4. MORAWIEC AGNIESZKA - Poznań, ul. Wojska Polskiego 13 Katarzynę znałam
od dziecięcych lat. Mieszkaliśmy razem we wczesnej młodości. Był to budynek
wielorodzinny Nadleśnictwa. Chodziliśmy razem do jednej szkoły. Była to szkoła
trzyklasowa. Katarzyna skończyła tylko trzy klasy, ale nie umiała w ogóle
czytać i pisać. Nauczyciele brali ją do różnych domowych usług twierdząc, że do
niczego innego się nie nadaje. Do nauki po prostu nie miała talentu. Kiedy
bywaliśmy razem w kościele, musiałam obracać jej książeczkę do modlitwy, gdyż
zawsze trzymała ją odwrotnie. Katarzyna bardzo lubiła samotność. Chodziliśmy do
lasu po trawę dla krów. Wołaliśmy Katarzynę, ażeby szła z nami. Ona jednak
zawsze była w lesie przed nami. Na zabawy dzieci nie miała czasu, bo macocha ją
zawsze pędziła do roboty, a ojciec bardzo pił wódkę. Katarzyna opowiadała mi, że
chodzi modlić się pod „Bożą Mękę” (figura na której znajduje się Pan Jezus na
Krzyżu i Matka Boża) za swojego ojca. Pytałam ją, czy się nie boi tych bardzo
złych psów co pilnowały tego gospodarstwa. Odpowiedziała, że przylecą,
obwąchają ją i idą dalej. Pod tą figurą uprosiła Pana Jezusa o uzdrowienie od
tego pijaństwa swojego ojca. Ojciec rozchorował się wkrótce. Opiekowała się nim
Katarzyna i to bardzo troskliwie. Macochę jej ta choroba nic nie obchodziła.
Macocha zmarła nagle a po dwóch tygodniach po niej zmarł również ojciec
Katarzyny. Po śmierci ojca, Katarzyna została przy starszym bracie, który
mieszkał w tym samym domu. Nie pomieszkała zbyt długo, gdyż była strasznie
prześladowana przez bratową, która wkrótce wypędziła Katarzynę z domu. Na
jakiś czas przygarnął ją jeden z gospodarzy w Studzienkach. Była bez pieniędzy
i żadnych środków do życia. Do kościoła
chodziliśmy aż do Pszczyny, która odległa była od Studzienic Katarzyna będąc
kiedyś u mnie w odwiedzinach upadła. Obecny był również mój szwagier. Mówię mu,
że nie podniesie Katarzyny. Roześmiał się - taką „kurkę” (Katarzyna w tym
czasie była bardzo szczupła) to podnosi się lekko - odparł. Przymierzył się do
tego zamiaru, namocował się i nie podniósł. Zawstydzony wyszedł. Katarzyna
bardzo dużo pościła. Zaczynała pościć w środę popielcową i kończyła w Wielką
Sobotę. Post jej trwał 40 dni bez żadnego jedzenia, czasem napiła się trochę
wody. Pościła także w Adwencie. Pod koniec takiego postu była bardzo
wychudzona i w Wielkim Tygodniu przychodziły na nią bardzo wielkie cierpienia.
Posty te utrzymywała gdzieś około 30-70 roku życia. Gdy do niej
przychodziliśmy, częstowała nas tym co miała, sama zaś do ust nie brała nic.
Nasze prośby były bezskuteczne - nawet, żeby choć łyk gorzkiej kawy się
napiła. Wszystkiego odmawiała. Wystarczył łyk wody i to nie duży.
„Mamuśka" nie mogła na to patrzeć jak ona tyle pości i sama nawet nie chciała
jeść, mówiąc, że jak ona może jeść skoro Katarzyna nic tak długo nie je. W
czasie postu miała bardzo często podawaną Komunię Świętą z Nieba. Byliśmy naocznymi
świadkami jak szła Hostia do Katarzyny. Tu nawet w moim mieszkaniu z kierunku
okna szła duża Hostia. Zauważyliśmy Ją około jednego metra przed Katarzyną.
Katarzyna w tym czasie upadła na kolana i tak się zachowywała jak w kościele w
chwili przyjmowania Komunii św. Obecnych przy tym zjawisku było dziewięć osób
i wszyscy widzieli jak ona przyjęła Komunię św. Pośród nas obecny był pan
Indyka. Rozpłakał się i powiedział: „teraz to już nie ma co”, bo on bardzo
często chodził do Katarzyny i wierzył w to co Katarzyna mówi i w to co widział.
Natomiast jego żona wyśmiewała go i drwiła z Katarzyny mówiąc: „zaś tam idziesz
do tej czarownicy, ona ci tylko suszy głowę, a nic nie wie, bo nie jest
uczoną”. Do Katarzyny przychodzili ludzie i dużo pytali o swoich zmarłych. W
ekstazach przychodziły dusze zmarłych krewnych i rozmawiały ze swoimi
bliskimi. Poznawano ich po głosie. Ludziom słabej wiary a szczególnie tym co
drwili, Katarzyna nie udzielała żadnych informacji. Znała bowiem zamiary
każdego - w jakim celu przyszedł. Przyjechała do
mnie z Katowic krewna ze swoją koleżanką, która była magistrem farmacji.
Zapytała się Katarzynki, co takiego ma na rękach. Katarzynka zażartowała i
powiedziała, że się skaleczyła. Pani ta zaczęła z niej drwić, bo słyszała, że
Katarzyna ma widzenia. Siedziały naprzeciw siebie przy stole i w pewnym
momencie wytrysnęła fontanna krwi z jednej z ran ręki Katarzyny wprost na tę
panią magister. Zdarzenie to miało miejsce w niedzielę, a krwawienia były
dotąd zawsze w piątki. Pani magister bardzo się wystraszyła. Wołała o bandaże,
bo bała się, że Katarzynie krew odejdzie całkowicie. Katarzyna zaczęła się
śmiać, a ja jeszcze bardziej, bo wiedziałam, że to zaraz przestanie tryskać.
Katarzyna w tym czasie krwawiła zawsze w piątki. Wtedy to z wszystkich ran
bardzo ciekła krew, a jeszcze dodatkowo otwierały się rany na głowie. Z
początku chodziliśmy do Niej w piątki, ale później przestaliśmy przychodzić,
gdyż nie można było na to patrzeć, zwłaszcza na to, jak Katarzyna cierpi.
Niektórzy ludzie mówili: „żeby wszyscy
parafianie wiedzieli co mają, to by inaczej mówili”. Ale prawie wszyscy ją
prześladowali, nie dowiadywali się prawdy, nie chcieli zobaczyć a oczerniali
ją. Z początku Katarzyna, gdy dostawała rany (stygmaty), ukrywała je, zawijała,
chowała ręce. Z tego też powodu nie mogę dokładnie określić, kiedy ona te rany
otrzymała pierwszy raz. Mieszkałam z
siostrą. W czasie małego przemeblowania do mieszkania przyszła Katarzyna.
Pomagała nam. Przy przesuwaniu szafy zauważyliśmy te rany, bo miała ręce skrwawione.
Widzieliśmy to pierwszy raz w życiu i myśleliśmy, że Ona to sobie sama
podrapała. To nic takiego - odparła Katarzyna i dalej chciała ukryć je, mówiąc,
że to na gwoździach podrapała. Zauważaliśmy je coraz częściej, gdyż zaczęliśmy
Ją obserwować. Po pewnym czasie
zapytałam ją, czy na nogach też ma takie rany. Akurat wtedy przyszła z
cmentarza i chciała sobie umyć nogi. Zdjęła buty, a tu cała pończocha
skrwawiona, a w butach pełno krwi. Spoglądałam na jej nogi, a one przecięte do
dołu i z góry w tych samych miejscach na obu kończynach. Pytam ją
dalej, a serce Kasiu? Pokazała mi, a tu także duże cięcie. Powiedziałam do
niej, że to już nie do wytrzymania. Był to piątek, więc cała koszula była też
skrwawiona. Katarzyna miała też różne widzenia. Raz - jak sobie przypominam -
była w ekstazie i opisywała dokładnie działania wojenne w Abisynii. Zachowywała
się tak, jakby tam była na froncie. Przeskakiwała przez trupy, strzelała i
powtarzała wszystko co się tam dzieje. Przy tym widzeniu było dużo ludzi,
którzy tego nie rozumieli i zaczęli się śmiać. Jak się skończyła ekstaza, jeden
z mężczyzn pyta się Katarzynki „gdzieście to byli”. Odpowiedziała mu „oj nie
śmiej się, bo jesteś taki duży, a możesz być taki malutki”. Katarzyna po tych
ekstazach mówiła o tym co widziała i gdzie była. Pod koniec lat
70-tych (1978 r.) przeniosła się do Mysłowic i wtedy spotykaliśmy się bardzo
rzadko. Brakowało mi Jej. Kiedy spotkaliśmy się od czasu do czasu to
wspominaliśmy tamte czasy od „Siąkarni”. (Budynek nadleśnictwa) aż do Pszczyny.
Lubiła sobie wtedy pożartować. Na pogrzebie
byłam, ale to co widziałam nie przypominało mi pogrzebu tylko duża procesję.
Po pogrzebie spotkała mnie jedna znajoma i pyta: „czy to prawda, że Kasia
umarła”? Tak umarła, a byliście na pogrzebie - odpowiedziałam pytaniem? Tak,
byłam, no i jak tam? No i jak tam! Na rynku w Pszczynie nie zmieścili by się ci
ludzie, którzy tam byli. Agnieszka
Morawiec 5. PETRYŃSKA STANISŁAWA - Katowice Panią Katarzynę Szymon poznałam w
kwietniu 1980 roku. Moja znajoma, pani Laura Czerniawska opowiadała mi o niej.
Pragnęłam poznać panią Katarzynę, by uczcić Rany Pana Jezusa, które nosiła na
swoim ciele. Wiedziałam już, że Pan Jezus udziela Swoich Ran ludziom wybranym,
by mogli wynagrodzić za nasze zło, takimi byli np. św. Franciszek, Ojciec Pio,
których darzę szczególną czcią. Pani Katarzyna przebywała w tym czasie w
Łaziskach Rybnickich u Pana Błatonia. W niedzielę 29 kwietnia pojechałam z
pragnieniem uczczenia Ran Pana Jezusa. Pani Katarzyna przyjęła mnie bardzo
życzliwie, tak jakby mnie już znała. Widziałam jej rany na rękach. Byłam
świadkiem ekstazy w czasie której pani Katarzyna przekazywała słowa Matki
Bożej. Niestety mój sceptycyzm z jakim odnosiłam się do stanu ekstazy, z którym
spotkałam się po raz pierwszy, był przeszkodą do pełnego przeżywania i
przyjęcia słów Matki Bożej. Wiedziałam już, że pani Katarzyna wyprasza u Boga
łaski cierpieniem, dlatego nie miałam odwagi prosić ją o wstawiennictwo u Boga
w mojej sprawie. Wiedziałam także, że nie potrafi pisać i czytać, dlatego
podarowałam jej serię obrazków Drogi Krzyżowej Pana Jezusa z prośbą, że kiedy
będzie je oglądała i rozważała, aby westchnęła do Pana Jezusa o żywą wiarę i
miłość dla mnie i moich najbliższych. Ona mnie odpowiedziała: „Pani ma żywą
wiarę i miłość - pani ma”. Później wyjaśniła mi, że w ludziach o żywej wierze i
miłości widzi światło - widzi stan ich duszy, natomiast w ludziach w stanie
grzechu ciężkiego widzi ciemność, a dusza ich ma brudno, ciemno-bordowy kolor.
Powiedziała mi też, że była u mnie duchowo i zna mnie. Na moje pytanie, jak się
to dzieje, odpowiedziała, że
zapala się światełko i Pan Jezus mówi do niej : „Idź do mojej córki”. Czasem prowadzi
ją Anioł Stróż. Prócz mnie było jeszcze kilka osób i odmawialiśmy wszyscy
różaniec. Nie miałam różańca. Pani Katarzyna podała mi swój, który pięknie
pachniał. Dziwiłam się, że perfumowany, ale takiego zapachu perfum nie spotkałam.
Pani Katarzyna poleciła mi przeprosić Matkę Bożą i wyjaśniła, że tą wonią
obdarza Matka Boża. Później wielokrotnie spotkałam się z tym zapachem - raz
nawet zapachniał w moim domu różaniec, który dostałam od pani Katarzyny. Podziwiałam radość,
pogodę ducha, życzliwość, wesołość i poczucie humoru Pani Katarzyny - mimo
bólu jaki odczuwała nieustannie na skutek ran. Czułam się u Niej jak u Mamy,
ale równocześnie odczuwałam wielką potrzebę modlitwy, wyciszenia. Postanowiłam
pozostać na nocnym czuwaniu w miejscowości Turzy w Sanktuarium Matki Bożej
Fatimskiej, w którym jeszcze nie byłam. Przy pożegnaniu, z miłością ucałowałam
rany na rękach pani Katarzyny - było to moją wewnętrzną potrzebą. Całą radość
spotkania z panią Katarzyną przeżyłam w Turzy podczas nocnego czuwania. Pan
Jezus obdarzył mnie skruchą, radością, pokojem i miłością w czasie Komunii
świętej, wynagrodził mi miłość, z jaką ucałowałam Jego Rany na rękach pani
Katarzyny. Takiej łaski doznałam jedyny raz w życiu. Hostia Święta,
którą przyjęłam w czasie nocnego czuwania miała smak krwi - czułam jakby
strużki krwi wypływały z Niej i napełniały moje usta Jej smakiem. Teraz już
wiem, że Ciało Chrystusa w Komunii świętej zawiera także Jego Najświętszą Krew. Bardzo
szczęśliwa wróciłam w poniedziałek z nocnego czuwania w Turzy prosto do pracy.
Odtąd odwiedzałam panią Katarzynę wracając do niej tak jak się wraca do matki.
Ona też darzyła mnie sympatią i czasem odpowiadała na moje pytania dotyczące
spraw mistycznych. Od tej pory przyprowadzałam do niej ludzi, także dwukrotnie
były moje klasy ze szkoły podstawowej
im. Lenina w Katowicach. Obecnie modlę się do niej jak do mojej
orędowniczki i odczuwam Jej bliskość i opiekę. 6. MUSZYŃSKA
MARTA - Studzienice koło Pszczyny Gdy Katarzynka
miała roczek, umarła jej matka. Było ich sześcioro rodzeństwa. Ojciec był
nałogowym alkoholikiem. Ożenił się powtórnie i macocha Katarzyny miała dwoje
dzieci. Dzieciństwo miała Katarzyna bardzo ciężkie, niewyobrażalnie trudne.
Spała w stajni, czasami na cegłach. Od najmłodszych lat pracowała jako siła
najemna u obcych ludzi. Lubiła zawsze samotność i ciszę, a szczególnie
modlitwę. Niedaleko od jej chatki była duża kapliczka „Bożej Męki” z wielkim
Krzyżem. Katarzyna kiedy była jeszcze mała, to już ludzie widywali ją modlącą
się pod Krzyżem. Błagała Matkę Bożą i Pana Jezusa, aby odmienił jej ojca.
Prośby Katarzynki zostały wysłuchane. Ojciec przestał pić. Nawrócił się do Pana
Jezusa a pod koniec życia wstąpił do III zakonu św. Franciszka i zmarł. Kiedy Katarzynka
miała - tak jak my - 16 lat, namówiła nas na roraty. Do kościoła w Pszczynie
było Gdy Katarzynie
zmarła druga matka, pamiętam dokładnie, przyszła do mojej mamy i prosiła ją,
żeby mogła u nas zamieszkać. Mama dała jej malutką izbę, malusieńki pokoik.
Katarzynka przywiozła ze sobą stare łóżko, starą kołdrę, komodę, stołek, łyżeczkę,
garnek, miskę, poduszkę. To był jej cały dobytek. Była naprawdę bardzo biedna,
ale zawsze wesoła i uśmiechnięta. Była bardzo skryta i zamknięta w sobie.
Weszłam do niej rano, a ona się modli na różańcu, weszłam w południe :
Katarzynka modli się dalej na różańcu, weszłam wieczorem i znów Katarzynka
modli się na różańcu. Powiedziałam wtedy, ty się tylko modlisz na różańcu.
Odpowiedziała mi, tak, na różańcu się modlę za dusze w czyśćcu opuszczone.
Zawsze myślałam dużo o Bogu. Mieszkała u nas
5 lat lub więcej. Dokładnie nie pamiętam. W każdym razie kiedy zmieniła
mieszkanie, to już było o niej dużo słychać. Kiedy Katarzynka miała 76 lat
pojechałam do niej. Zobaczyłam ją i rozpłakałam się. Miała siwe, gładko
zaczesane włosy i leżała na tapczanie. Bardzo cierpiała, widziałam jej tak
okropne rany. Była zmęczona, mówiła powoli i z wielkim trudem. Miałam ciężki
dzień podobnie jak w każdą środę i w każdy piątek tygodnia. Odkryło się i
zaczęło krwawienie. Było tyle ludzi, że nie szło ją zobaczyć i nie rozmawiałam
z nią. Marta Muszyńska 7. DZIDA EMILIA - Jankowice Zagajniki 28
poczta Pszczyna Chodziłam do
Katarzynki, kiedy mieszkała w Pszczynie u państwa Krzysztolików. Oni nie
wierzyli temu wszystkiemu co tam się działo. Było nas dużo, ale imion nie
pamiętam. Katarzynka przed Bożym Narodzeniem bardzo pościła. Całe tygodnie nie
jadła i nie piła. Chodziła tylko do świątyni i karmiła się Komunią Świętą. W
ostatnim tygodniu postu była słaba i musiała zostać w domu. Siedziała w łóżku.
Było południe, odmawialiśmy Różaniec św. Ona patrzyła w górę, nagle oblicze jej
rozjaśniło się i ujrzeliśmy jak duża biała Hostia schodziła do jej ust.
Uklękliśmy i z przerażeniem patrzyliśmy na Nią. Hostia była takiej wielkości jak do błogosławieństwa. Potem Katarzynka
nabrała siły i mówiła jaki Pan Jezus jest dobry, posilił ją cudownie,
zmówiliśmy dziękczynienie.
Emilia Dzida 8. MAZUR PAULINA - Jankowice koło Pszczyny 1930 rok.
Katarzyna chodziła do lasu po trawę. Ścinała ją sierpem i znosiła ją na swoich
ramionach. Pomagała w ten sposób ojcu i drugiej matce. Było ich sześcioro -
dzieci i rodzice. Ojciec mało zarabiał na utrzymanie rodziny. Była jedynaczką z
córek, gdyż pozostałe dzieci to bracia. Miała bardzo ciężkie życie, na które
zarabiała chodząc do lasu. Za różne przysługi dostawała l złoty lub 80 groszy. Koło domu
Komrausa stoi „Boża Matka” - kapliczka. Tam chodziła Katarzynka na modlitwy.
Lubiła też bardzo dzieci, z którymi chodziła razem się modlić. Z nimi też dużo
żartowała. Pewnego razu siedziała sobie z rówieśnikami i żartowała aż nagle
stała się nieruchoma, jakby była nieżywa. Nikt wtedy tego nie zrozumiał. To
musiał być początek jej tajemniczego mistycznego i pokutnego życia. Każdą pracę
zaczynała znakiem Krzyża Świętego. Chodziła też do Pszczyny na cmentarz o
północy i tam modliła się za dusze zmarłych. Kiedyś poszła tam z jedną matką.
Ta jednak musiała zostać przy bramie cmentarnej, dalej nie mogła iść.
Katarzynka musiała tam iść sama. Wydawało się jakby ją dusze nosiły. Drogi było
bowiem na godzinę marszu, a ona pokonywała ją w pół godziny. Tak musiała
duszom pomagać.
Paulina Mazur 9. GĘBALA MARTA - Pszczyna ul. W. Wasilewskiej 1 U Państwa
Krzysztolików zamieszkałam w 1954 roku. Śp. Katarzyna Szymon wraz z śp.
Katarzyną Kulpa mieszkały ze mną na pierwszym piętrze. Zauważyłam, że
odwiedzało Katarzynę Szymon wiele osób. W pierwszych latach znajomości nie
miała ran „stygmatów”, nie pamiętam też kiedy się pojawiły. Początkowo były
małe. Byłam świadkiem czwartkowych i piątkowych krwawień. Wokół głowy jak
wieniec pojawiały się cienkie strużki krwi. Zanim wypływała krew z rąk i nóg,
widziałam jak Katarzyna Szymon doznawała bolesnego skurczu w całym ciele. Obie
Katarzyny opiekowały się moją córką, gdy byłam w pracy. Z Katarzyną Szymon
zaprzyjaźniłam się bardziej po śmierci Katarzyny Kulpy. Mówiłyśmy sobie po
imieniu. Pomagałam jej w różnych czynnościach, których ona nie mogła wykonać z powodu słabości wskutek wielkich
umartwień i bolących rąk. Byłam świadkiem różnych spotkań i rozmów z ludźmi.
Kasia wiele pościła i cierpiała. Szczególnie w okresie wielkiego postu
spożywała tylko Komunię świętą popijaną wodą. Przez krótki okres Komunię św.
przynosił jej ksiądz Piotr Zegrodzki - obecny proboszcz w Górze. Któregoś dnia
Kasia Szymon zawołała mnie do pomocy przy śmiertelnie chorej Katarzynie Kulpa.
Wtedy byłam świadkiem omdlenia - Kasia Szymon miewała bolesne upadki - była
nieprzytomna. Na moich oczach zdarzyło się to kilka razy. Trwało to około 5
minut. Gdy pomogłyśmy chorej chciałam odejść do domu, ale Katarzyna Kulpa
zatrzymała mnie mówiąc, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Po omdleniu usiadła na
łóżku, złożyła ręce do modlitwy i po chwili mówili przez Nią do mnie mój śp.
mąż i ojciec. Obu poznałam po sposobie mówienia i po treści słów, które do
mnie kierowali. Mąż mówił wschodnim dialektem, zaś ojciec mówił o sprawach
rodzinnych, których Kasia nie znała, a także wspominając moją siostrę mówił
twardo „Szefa” jak za życia. Po śmierci Katarzyny Kulpa prawie codziennie
bywałyśmy u siebie, były wyraźne znaki rozmów ze zmarłymi osobami i świętymi. Kasia bywała -
gdy była zdrowa - na Mszach św. i dużo klęczała. Przychodziło wiele osób -
często od wczesnego rana aż późno wieczorem na rozmowę z Kasią, nie dając jej
wytchnienia. Przychodzili także pracownicy UB (Urząd Bezpieczeństwa) i ona była
tam wzywana. Gospodyni, pani Krzysztolik, nie bywała u Kasi. Podziwiałam ją,
że nigdy nie okazywała niecierpliwości ani niezadowolenia z powodu bardzo
licznych odwiedzin Kasi. Byłam osobiście w grupie ludzi świadkiem przyjmowania
przez Kasię Komunii świętej z niewiadomych rąk. Razem z panią Wóronową i jej
siostrą oraz z Heleną Kępą z Łąki w czasie podwieczorku u Kasi, Kasia przyjęła
św. Hostię siedząc w łóżku. Była to Niedziela Palmowa. Takie zdarzenie
widziałam już wcześniej, gdy któregoś dnia w czasie postów Kasi ścieliłam jej
łóżko. Ona przyklękła na stołeczku i Hostię św. zobaczyłam na języku Kasi. Mogę
to powtórzyć pod przysięgą. Do Kasi
przyjeżdżała też siostra zakonna, która z czyjegoś polecenia nagrywała na taśmę jej spotkania z osobami z tamtego świata. Była to siostra Honorata z Krakowa. Po śmierci Katarzyny Kulpy, Katarzyną Szymon opiekowała się Dorota Dzierżoń z Katowic, ponieważ Katarzyna Szymon ze względu na swe rany niewiele mogła robić. Dorota
pomagała też wyprowadzić się Katarzynie Szymon do państwa Krzysztolików do Mysłowic. W swojej kolekcji posiadała również zdjęcia z widocznymi na rękach ranami (jeszcze małymi) oraz pamiątkowy różaniec św. Maria Gębala 10. SOSNA - BRYŁA
ANASTAZJA - Pszczyna ul. Mickiewicza 1 Pani Anastazja wspomina, że wraz ze swym mężem śp. Franciszkiem przetrzymywała Katarzynę Szymon przez kilka tygodni u siebie. Było to w okresie Wielkiego Postu. Ukrywała się przed ludźmi, z którymi nie chciała się spotkać. Wychodziła tylko na Mszę św., bardzo pościła. Przyjmowała tylko Komunię świętą. W kościele stale klęczała. „Widziałam wielkie odciski na kolanach. Nie pamiętam roku, w którym u
nas była. Sypiała w komórce na strychu, do której wchodziło się z pokoju. Po
długim poście zwymiotowała krwią i pomaleńku zaczęła jeść różne posiłki.
Byliśmy z mężem świadkami jej upadków, tj. omdleń, które trwały czasem ponad
godzinę. Kasia w tym czasie była blada i sztywna, nawet kilku mężczyzn nie
mogło jej podnieść z ziemi. Obecna przy tym pani Piesiór z Piasku poszła po
księdza proboszcza, aby zobaczył co się dzieje. Jednak nie przyszedł. Byliśmy
także świadkami spotkań Katarzyny ze zmarłymi. Któregoś wieczoru poprosiła
nas, abyśmy poszli do łóżek i nie wychodzili z nich. Ona zasnęła na leżance
przy nas w pokoju. Rozmawiała z istotami, których myśmy nie widzieli. Ona
zapraszała ich do siebie. Mówiła także, że już więcej obiecywać pomocy nie
może. Któregoś dnia myła garnki w kuchni przy stole. W pewnej chwili - było to
w południe - odezwała się do kogoś w drzwiach „ach to ty”. Zapytałam się: „kto
tam przyszedł ”? Kasia zaś odpowiedziała, gdy wybiegłam do drzwi, żeby
sprawdzić kto to mógł być:
„nie zobaczycie, bo to była dusza, był to żołnierz, z I wojny światowej”. Dane z książki
meldunkowej: Katarzyna Szymon, córka Jana i Anny z domu Mazur urodziła się 21
października 1907 roku w Studzienkach.
Mieszkała wraz z Katarzyną Kulpa od 4 lutego 1951 roku do 1978 roku u państwa Krzysztolików w
Pszczynie przy ul. Sokoła 1. Anastazja Sosna 11. PAJĄK ALOJZY
- Pszczyna ulica Z. Krasińskiego 3 Moja żona śp. Aniela (z Kotasów Pająkowa) zmarła w dniu 27 czerwca 1979 roku. Razem z jej siostrą Elżbietą Kotas bywała w stałym kontakcie z obecnie zmarłą stygmatyczką śp. Katarzyną Szymon. Opowiadała mi, że jej zapoznania z Katarzyną dokonała śp. Maria Piaskowska w okresie kiedy tutejsza parafia prowadziła nasiloną nagonkę na śp. Katarzynę, odmawiając jej udzielenia Komunii św. Było to w dzień powszedni przed południem. Kiedy obydwie zbliżały się do mieszkania - w drzwiach stała już zamieszkująca z Katarzynką Katarzyna Kulpa, zapraszając ich do pokoju, ponieważ „Ojciec Pio już czeka". Po wejściu natychmiast zobaczyły płynącą w kierunku ust Katarzynki Hostię, która spoczęła na jej języku. Wtedy Katarzyna
Kulpa odezwała się: „Kasiu, przytrzymaj Hostię na języku, niech one dokładnie ją zobaczą”. Tak się też stało. Obie widziały Ją dokładnie. Inna sytuacja: W lutym 1973 roku zmarła moja siostra Agnieszka, a jej ceremonie pogrzebowe odbywały się w kościele w Jastrzębiu Zdroju. Gdy wierni mieli przyjmować Eucharystię, dwóch księży ustawiło się przed ołtarzem i poczęli rozdawać wiernym podchodzącym dwoma rzędami Komunię świętą na stojąco, zaś wierni odchodzili
jednym rzędem w lewo a drugim w prawo. Żona moja śp. Aniela została tym mocno poruszona, uważając to jako ubliżanie samemu Panu
Jezusowi. Kiedy po niedługim czasie znalazła się z większą grupą ludzi u Katarzyny Szymon - usłyszała skierowany do niej głos: „Ty, Matko masz jedną nie ważną przyjętą Komunię św., która zmarłej nie przyniosła żadnej korzyści, bo przyjęta na stojąco. Idź i popraw to, zaś
kapłan, który tak postępuje odpowie za to przede Mną”. Ponieważ żona o wypadku tym -
mającym miejsce w odległej parafii - nikomu nic nie mówiła, była zatem
wiadomością tą mocno wstrząśnięta i natychmiast dodatkowe polecenie wykonała.
Ze względu na to, że większość osób bliżej związanych z osobą zmarłej Katarzyny
już nie żyje, zaś siostra mojej zmarłej żony Anieli (Elżbieta Kotas) jest na
łożu śmierci a ona miałaby bardzo wiele do powiedzenia, chciałbym jedynie
wskazać jeszcze adresy żyjących, z nią związanych rodzin z Goczałkowic. Są to:
rodzina Pawła Młodzika, wdowa Zofia Ziętek i rodzina Szema z Goczałkowic - Borek,
której syn jest organistą. Alojzy Pająk 12. KUC KLARA -
Katowice Ligota ulica Bronisławy 14/1 Katarzynę Szymon
poznałam gdzieś około 1978 roku. Przebywała wówczas w Laryszu koło Mysłowic.
Opowiem kilka ważnych wydarzeń i przeżyć z Katarzyną. Przed poznaniem
Katarzynki prowadziłam bardzo grzeszne życie. Po pierwszym spotkaniu z
Katarzyną nastąpił wielki zwrot w moim życiu - odzyskałam wielką wiarę, otwarły
się moje oczy i zrozumiałam jak należy żyć. Od tego czasu często przebywałam u
Katarzynki. Pewnego dnia powiedziałam pani „Dorce” (Dorota), żeby poprosiła
Katarzynkę w moim imieniu o troszeczkę krwi z jej ran. Pani Dorka
odpowiedziała, że nie może jej tego powiedzieć, ponieważ i tak jej nie da.
Przychodzę następny raz - po dłuższym czasie - do Katarzynki z jedną panią ok.
godz. 12 °° i mówię do Katarzynki, żeby się teraz pomodlić na „Anioł
Pański". Po modlitwie rozmawiałyśmy o różnych sprawach, które nas
interesowały. O godzinie 15°° odmówiliśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Po
skończonej Koronce Katarzynka tak jakby zasłabła, myśmy się wystraszyli, bo nie
wiedzieliśmy co się z Nią dzieje. Nagle wyszła krew z jej ran, ale bardzo mało.
Gdy prosiłam o tę krew, ona popatrzyła na mnie i powiedziała, że na szafie
jest bandaż i nożyczki i żebym sobie ucięła. Myśmy tę krew zebrali bandażem i
w tej chwili krew przestała się sączyć. Gdy wracałyśmy, przez całą drogę
czuliśmy przepiękny zapach wydobywający się z tej krwi. Kiedyś złamałam sobie rękę i udałam się do przychodni
rejonowej celem udzielenia mi pomocy. Trafiłam na bardzo złego lekarza, który
nie miał litości. Wtedy zaczęłam wzywać pomocy Pana Jezusa, bo już nie mogłam
wytrzymać. Lekarz śmiał się z tego i powiedział, że Pan Jezus i tak mnie nie
usłyszy. A ja mu mówię, że On widzi jak pan się nade mną znęca. Ręka mi się nie
chciała goić, cały czas ropiała. Udałam się do Katarzyny, przychodzę do niej,
a Ona ma tę samą rękę całą spuchniętą i zbolałą. Pytam: „Co się wam stało
Katarzynko”, na co Martusia (gospodyni) powiedziała: „Przecież wam odebrała ten
ból, bo nie mogliście wytrzymać”. Mam ołtarzyk na stole, a na ołtarzyku
zdjęcie Katarzynki. Pewnego dnia podczas śniadania czuję piękny zapach, jakby
konwalii czy róży (fiołki?), tego nie mogę dokładnie określić, bo takiego
przepięknego zapachu nie spotyka się nigdzie. Wiedziałam, że to na pewno
Katarzynka i dziękowałam jej bardzo, że mnie przyszła odwiedzić, chociaż jej
nie widziałam. Przyszła do mnie znajoma i zapytała, dlaczego u was tak ładnie
pachnie, a ja jej mówię: „powąchajcie to zdjęcie”. Ona wącha i mówi, że go
perfumami pokropiłam. Na to jej odpowiedziałam, że ja żadnych perfum nie mam i
nie mogłam tego zrobić. Gdy byłam u Katarzynki z grupą pielgrzymów, w pewnym
momencie ona mówi do nas: „Kto drugiemu nie przebaczy temu i Pan Bóg też nie
przebaczy”. Pomyślałam sobie: „czy ja komu czegoś złego nie zrobiłam, albo kto
mnie i zastanawiałam się nad tym, dlaczego by to mogło mnie dotyczyć. Nie
dawało mi to spokoju. Po jakimś czasie (po kilku miesiącach) byłam w katedrze w
Katowicach i chciałam się wyspowiadać. Była duża kolejka do konfesjonału.
Patrzę, a tam jest ksiądz od nas z Ligoty (dzielnica Katowic), który mi nie
chciał w minionym czasie dać rozgrzeszenia, bo opuściłam dwie Msze św.
Chciałam odejść, ale coś mnie zatrzymało i postanowiłam iść do tego księdza do
spowiedzi. Wtedy nagle przypomniały mi się słowa Katarzynki o przebaczeniu i
przyszła mi myśl, że mam tego księdza przeprosić. Przystąpiłam do spowiedzi,
opowiedziałam księdzu to wszystko co zaszło i przeprosiłam Go, na co on mi odpowiedział,
że tak bardzo czekał na mnie, pragnął się ze mną spotkać i też mnie przeprosił.
Byłam bardzo szczęśliwa, że Katarzyna mi to przypomniała i mogłam należycie
oczyścić swoją duszę. Po śmierci,
pewnego razu Katarzynka przyszła do mnie we śnie, widziałam ją dokładnie. Wtedy
dała mi taką małą karteczkę, którą dokładnie przeczytałam, ale zapamiętałam
tylko to, że było na niej napisane: „Do Dworu Niebieskiego”. Obudziłam się i
mówię sama do siebie, że to jest trochę dużo pieniędzy, ale jak Katarzynka
potrzebuje, to ja dam. Cały tydzień modliłam się i prosiłam Ducha Świętego i
Katarzynkę, żeby mi powiedzieli za kogo mam to dać, bo nie wiedziałam za kogo
mogę dać, a tu nikt nie dał mi znać. Po tygodniu poszłam i wpłaciłam w
Panewnikach na Msze św. do „Dworu Niebieskiego za „pewną osobę”, bo Pan Jezus i
Katarzynka będą wiedzieć za kogo. Jak to było wpłacone, to ta „pewna
osoba" tak mnie uniosła do góry, tak jak miał długie ręce, tak wysoko mnie
podniósł z radości i podziękował mi za ofiarę tych Mszy św. (tą pewną osobą
był „Franciszkanin" z Panewnik, który miał ten sam sen i miał powiedziane
dokładnie, kto przyjdzie wpłacić - miał pokazany wygląd tej kobiety) i że Msze
św. do „Niebieskiego Dworu” mają być za jednego z biskupów. Po nagraniu
moich wypowiedzi na temat przeżyć z Katarzynka w tym samym dniu, tj. 16
stycznia 1986 roku przy odmawianiu Różańca św. wieczorem słyszę głos, który mi
mówi: „tyś zapomniała powiedzieć, żeś dostała jeszcze innym razem krew z
mojego boku, spod serca z całym tamponem". Przyszłam więc i uzupełniłam
to wydarzenie. Klara Kuc 13. LAZAR DOROTA - Siemianowice, ulica Waryńskiego 5 / 7 Pierwszy raz
usłyszałam o Katarzynie w Czernej. Byłam tam na rekolekcjach w 1974 roku.
Ojciec Karmelita pytał nas „podobno macie na Śląsku stygmatyczkę?" Do tej
pory nic o tym nie słyszałam. Wtedy moim pragnieniem było, aby najszybciej
odnaleźć tę osobę. Słyszałam już o stygmatykach, m.in. Ojcu Pio, Teresie
Neumann z Koneserenht, Katarzynie Emmerich. Jest to wielka łaska dla tego
narodu, który taką osobą obdarzyło Niebo. Gdy pojechałam pierwszy raz do
Pszczyny, mieszkała niedaleko dworca, ale nie miałam szczęścia być przyjęta.
Otworzyła drzwi i powiedziała, że ma parę kobiet, które ją odwiedzają i nie
chciałaby tego grona powiększyć. Pojechałam więc do domu. 110 Byłam już w
III Zakonie Karmelu. Po pewnym czasie jedna z sióstr zakonnych powiedziała mi,
że nocą jedzie do Frydka na adorację. Zapytała, czy też chciałabym pojechać.
To miejsce miałam pokazane w czasie snu. Matka Boża tam czeka na nas. Od tego
czasu jeździliśmy jeden lub dwa razy w miesiącu na nocne czuwania. Była tam
duża figura Matki Najświętszej Królowej Wszechświata. Kiedy zobaczyłam tę
wspaniałą figurę, pomyślałam sobie: „Matko Najświętsza, jako Królowa wybrałaś
sobie taki biedny mały domek (pod tym samym dachem było także bydło). Pomimo
tego tym częściej jeździłam, by Matkę Najświętszą odwiedzać i całą noc
adorować. Czasem były trudności, szczególnie zimą. W silne mrozy autobusy nie
przyjeżdżały. Parę godzin trzeba było stać na mrozie. Nikt jednak nie narzekał
i nikt też nie chorował. Ofiarowaliśmy te niedogodności Matce Najświętszej. Matka
Najświętsza w takiej postaci jako Królowa Wszechświata ukazała się Katarzynie w
1954 roku i prosiła o kościół dla niej. W tej samej wiosce, niedaleko jest też
miejsce, gdzie przed pięciuset latami zapadła się cała wieś z kościołem. Tam
prosiła o klasztor. Nocne czuwanie prowadził pan z Chorzowa. Potem zaczęły się
prześladowania od ludzi z wioski i bliskich z rodziny. Straszono nas nawet
milicją. Wielu pielgrzymów zrezygnowało z nocnych czuwań. Mnie jednak było
żal Matki Najświętszej, więc postanowiłam wytrwać. W tej sprawie byłam nawet w
Kurii Biskupiej w Katowicach z pytaniem, czy mogą nam zabronić? Od Jego
Ekscelencji Biskupa Damiana uzyskałam odpowiedź, że o ile nikt nie mieszka w
tym domu, tylko babcia Wojtalowa z Matką Najświętszą, to możemy nocne czuwania
kontynuować. Od tego czasu nikt nam już nie przeszkadzał. Czasem liczyłam
pielgrzymów. Kilka razy było ponad 90 osób. Naprawdę był tłok i bardzo duszno,
ale nas to nie zrażało. Katarzyna
powiedziała nam, że Matka Najświętsza powiedziała do niej zaraz na początku,
gdy ludzie bardzo prześladowali to miejsce: „Nie martw się, te kwiaty tu
powiędną, ale tu przyjdą inne kwiaty, a te wytrwają”. Chcę też opisać
przeżycia u Katarzyny we Frydku u Matki Bożej. Jeździłam na nocne czuwanie,
mimo, że Katarzyny jeszcze nie znałam. Po przyjeździe z nocnego
czuwania wydawało mi się, że odczuwałam w moim mieszkaniu trzy razy Matkę
Najświętszą. Nie mogę tego inaczej opisać, jak po prostu to, że odczuwałam Jej
obecność. Przychodziłam do kościoła zaraz na Mszę św. i powiedziałam do siostry
Jojko to co odczuwam w moim mieszkaniu. Nic mi siostra Jojko nie odpowiedziała,
bo co mogła myśleć. Potem do Katarzyny zabrał nas ten pan, który prowadził
adorację we Frydku. Wtedy mieszkała już w Laryszu na Wesołej. Wtedy też
pierwszy raz poznałam Katarzynę. Była bardzo schorowana, blada, przyprowadzili
ją do pokoju, gdzie odmawialiśmy różaniec. Miała piękny ołtarzyk, dużo świętych
obrazów. Jak zobaczyłam ją chorą, pomyślałam sobie, że nie ma dużo życia w
sobie. Później była ekstaza Matki Najświętszej, która przemawiała przez
Katarzynę. Zwróciła się do mnie: „Kochana matko, byłam u ciebie już trzy
razy". Serce zaczęło mi bić, bo pomyślałam sobie, że przecież mnie
Katarzynka nie zna i skąd by o tym wiedziała. Nikomu o tym nie powiedziałam,
tylko siostrze Jojko. Matka Najświętsza mówiła dalej: „Idź kochana matko,
powiedz, że potrzebuję tę świątynię. Będziesz cierpiała z tego powodu, ale Ja
ciebie będę okrywała Moim płaszczem". Tak więc byłam pierwszy raz w Kurii
Biskupiej w Katowicach w 1976 roku. Było to w święto Niepokalanego Serca Maryi
22 sierpnia. Byłam u jego Ekscelencji Biskupa Kurpasa. Porozmawiałam. On mnie
pobłogosławił, wtedy odczułam jakiś lekki wiatr i pomyślałam, że gdzieś okno
zostało otwarte, a to chyba Matka Najświętsza błogosławiła. Byłam często u
Katarzynki w Laryszu. W czwartek, kiedy było też kilka innych osób - około godziny
15-16 - otworzyły się rany na głowie i zaczęła spływać krew, która
zatrzymywała się na włosach. Rany rąk i nóg miała zawsze widoczne, tylko raz
większe czasem mniejsze. Kiedy był między nimi ktoś z grzechem ciężkim,
wtenczas rany pękały i mocno krwawiły. Jeden raz z boku mocno sączyła się krew
i trzeba było tampony z gazy nakładać. Dostałam taki tampon. Jechałam
tramwajem, nagle pojawił się tak silny i miły zapach jakby najdroższy balsam.
Każdy pytał, co to za piękny zapach. Kiedyś zaprosiłam Katarzynę do mnie na
odpust (13 czerwca na św. Antoniego). Po Katarzynę do Laryszu pojechał zięć
samochodem. W czasie drogi jedno koło w samochodzie hamowało. Bał się, że z tą awarią może nie dojechać z
powrotem. Kiedy jednak Katarzyna wsiadła do samochodu, bez żadnej przeszkody
przyjechał do domu. W czasie pobytu Katarzyny w samochodzie, pojawił się ten
piękny zapach. Kiedy Katarzyna wysiadła i zięć chciał odstawić samochód do
garażu, koło znowu całkiem przestało się obracać. W dzień odpustu
do mojego domu przyszło parę osób, w tym moja rodzina. Katarzyna błogosławiła
nam różańce, które otrzymywały piękny zapach. W czasie tej uroczystości nie
było mojej najmłodszej córki. Na drugi dzień wracając z pracy wstąpiła do mnie.
Pokazaliśmy jej te różańce z których wydzielał się ten piękny zapach. Poprosiła
też Katarzynę, aby jej różaniec też pobłogosławiła. Katarzyna odpowiedziała,
że teraz nie ma Ojca Pio, a ona nie może przekazać tego zapachu. Wówczas córka
poprosiła, żeby przynajmniej ją pobłogosławiła. Po błogosławieństwie córka
idzie do kuchni i tam czuje ten piękny zapach. To Ojciec Pio przyszedł -
odrzekła Katarzynka - żeby twój różaniec pobłogosławić. Katarzynka
pobłogosławiła różaniec i oddała córce z tym zapachem. Do dziś to zdarzenie
pozostało w pamięci córki. Innym razem znów
byłam u Katarzynki w Laryszu. Powiedziała, że dostała taki owoc na różaniec i
ma też ładny krzyżyk z drogą Krzyżową. Przekazała mi, abym dała to siostrom
Wizytkom, aby zrobiły jej z tego różaniec. Przekazałam prośbę Katarzynki. Po
kilku dniach siostra przekazała mi, że paciorki pękają przy robieniu dziurek.
Mam cukrzycę - mówi - nie mogę robić, bo bardzo skłuję sobie palce. Nalegałam
jednak, by zrobiła choć jeden dla stygmatyczki. W takim razie spróbuję -
odrzekła. Za parę dni woła mnie ta siostra i mówi: „Niech mi pani powie co to
za osoba”? Ja wzięłam paciorki do ręki, poszłam do wystawionego Pana Jezusa i
powiedziałam: „Panie Jezu jak ta osoba jest przez Ciebie wybrana, niech ten
różaniec zrobię”. Usiadłam i jeden za drugim zrobiłam pięć różańców, bez jednego
ukłucia. Miałam wrażenie, jakby ktoś pomagał przy przekłuwaniu paciorków.
Maszynka, która przekłuwa paciorki wchodziła jak w masło, aż się
zaczerwieniłam, tak szybko poszła robota. Pojechałam,
zawiozłam różaniec i oddałam Katarzynie. Za parę chwil podczas ekstazy
przychodzi Matka Najświętsza i mówi: „Ja i Mój Syn byłam przy różańcu, żeby
udowodnić, że jest to osoba przez nas wybrana”. Zakonnica miała siostrę chorą
na raka piersi. Operacja była już przygotowana. Prosiłam Katarzynę, żeby
poleciła ją Bogu jak mnie o to prosiła ta zakonnica. Obeszło się bez operacji,
wszystko zniknęło bez śladu. Gdy znów kiedyś
odwiedziliśmy Katarzynę w Laryszu, po zmówieniu różańca i innych modlitw,
zaśpiewaliśmy Czarną Madonnę. Katarzynie bardzo podobała się pieśń, nagle
zapada w ekstazę, przychodzi Matka Najświętsza i mówi do nas: „Przychodzę z
Częstochowy jako Pani Jasnogórska, dzieci nie nazywajcie mnie Czarną Madonną.
Ja jestem dla polskich dzieci Panią Jasnogórską. Dzieci, którzy tu jesteście,
proszę was, przyrzeknijcie mi, że nie będziecie Mnie nazywać Czarną Madonną.
Nazwa ta nie jest dla Mnie uwielbieniem”. Przyrzekliśmy to Matce Najświętszej. Podczas nocnej
adoracji we Frydku o północy robiliśmy przerwę. Wychodzę z domku na podwórze.
Całe niebo ciemne, ale dookoła domku idą promienie do Nieba jak jasne fale.
Cały domek był w takich promieniach. Wszyscy pielgrzymi byli świadkami tego, a
było nas czasem ponad dziewięćdziesiąt. Czasem było tak tłoczno, że domek z
trudem nas mieścił. Parę razy była
Matka Najświętsza w różnych postaciach. Prosiła o modlitwę, o przyśpieszenie
budowy kościoła. Synowi Pani Wojtalowej robiła wymówki, że nie chodzi w sprawie
tej świątyni. Raz przyniosła chleb i prosiła, żeby jeszcze podsuszyć, bo będzie
leczył dużo chorób. Ja też otrzymałam trochę tego chleba. W moim zakonie
jest siostra, której dom zawalił się. Budynek ten miał trzy piętra i strych.
Siostra mieszkała na strychu i w chwili katastrofy była w domu. Dużo ludzi
zginęło. Ją przewieziono do szpitala. Miała pęknięte nerki, uszkodzone
wnętrzności, cała była zbroczona krwią. Zaniosłam jej tego chleba, który Matka
Boża przyniosła. Przy wypisywaniu ze szpitala, zapytałam lekarza, czy było z
nią źle? Lekarz odpowiedział, że miała na sobie łańcuszek z krzyżem. On ją
uratował. Dorota Lazar | |||||||||||||||||||||||||